piątek, 1 maja 2020

Klątwa krwi - ROZDZIAŁ 2 - Dzieciobójca


To słabło. Chłopiec w masce przestał się szarpać i syczeć jak kot. Szedł, a właściwie dał się ciągnąc na sznurze, którego pętle miał założoną na szyi. Druid stwierdził, że magia, która doprowadziła go do szaleństwa i przez którą jego umysł pragnął jedynie mordować, osłabła lub całkowicie opuściła jego wątłe ciało. Chłopiec przestał się rzucać na żywe stworzenia. Gdy rozbijali obóz, by udać się na krótki spoczynek, na jego nieruchome ciało wspinały się liczne małe zwierzęta – jaszczurki i gryzonie, jednak on po prostu je z siebie strzepywał, a te pierzchły z powrotem do dżungli. Ahran podsuwał mu upolowane, jeszcze żywe jelenie, które stanowiły tu ich główne źródło pokarmu, ale Zez jedynie odwracał głowę zakrytą białą maską z narysowanymi, czerwonymi oczami. Najwyraźniej znów stał się zwykłym chłopcem i miał przy tym bardzo łagodne serce.

Jego umysł odzyskał jasność, powrócił do dawnego stanu, ale to nie stało się z ciałem. Nadal był magicznym bytem, który by żyć potrzebował życia innego stworzenia. Musiał je z niego wyssać. Jedynie uciążliwe owady ginęły w uścisku jego dłoni. To było za mało. Zez słabł z każdym dniem. Wątła nimfa, która nie mogła nawet zaczerpnąć tchu przez wilgotne, gorące powietrze dżungli, szła szybciej od niego. Spętana maszerowała za Zezem. Zaczęła śpiewać pieśni w jej własnym, bardzo melodyjnym języku. Głos nimfy przypominał dźwięk małych dzwoneczków, do których serc przywiązane były wstążki falujące na wietrze. W plemieniu używano ich do ozdoby domostw.  
– Zaklęcie? – spytał Ahran druida. – Chce nas uśpić albo coś wezwać?
Druid przymknął oczy, by chwilę wsłuchać się w śpiew.
– Nie – odparł. – To pieśń uzdrawiająca i pokrzepiająca serce. Ona temu współczuje. Płacze dla niego. Jest już bardzo osłabiona, a jednak pozbywa się swojej mocy. Uważa, że on potrzebuje jej bardziej.
Ahran obrócił się, by spojrzeć na chłopca. Zez potykał się co chwilę, jego stopy zahaczały o ziemię i korzenie. Teol, który trzymał go jak zwierzę na smyczy, popychał go do przodu. Zez nie upadał, bo wojownik natychmiast przyciągał go za sznur, którym opleciona była jego szyja.
– Umrze? – spytał druida. – Zdążymy dotrzeć do brzegu rzeki?
– Nie wiem. Pierwszy raz spotkałem się z czymś takim. Nawet jeśli dotrzemy z tym żywym do łodzi, to nic nie zmienia. Chyba że coś mu się odmieni w głowie i w nocy udusi jednego z wojowników – parsknął druid.
– A może druida? – odparł Ahran, posyłając mu karcące spojrzenie.
Zatrzymali się, bo z otchłani dżungli wrócił do nich jego starszy brat, Zethar. Na barkach niósł upolowanego jelonka. To on teraz zajmował się zdobywaniem mięsa. Obu stronom to pasowało. Zethar gardził ludźmi, a oni gardzili nim. Nazywali go dzieciobójcą. I rzeczywiście nim był. Był też najstarszym synem wodza plemienia, ale nikt nie wierzył w to, żeby po jego śmierci miał przejąć schedę. Nawet on sam.
Zethar spojrzał na swojego młodszego brata, a potem na tę szkaradę w białej masce, z bliznami tworzącymi spiralne wzory na całym, wątłym ciele.
– Jeszcze tego nie zabiłeś? Aed też nie był zbyt lotny, ale żeby zastępować go czymś takim? Toż to ujma dla jego czci – zakpił bezlitośnie.
– Nie wymawiaj imienia mojego syna! – warknął Ahran, aż sięgając po nóż, który miał w pochwie przytroczonej do skórzanego pasa. – Nie ty, dzieciobójco!
Zethar uśmiechnął się, odsłaniając swoje srebrne kły. Rzucił jelenia na ziemię i usiadł parę kroków dalej, by wyczyścić broń. Wcześniej butem rozgrzebał ściółkę, by upewnić się, że nie ma tam żadnych jadowitych zwierząt.
