To
słabło. Chłopiec w masce przestał się szarpać i syczeć jak
kot. Szedł, a właściwie dał się ciągnąc na sznurze, którego
pętle miał założoną na szyi. Druid stwierdził, że magia, która
doprowadziła go do szaleństwa i przez którą jego umysł pragnął
jedynie mordować, osłabła lub całkowicie opuściła jego wątłe
ciało. Chłopiec przestał się rzucać na żywe stworzenia. Gdy
rozbijali obóz, by udać się na krótki spoczynek, na jego
nieruchome ciało wspinały się liczne małe zwierzęta –
jaszczurki i gryzonie, jednak on po prostu je z siebie strzepywał, a
te pierzchły z powrotem do dżungli. Ahran podsuwał mu upolowane,
jeszcze żywe jelenie, które stanowiły tu ich główne źródło
pokarmu, ale Zez jedynie odwracał głowę zakrytą białą maską z
narysowanymi, czerwonymi oczami. Najwyraźniej znów stał się
zwykłym chłopcem i miał przy tym bardzo łagodne serce.
Jego
umysł odzyskał jasność, powrócił do dawnego stanu, ale to nie
stało się z ciałem. Nadal był magicznym bytem, który by żyć
potrzebował życia innego stworzenia. Musiał je z niego wyssać.
Jedynie uciążliwe owady ginęły w uścisku jego dłoni. To było
za mało. Zez słabł z każdym dniem. Wątła nimfa, która nie
mogła nawet zaczerpnąć tchu przez wilgotne, gorące powietrze
dżungli, szła szybciej od niego. Spętana maszerowała za Zezem.
Zaczęła śpiewać pieśni w jej własnym, bardzo melodyjnym
języku. Głos nimfy przypominał dźwięk małych dzwoneczków, do
których serc przywiązane były wstążki falujące na wietrze. W plemieniu używano ich do ozdoby domostw.
– Zaklęcie?
– spytał Ahran druida. – Chce nas uśpić albo coś wezwać?
Druid
przymknął oczy, by chwilę wsłuchać się w śpiew.
– Nie
– odparł. – To pieśń uzdrawiająca i pokrzepiająca serce. Ona
temu współczuje. Płacze dla niego. Jest już bardzo osłabiona, a
jednak pozbywa się swojej mocy. Uważa, że on potrzebuje jej
bardziej.
Ahran
obrócił się, by spojrzeć na chłopca. Zez potykał się co
chwilę, jego stopy zahaczały o ziemię i korzenie. Teol, który
trzymał go jak zwierzę na smyczy, popychał go do przodu. Zez nie upadał, bo wojownik
natychmiast przyciągał go za sznur, którym opleciona była jego
szyja.
– Umrze?
– spytał druida. – Zdążymy dotrzeć do brzegu rzeki?
– Nie
wiem. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Nawet jeśli
dotrzemy z tym żywym do łodzi, to nic nie zmienia. Chyba że coś
mu się odmieni w głowie i w nocy udusi jednego z wojowników –
parsknął druid.
– A
może druida? – odparł Ahran, posyłając mu karcące spojrzenie.
Zatrzymali
się, bo z otchłani dżungli wrócił do nich jego starszy brat,
Zethar. Na barkach niósł upolowanego jelonka. To on teraz zajmował
się zdobywaniem mięsa. Obu stronom to pasowało. Zethar gardził ludźmi, a
oni gardzili nim. Nazywali go dzieciobójcą. I rzeczywiście nim
był. Był też najstarszym synem wodza plemienia, ale nikt nie
wierzył w to, żeby po jego śmierci miał przejąć schedę. Nawet
on sam.
Zethar
spojrzał na swojego młodszego brata, a potem na tę szkaradę w
białej masce, z bliznami tworzącymi spiralne wzory na całym,
wątłym ciele.
– Jeszcze
tego nie zabiłeś? Aed też nie był zbyt lotny, ale żeby
zastępować go czymś takim? Toż to ujma dla jego czci – zakpił
bezlitośnie.
– Nie
wymawiaj imienia mojego syna! – warknął Ahran, aż sięgając po
nóż, który miał w pochwie przytroczonej do skórzanego pasa. –
Nie ty, dzieciobójco!
Zethar
uśmiechnął się, odsłaniając swoje srebrne kły. Rzucił jelenia
na ziemię i usiadł parę kroków dalej, by wyczyścić broń.
Wcześniej butem rozgrzebał ściółkę, by upewnić się, że nie
ma tam żadnych jadowitych zwierząt.
Teol
splunął, a potem zajął się oprawianiem zwierzyny. Druid obwiązał
nimfę i chłopca sznurem z przytroczonymi drewnianymi płytkami, na
których wypisano magiczne runy. Oboje zostali zmuszeni do siadu.
Najpierw nakarmią nimfę. Jej ciało było delikatne, skóra biała,
włosy srebrne, a pieśni piękne, ale żywiła się jedynie surowym
mięsem. Zez zaraz legł na gęsto porośniętej roślinnością,
wilgotnej ziemi i znieruchomiał. Wyglądało, jakby spał, ale co
chwilę z jego gardła wydostawało się ciche, płaczliwe mruczenie.
Druid
czekając na posiłek, przyglądał się dwukolorowymi oczami barwnym
papugom i małpom przeskakującym z jednej korony drzewa na drugą.
Patrzył w górę z wysoko zadartą głową. Blizna na jego długiej,
smukłej szyi już niemal całkowicie znikła, pomogły w tym jego
magia i bogactwo dżungli. Ahran smarował swoje rany tą samą,
obrzydliwie śmierdzącą papką z tutejszych roślin i równie
szybko odzyskiwał siły.
– Drzewa
– powiedział niespodziewanie druid. – Drzewa żyją.
Wojownicy
rzucili mu jedynie krótkie spojrzenie podszyte dobrze zamaskowaną
wzgardą. Połowa z nich byłaby już martwa, gdyby nie jego piecza
nad nimi, ale i tak okazywali mu jedynie sztuczny, wymuszony
szacunek. Matki płakały, gdy ich synów wysyłano na nauki do
druidów, ponieważ byli zbyt wątli, by stać się wojownikami.
– A
koty miauczą – odparł Zethar. – Owce zaś beczą i srają pod
siebie. I co z tego?
Druid
zignorował go i zwrócił się do młodszego z braci.
– To
nie żywi się śmiercią jako taką, ale energią, którą wysysa ze
swych ofiar. Energią życia. Jest ona we wszystkim, co rośnie i
pragnie promieni słońca, a więc także i w roślinach. Soki drzew
płyną wolno, dlatego żyją one długo, a rosną powoli.
– Więc
to nie muszą być zwierzęta, czy ludzie? – spytał Ahran,
starając się nadążyć za tokiem myślenia druida. – To co? Ma
je ściąć i okorować? Nie może go przecież zjeść.
Druid
wstał i wyciągnął nóż z rękawa swojej szerokiej szaty.
Podszedł do drzewa o grubym pniu, którego nie mógł objąć
ramionami dorosły mężczyzna i obrośniętego zdrewniałymi
pnączami, by naciąć jego korę tak głęboko, aby wypłynął sok.
– Krwawi,
więc żyje.
Podszedł
do chłopca, podniósł go i zmusił do podejścia do drzewa.
Przeciął więzy pętające mu nadgarstki. Chłopiec objął drzewo,
przylegając do niego całym ciałem.
– Odzyska
od tego siły? – spytał Ahran, obserwując chłopca, który zaczął
cicho pomrukiwać.
– Może
– odparł druid. – Moja wiedza jest zbyt ułomna, żeby móc to
stwierdzić z całą pewnością. Ale, jak mówiłem, w drzewach
energia życia płynie wolniej. Myślę, że trudniej będzie mu ją
pochłonąć i zajmie to znacznie więcej czasu.
– To
znaczy ile?
Druid
wzruszył ramionami.
– Powtarzam,
że nie wiem. Dni, tygodnie?