Teol splunął, a potem zajął się oprawianiem zwierzyny. Druid obwiązał nimfę i chłopca sznurem z przytroczonymi drewnianymi płytkami, na których wypisano magiczne runy. Oboje zostali zmuszeni do siadu. Najpierw nakarmią nimfę. Jej ciało było delikatne, skóra biała, włosy srebrne, a pieśni piękne, ale żywiła się jedynie surowym mięsem. Zez zaraz legł na gęsto porośniętej roślinnością, wilgotnej ziemi i znieruchomiał. Wyglądało, jakby spał, ale co chwilę z jego gardła wydostawało się ciche, płaczliwe mruczenie.
Druid czekając na posiłek, przyglądał się dwukolorowymi oczami barwnym papugom i małpom przeskakującym z jednej korony drzewa na drugą. Patrzył w górę z wysoko zadartą głową. Blizna na jego długiej, smukłej szyi już niemal całkowicie znikła, pomogły w tym jego magia i bogactwo dżungli. Ahran smarował swoje rany tą samą, obrzydliwie śmierdzącą papką z tutejszych roślin i równie szybko odzyskiwał siły.
– Drzewa – powiedział niespodziewanie druid. – Drzewa żyją.
Wojownicy rzucili mu jedynie krótkie spojrzenie podszyte dobrze zamaskowaną wzgardą. Połowa z nich byłaby już martwa, gdyby nie jego piecza nad nimi, ale i tak okazywali mu jedynie sztuczny, wymuszony szacunek. Matki płakały, gdy ich synów wysyłano na nauki do druidów, ponieważ byli zbyt wątli, by stać się wojownikami.
– A koty miauczą – odparł Zethar. – Owce zaś beczą i srają pod siebie. I co z tego?
Druid zignorował go i zwrócił się do młodszego z braci.
– To nie żywi się śmiercią jako taką, ale energią, którą wysysa ze swych ofiar. Energią życia. Jest ona we wszystkim, co rośnie i pragnie promieni słońca, a więc także i w roślinach. Soki drzew płyną wolno, dlatego żyją one długo, a rosną powoli.
– Więc to nie muszą być zwierzęta, czy ludzie? – spytał Ahran, starając się nadążyć za tokiem myślenia druida. – To co? Ma je ściąć i okorować? Nie może go przecież zjeść.
Druid wstał i wyciągnął nóż z rękawa swojej szerokiej szaty. Podszedł do drzewa o grubym pniu, którego nie mógł objąć ramionami dorosły mężczyzna i obrośniętego zdrewniałymi pnączami, by naciąć jego korę tak głęboko, aby wypłynął sok.
– Krwawi, więc żyje.
Podszedł do chłopca, podniósł go i zmusił do podejścia do drzewa. Przeciął więzy pętające mu nadgarstki. Chłopiec objął drzewo, przylegając do niego całym ciałem.
– Odzyska od tego siły? – spytał Ahran, obserwując chłopca, który zaczął cicho pomrukiwać.
– Może – odparł druid. – Moja wiedza jest zbyt ułomna, żeby móc to stwierdzić z całą pewnością. Ale, jak mówiłem, w drzewach energia życia płynie wolniej. Myślę, że trudniej będzie mu ją pochłonąć i zajmie to znacznie więcej czasu.
– To znaczy ile?
Druid wzruszył ramionami.
– Powtarzam, że nie wiem. Dni, tygodnie?
Teol, który usunął już wnętrzności jelenia, uniósł zakrwawiony nóż do góry.
– Zabierzmy jego głowę. Ta demoniczna maska zasili zbiór w jaskini masek. Starszy będzie miał też co badać. Ciało spalmy lub rzućmy na pożarcie lampartom. Skoro już się babram w zwierzęcej krwi, to mogę to zrobić ja.
Zethar przestał czyścić ostrze swojego noża i jak pozostali trzej wojownicy skupił uwagę na Ahranie. Przywódca musiał podjąć decyzję teraz. Nie mogli więcej opóźniać powrotu do łodzi. Jeśli zostaną zbyt długo w dżungli, ci czekający przy rzecze uznają pewnie, że ona ich pożarła i odpłyną. Czas był też ważny dla nimfy. Bajeczne stworzenie czuło się coraz gorzej, słabło i mizerniało. Przyprowadzenie jej żywej do plemienia było jedynym celem tej wyprawy. Druidzi potrzebowali jej świeżej krwi.