Teol,
który usunął już wnętrzności jelenia, uniósł zakrwawiony nóż
do góry.
– Zabierzmy
jego głowę. Ta demoniczna maska zasili zbiór w jaskini masek.
Starszy będzie miał też co badać. Ciało spalmy lub rzućmy na
pożarcie lampartom. Skoro już się babram w zwierzęcej krwi, to
mogę to zrobić ja.
Zethar
przestał czyścić ostrze swojego noża i jak pozostali trzej
wojownicy skupił uwagę na Ahranie. Przywódca musiał podjąć
decyzję teraz. Nie mogli więcej opóźniać powrotu do łodzi.
Jeśli zostaną zbyt długo w dżungli, ci czekający przy rzecze uznają pewnie, że ona ich pożarła i odpłyną. Czas był też
ważny dla nimfy. Bajeczne stworzenie czuło się coraz gorzej,
słabło i mizerniało. Przyprowadzenie jej żywej do plemienia było
jedynym celem tej wyprawy. Druidzi potrzebowali jej świeżej krwi.
Najstarszy
syn przywódcy plemienia uśmiechnął się pod nosem, widząc
zawahanie na twarzy Ahrana. Był doświadczonym wojownikiem, potrafił
mordować wrogów bez mrugnięcia okiem, a teraz nie mógł podjąć
decyzji. Chłopiec w masce posturą, a przede wszystkim dzięki tym
kręconym włosom, które w ich plemieniu zdarzały się rzadko,
przypominał syna Ahrana. Dzieciak zmarł kilka tygodni wcześniej.
Spadł z konia, skręcając przy tym kark.
– To
potężna, czarna magia – wtrącił druid, wybawiając Ahrana od
odpowiedzi. – Może być bardzo użyteczna, jeśli Starszemu i
radzie druidów uda się poznać jej naturę.
– Użyteczna
w czym?
– No,
jeśli wyruszymy podbijać kolejne ziemie, to z jeńców moglibyśmy
za pomocą tej magii robić rządnych jedynie mordu, pozbawionych
woli wojowników i nasyłać ich na własnych braci. Wyobrażacie
sobie taką rzeź? – spytał druid, przymykając w wężowatym
uśmiechu dwukolorowe oczy. – O tym by raczej pieśni nie pisali,
ale ile by to rzeczy uprościło.
Ahran
uciszył ruchem dłoni serię wzajemnych epitetów, które miały
właśnie zacząć padać z obu stron. Teol zgrzytnął zębami i
zrobił zakrwawiony nożem młynek w powietrzu.
– No
to co?
– Trzy
dni zejdzie nam na dojście do rzeki, kolejny dzień na dopłynięcie do ujścia. I kolejne dwa tygodnie na dotarcie na nasze ziemie. Niech
tu zostanie do czasu powrotu statku. Zabierzemy go, jeśli przeżyje
– zadecydował Ahran.
– Nie
może tu zostać sam. Przywiążemy go do tego drzewa? – spytał
inny z wojowników, nie rozumiejąc. – Dzikusy z dżungli albo go
zabiją, albo zabiorą ze sobą albo coś go zeżre.
Ahran
uśmiechnął się.
– Nie
będzie tu czekał sam. Jeden z nas zostanie tu z nim.
Wszyscy
jak jeden mąż spojrzeli na Zethara. Ten przestał czyścić swoją
broń i uniósł głowę, czując, że jest obserwowany.
– Że
niby ja? – spytał.
– Owszem.
Zethar uśmiechnął się żmijowato. Robił to jeszcze paskudniej niż druid.
– Jak
mnie niby do tego zmusisz?
– Nijak.
Ja jestem przywódcą tej wyprawy. Zrobisz to, co powiedziałem.
Zethar
przejechał palcem po ostrzu swojego noża.
– A
jak nie, to co? – zapytał.
– Ojciec
będzie niepocieszony. I… chyba masz coś, czego nie chciałbyś
utracić? – rzucił pozornie lekko Ahran, posyłając bratu
fałszywy uśmiech.
– Ty…
– syknął Zethar, wykrzywiając twarz ze wściekłości, która go
ogarnęła na te słowa.
Wstał
i w pierwszym odruchu chciał rzucić się na brata, ale się
zreflektował. Dopadł do tego pokracznego stworzenia. Szarpnął go
za włosy i przystawił nóż do jego gardła. Na tyle mocno, że na
ostrzu pojawiła się krew.
– Nie
zrobisz tego – odparł pewnie Ahran. – Wiem, co trzymasz w
jaskini za wodospadem i mogę ci to odebrać. Taka będzie kara, ale
dam ci nagrodę, jeśli zrobisz, co powiedziałem. Pozwolę rzucić
ci pod moje nogi wilczą łapę.
Zethar
stężał tak samo, jak pozostali wojownicy i druid. Spojrzeli
z szokowaniem wymalowanym na twarzach na przywódcę wyprawy.
Rzucenie wilczej łapy pod nogi wojownika było równoznaczne z
wyzwaniem go na pojedynek na śmierć i życie. Tradycja ta już
jednak zamarła i rzadko ktokolwiek o niej przypominał. Tracenie
wojowników w czasie licznych wypraw wojennych było nierozsądne, a
wręcz głupie. Czasami starzy wojownicy, nie zdolni już do walki,
czy pracy, którzy czuli, że są ciężarem dla rodziny i plemienia,
umawiali się między sobą i rzucali wilczą łapę. Woleli zginąć
w pojedynku niż usychać i poddać się niemocy. Tylko oni
podtrzymywali tradycję. Choć nikt nie powiedział tego na głos,
wyzwanie na pojedynek przyszłego przywódcy było zaś nie do
pomyślenia.
Zethar
roześmiał się i przejechał językiem po swoich górnych zębach,
zatrzymując go na jednym ze srebrnych implantów kłów. Odepchnął
tę szkaradę, która upadła pod jego nogi.
– Dobrze
– odparł. – Masz więc jakiś miesiąc na nacieszeniem się
miodem, ciałem dziwek i Ariny. Wykorzystaj go dobrze.
Miał
broń, zostawili mu łuk i trochę strzał. Druid dał mu linę z
przywiązanymi co długość dłoni drewnianymi płytkami z runami
napisanymi za pomocą krwi z pępowiny. Obwiązał nim gruby pień
drzewa, przyciskając wątłe ciało szkarady. Chłopiec nie wyrywał
się, teraz wydawał się wręcz spać, z uchem przyciśniętym do
kory. Może słuchał drzewa, soków w nim płynących i robaków
drążących w drewnie tunele. Jego ciało się rozluźniło.
Zethar
czuł na sobie setki oczu, świecące punkty co chwilę wyłaniały
się z mroku dżungli, by zaraz potem w niej zniknąć. Na razie były
to jedynie zwierzęta. Niektóre z nich były zdolne rozszarpać mu
gardło. On był jednak gotowy przyjąć wyzwanie i spojrzeć
lampartowi prosto w oczy. Był pewien, że dzikusy z dżungli przyjdą
po niego, bo został tu sam, lub po to monstrum. To oni to stworzyli
i do nich należało. Będą chcieli to odebrać, chociażby po to, żeby je zabić.
Przez
całą noc podtrzymywał ogień. Odstraszał większość dużych
zwierząt, ale przyciągał owady. Druid nie zostawił mu leków ani
tej śmierdzącej papki, której zapach odpędzał wszelkie
szkaradztwo. Jutro musi zrobić sobie jakieś tymczasowe schronienie,
na szczęście materiału, drewna i liści, było tu pod dostatkiem,
zbadać okolicę i poszukać śladów. Porozstawia pułapki. Na
zwierzęta i na ludzi.
Przez
całą noc czuwał, uległ jednak senności przed samym wschodem
słońca. Poderwał głowę, zaskoczony tym, że usnął i spojrzał
wprost w czerwone, krzywe ślepia.
– Zez
– parsknął. – Oczywiście.
Upił
wody z bukłaka. Jej w dżungli było pod ostatkiem. Wystarczyło
przeciąć niektóre z lian, a wypływała ona z pustych łodyg wprost
do gardła. Była słodka i ciepła. Ze wstrętem spojrzał na swoje
ramiona. Były całe w czerwonych bąblach. Nawet nie czuł, gdy to
skrzydlate robactwo piło jego krew.
To
płakało. Głos był stłumiony przez maskę, ale Zethar z całą
pewnością słyszał płacz. Zew, wciąż przywiązany do drzewa,
uderzał bez przerwy pięścią w maskę w stałym, monotonnym
rytmie. Nie próbował jej zszarpać, wiedział, że to niemożliwe.
Tylko w nią pukał i płakał.
Zethar
wypuścił głośno powietrze przez nos. Poczuł się nagle jak w
potrzasku.
– Wiesz
– zaczął nagle – nazywają mnie dzieciobójcą i mówią
prawdę. Zabiłem wiele dzieci, nie umiem nawet powiedzieć ile
dokładnie.
Zez
słysząc jego głos, przestał uderzać w maskę i znieruchomiał.
– Chcesz
posłuchać historii wielkiego zwycięstwa naszego plemienia i jego
przywódcy, wielkiego wojownika Saharina, o którym wciąż piszą nowe pieśni? –
spytał, uśmiechając się paskudnie. Zbliżył się do drzewa,
trzymając w dłoni nóż. – Dobrze, opowiem ci. Plemię Oro
walczyło bardzo zaciekle, woleli zginąć, niż opuścić swoją
ziemię. Do walki wysłali nawet kobiety. Dali im za duże zbroje i
za ciężkie miecze. Wciąż parli do przodu, otępiali się
magicznym dymem, by nie czuć bólu. Pomimo przewagi zaczęliśmy się
cofać. Ojciec nie mógł znieść upokorzenia. Kazał mi iść,
okrążyć i zaatakować od tyłu. Wedrzeć się do grodu i odnaleźć
dzieci oraz starców. Wszyscy siedzieli ściśnięci w podziemiach.
Jak myszy, zupełnie bezbronne – parsknął. – Zginęli w
płomieniach. Plemię poddało się, gdy tylko dotarła do nich ta
wieść. Myśleli jednak, że to był zwykły pożar. Nie
podejrzewali nas o tak plugawy czyn. Ojciec mógł wrócić do
całonocnego picia z wojownikami i słuchania pieśni pisanych na
swoją cześć. Jego dusza wydawała się spokojna. Wszystko było,
jak miało być. Ja też piłem, siedziałem z innym przy
zastawionych syto stołach i słuchałem pieśni, ale potem, już w
samotności, wszystko wyrzygiwałem. Nie tylko ja. Jeden z
towarzyszących mi wtedy wojowników w końcu nie wytrzymał i
wyjawił sekret mojego ojca. – Zethar zaśmiał się gorzko. –
Poczciwy starzec powiedział, że on nic o tym nie wiedział. Że nie
zrobiłem tego na jego rozkaz.
Zethar
stał już przy wielkim drzewie. Przeciął nożem jedną z lian, by
zbryzgać sobie spoconą twarz wodą. Spojrzał na chłopca. Był
wątły i chudy, ale już niemal dorosły. Dla swojej matki jednak na
zawsze pozostanie dzieckiem.
– Powiedział
też, że urodziłem się z szyją owiniętą pępowiną. Ten stary
karaluch, najstarszy druid, stwierdził, że to zły omen. Podobno
bóstwa próbowały zabić mnie jeszcze w łonie matki, bo moja dusza
była plugawa, a jednak przeżyłem. Pomyłka bogów – parsknął.
– Jedni uważają mnie za pozbawionego honoru, inni za przeklętego.
Wszyscy zaś za godnego jedynie wzgardy.
Przeciął
nożem linę, uwalniając z więzów chłopca.
– Jestem
więc dzieciobójcą – kontynuował. – Dlatego lepiej się nie
zbliżaj.
Zamaskowany
chłopiec dłońmi przejechał po swoim ciele ozdobionym drobnymi
bliznami, które układały się w spiralne wzory. Wyciągnął się,
by rozprostować mięśnie, a potem ponownie znieruchomiał.
– Co?
– spytał Zethar.
Nagle
chłopiec ruszył w jego stronę z wyciągniętymi rękami. Zethar
zamiast obronić się nożem, zerwał z drzewa grubą gałąź i
uderzył nią w maskę. Zaskoczony Zez odsunął się na parę
kroków. Potrzepał głową, a potem znów pobiegł w stronę
Zethara.
– Zabiję
cię! – warknął wojownik, ale znów tylko uderzył kijem w maskę,
przez co Zez przewrócił się na trawę. A potem…
Potem
zaczął się śmiać.
– Bawi
cię to, mały skurwielu? – spytał Zethar, ale sam nie mógł
powstrzymać uśmiechu.
Dzieciak
podniósł się na nogi, ale tym razem nie rzucił się na niego, tylko odbiegł na kilka metrów. Stanął i odwrócił głowę w stronę
wojownika. W dłoni trzymał gałązkę.
– No
chyba cię posrało – parsknął Zethar.
Zez
machnął gałązką, a gdy to nie wywołało żadnej reakcji wojownika, zaczął
się oddalać.
– Gdzie,
kurwa, leziesz? Myślisz, że tak po prostu pozwolę ci odejść?
Przez ciebie tu wylądowałem, żeby zeżarły mnie węże.
Chłopiec
zaczął biec, sprawnie przedzierając się przez dżunglę, w końcu
w niej się narodził i ona była mu domem. Jego ucieczka nie miała
jednak celu. Okrążał niektóre drzewa i wciąż zmieniał
kierunek. Zethar szybko go dopadł, ale zamiast chwycić za nóż,
znów tylko trącił go kijem i sam zaczął uciekać. I tak się
gonili zupełnie bez sensu. Chłopiec w masce śmiał się przy tym.
Szybko jednak tracił siły, aż w końcu padł na ziemię. Zethar
zatrzymał się przy nim sam już mocno zziajany. Upał i wilgoć w
powietrzu szybko odbierały siły.
– Wiesz,
berek we dwójkę nie ma najmniejszego sensu – rzucił, jeszcze
dysząc.
Chłopiec
przeturlał się na brzuch i wyciągnął przed siebie dłoń, coś
wskazując. Zethar podążył wzrokiem w tamtą stronę. Przed nimi
było jeszcze kilka rzędów gęstych drzew, ale potem dżungla
wydawała się urywać. Wojownik spojrzał pod swoje nogi, na
chłopca, który właśnie podnosił się do siadu.
– Przyprowadziłeś
mnie tu?
Podał
mu kij, żeby się chwycił. Podciągnął go na proste nogi. Nie
dotykał go, ani nie pozwalał chłopcu na dotykanie siebie. Oddzielała
ich długość kija. Dzieciaka w każdej chwili znów mógł ogarnąć
szał, przez który zginęło dwóch wojowników. I najwyraźniej już
sam jego dotyk odbierał energię życia. Po nocy Zez nabrał sił,
które jednak szybko stracił, teraz ledwie stał na nogach, a liście
drzewa zwiędły.
Wyciągnął
dłuższy z noży, żeby odcinać liście i łodygi, robiąc sobie
przejście przez gęste zarośla dżungli. Na jego widok małpy
uciekały z głośnym śmiechem, a kolorowe ptaki wzbijały się w
powietrze. Po kilku metrach stanął na granicy urwiska. Zaś kilkanaście
metrów niżej rozpościerała się porośnięta trawą dolina z
okrągłym stawem na samym środku. Ze wszystkich stron otaczały ją
góry pokryte dżunglą. Zethar dojrzał tam wędrująca z młodymi
świnię pokrytą ciemną sierścią. Przypominała małego dzika.
Zmarszczył
się i spojrzał za siebie, na chłopca.
– Myślisz,
że jesteś taki sprytny?! – syknął. – Chciałeś mnie wystawić
jak świnię do odstrzału tym dzikusom? Przykro mi, ale to ja jestem tutaj
drapieżnikiem. Twoi krewniacy nie długą będą mieli szansę się
o tym przekonać.
Zawrócił
do dżungli. Mijając go, uderzył kijem w maskę chłopca na tyle
mocno, że ten upadł. Uciął kawałek liany i zrobił na niej
pętlę. Nałożył ją na szyję chłopca. Gwałtownym szarpnięciem
zmusił go do wstania. Nie przejmując się tym, że Zez kasłał,
nie mogąc złapać tchu, pociągnął go z powrotem w głąb dżungli. Zaraz zniknęli w jej mroku.
Był
zły. Na siebie. Życie już dawno nauczyło go, że ufać mógł tylko sobie.
Ciekawa jest ta historia Zethara, lubię takie nieoczywiste i nie czarno-białe postacie. Trochę inne to opowiadanie niż cokolwiek chyba co pisałaś jest jakieś takie niepokojące. Ciekawa jestem jak to się dalej potoczy bo szczerze nie mam żadnego pomysłu jak to będziesz rozwijać.
OdpowiedzUsuńTeż lubię czytać o takich nieoczywistych postaciach, bo człowiek to skomplikowane stworzenie. Zawsze w starych bajkach Disneya nie podchodziło mi to, że dobrzy są właśnie zawsze szlachetni i zawsze piękni, źli zaś odwrotnie. Na przykład taki Mufasa i Skaza :)
UsuńChyba dobrze, że jest inne. Myślę, że to dość oryginalny pomysł jak na mnie. Długo nad nim myślałam i mam nadzieję, że się spodoba.
Dzięki za komentarz i pozdrawiam!
Hej!
OdpowiedzUsuńTrochę się zastanawiałam, czy napisać ten komentarz, bo zazwyczaj, gdy nie mam do powiedzenia samych pozytywów o opowiadaniu, siedzę cicho. Stwierdziłam jednak, że ten tekst zbyt dobrze się zapowiada, aby milczeć, bo może mój komentarz wniesie więcej dobrego, niż złego.
Ogólnie tekst (albo raczej pomysł) bardzo mi się podoba, mam jednak problem z narracją. Jest bardzo chaotyczna, wiele razy błądziłam w opisach. Wydaje się, że zbyt szybko chcesz przelać myśli na klawiaturę, przez co czuje się niedosyt, a czytelnik zaczyna się gubić. Pamiętaj, że odbiorca nie siedzi Ci w głowie, poświęć więcej czasu na opisy, umiejscowienie sytuacji; klatka po klatce, jak w filmie :).
Elementu, którego mi jeszcze zabrakło, to przybliżenie postaci. Więc znów - opisy. Niektórzy bohaterowie pojawiali się zbyt nagle, miałam takie - wtf, kto to?
Rozumiem, że opowiadanie jest bardzo dynamiczne, ale myślę, że spokojnie mogłabyś to, co wydarzyło się w tych dwóch rozdziałach, rozłożyć na trzy czy cztery kolejne części. Po prostu większa dbałość o szczegóły, tylko tyle.
Muszę Cię jednak pochwalić za dialogi, to zdecydowanie Twoja najmocniejsza strona. Są niewymuszone i brzmią bardzo realnie.
Sama fabuła też zapowiada się obiecująco, powiem szczerze, że zainteresowałaś mnie i już nie mogę się doczekać kolejnych wydarzeń. Jestem ciekawa, czyim dokładnie tworem jest Zez oraz jak potoczą się jego dalsze losy - czy w ogóle ma szansę na przywrócenie człowieczeństwa.
O Zetharze jeszcze się nie wypowiem, ale widzę, że ma silne podwaliny, aby być ciekawą, złożoną postacią, która może zaskoczyć.
Weny, MoNoMu. Nie poddawaj się, pisz i pamiętaj o opisach! <3
Zdrówka i spokoju na ten czas ;)
Pozdrawiam,
D.
Hey, Dream :)
UsuńSpoko, śmiało wal. Złe, czy dobre - ważne, że merytoryczne :). Znacznie skróciłam pierwszy rozdział, co może nie było dobrym pomysłem. Jak teraz do niego wróciłam, to zobaczyłam ten chaos, o którym piszesz. Na przykład w momencie, gdy Ahran mówi o tym, że zostanie z Zezem, a wojowników wysyła po nimfę i nagle jest już z nim sam w kręgu. Widzę to już w trakcie pisania, ale ja piszę rozdziałami i mam takie wrażenie, że jak w rozdziale nie wydarzy się nic, to jest on trochę stracony. Będę z tym walczyć ;)
Ja akurat nie lubię takiego natychmiastowego przybliżania czytelnikowi profilu postaci. Pojawia się nowy bohater i od razu następuje opis, że wygląda "tak i tak" i jest "taki i owaki". Wolę takie "dawanie po troszku". Celowo omijam też opisy postaci drugoplanowych np. Teola, bo nic one nie wnoszą do opowiadania. Ale, tak, widzę ten problem z takim przeskakiwaniem z jednego tematu na drugi. Wynika to chyba z tego, że jak czytam książki, głównie fantastykę, to notorycznie łapię się na pomijaniu opisów, bo mnie po prostu nudzą.
Ja się nie poddaję, bo żeby się poddać, trzeba mieć cel, a ja sobie tylko klepię, jak mi się nudzi :) Po prostu uznałam, że muszę się odciąć od TB i spróbować czegoś nowego.
Dzięki za tak obszerny komentarz i też życzę zdrowia. Pozdrawiam!
No to jestem ciekawa, jak wyglądała początkowa wersja pierwszego rozdziału.
UsuńTeż czasem tak mam, że łapię się na myśli o tym jak wcisnąć najwięcej akcji w rozdział i momentami jest to zgubne. Są chwile, w których warto poprowadzić akcję powoli, żeby zaraz móc ją rozkręcić i stworzyć tym samym napięcie.
Co do opisów, sama nie jestem ich jakąś wielką fanką, bo nie oszukujmy się, myślę, że Orzeszkowa ma mało zwolenników, a też sztuką jest stworzyć taki opis, który nie zanudzi. Wciąż szukam złotego sposobu na wyważenie tego, jednak nie demonizujmy całkowicie tych opisów :D.
Tak jak pisałam, czekam na kolejny rozdział. Stworzyłaś ciekawy klimat, jest trochę mrocznie, trochę tajemniczo i trochę... uroczo, no bo nie ma co oszukiwać, Zez mimo że jest krwiożerczym potworem, wydaje mi się całkiem kochany. No i jeny, no. Wreszcie jakieś gejowskie fantasy, obok tego nie przejdę obojętnie.
Wiesz już czy to będzie długie opowiadanie, czy jeszcze się nie zastanawiałaś i wyjdzie w praniu?
Co z trafienie, ja też myślałam o "Nad Niemnem". To jedyna lektura, której nie przeczytałam od deski do deski, bo ten Niemen tak płynął, płynął i płynął przez jakieś pola, meandry i płynął... i tak przez kilkanaście stron. Aż mnie wzięło na wspomnienia :D
Usuń"Gejowskie fantasy" -> nisza w niszy :D
Czy będzie długie? Mam plan na jakieś 20 - 25 rozdziałów, ale z opcją wydłużenia. Mogę z tego zrobić "opowiadanie drogi", jak mnie poniesie fantazja ;)
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńfantastyczny rozdział, a mi się wydaje po prostu że chciał coś tylko pokazać, miłe były takie zabawy, a później...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Zethar w dobre zamiary nie wierzy. Za dużo go złego spotkało. Zawsze widzi w ludziach więcej zła niż dobra. Może się zmieni dzięki Zezowi ;)
UsuńPozdrawiam.
Hejeczka,
OdpowiedzUsuńwspaniale, wydaje mi się po prostu że chciał coś tylko pokazać, miłe były takie zabawy...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Agnieszka