Najstarszy syn przywódcy plemienia uśmiechnął się pod nosem, widząc zawahanie na twarzy Ahrana. Był doświadczonym wojownikiem, potrafił mordować wrogów bez mrugnięcia okiem, a teraz nie mógł podjąć decyzji. Chłopiec w masce posturą, a przede wszystkim dzięki tym kręconym włosom, które w ich plemieniu zdarzały się rzadko, przypominał syna Ahrana. Dzieciak zmarł kilka tygodni wcześniej. Spadł z konia, skręcając przy tym kark.
– To potężna, czarna magia – wtrącił druid, wybawiając Ahrana od odpowiedzi. – Może być bardzo użyteczna, jeśli Starszemu i radzie druidów uda się poznać jej naturę.
– Użyteczna w czym?
– No, jeśli wyruszymy podbijać kolejne ziemie, to z jeńców moglibyśmy za pomocą tej magii robić rządnych jedynie mordu, pozbawionych woli wojowników i nasyłać ich na własnych braci. Wyobrażacie sobie taką rzeź? – spytał druid, przymykając w wężowatym uśmiechu dwukolorowe oczy. – O tym by raczej pieśni nie pisali, ale ile by to rzeczy uprościło.
Ahran uciszył ruchem dłoni serię wzajemnych epitetów, które miały właśnie zacząć padać z obu stron. Teol zgrzytnął zębami i zrobił zakrwawiony nożem młynek w powietrzu.
– No to co?
– Trzy dni zejdzie nam na dojście do rzeki, kolejny dzień na dopłynięcie do ujścia. I kolejne dwa tygodnie na dotarcie na nasze ziemie. Niech tu zostanie do czasu powrotu statku. Zabierzemy go, jeśli przeżyje – zadecydował Ahran.
– Nie może tu zostać sam. Przywiążemy go do tego drzewa? – spytał inny z wojowników, nie rozumiejąc. – Dzikusy z dżungli albo go zabiją, albo zabiorą ze sobą albo coś go zeżre.
Ahran uśmiechnął się.
– Nie będzie tu czekał sam. Jeden z nas zostanie tu z nim.
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeli na Zethara. Ten przestał czyścić swoją broń i uniósł głowę, czując, że jest obserwowany.
– Że niby ja? – spytał.
– Owszem.
Zethar uśmiechnął się żmijowato. Robił to jeszcze paskudniej niż druid. 
– Jak mnie niby do tego zmusisz?
– Nijak. Ja jestem przywódcą tej wyprawy. Zrobisz to, co powiedziałem.
Zethar przejechał palcem po ostrzu swojego noża.
– A jak nie, to co? – zapytał.
– Ojciec będzie niepocieszony. I… chyba masz coś, czego nie chciałbyś utracić? – rzucił pozornie lekko Ahran, posyłając bratu fałszywy uśmiech.
– Ty… – syknął Zethar, wykrzywiając twarz ze wściekłości, która go ogarnęła na te słowa.
Wstał i w pierwszym odruchu chciał rzucić się na brata, ale się zreflektował. Dopadł do tego pokracznego stworzenia. Szarpnął go za włosy i przystawił nóż do jego gardła. Na tyle mocno, że na ostrzu pojawiła się krew.
– Nie zrobisz tego – odparł pewnie Ahran. – Wiem, co trzymasz w jaskini za wodospadem i mogę ci to odebrać. Taka będzie kara, ale dam ci nagrodę, jeśli zrobisz, co powiedziałem. Pozwolę rzucić ci pod moje nogi wilczą łapę.
Zethar stężał tak samo, jak pozostali wojownicy  i druid. Spojrzeli z szokowaniem wymalowanym na twarzach na przywódcę wyprawy. Rzucenie wilczej łapy pod nogi wojownika było równoznaczne z wyzwaniem go na pojedynek na śmierć i życie. Tradycja ta już jednak zamarła i rzadko ktokolwiek o niej przypominał. Tracenie wojowników w czasie licznych wypraw wojennych było nierozsądne, a wręcz głupie. Czasami starzy wojownicy, nie zdolni już do walki, czy pracy, którzy czuli, że są ciężarem dla rodziny i plemienia, umawiali się między sobą i rzucali wilczą łapę. Woleli zginąć w pojedynku niż usychać i poddać się niemocy. Tylko oni podtrzymywali tradycję. Choć nikt nie powiedział tego na głos, wyzwanie na pojedynek przyszłego przywódcy było zaś nie do pomyślenia.
Zethar roześmiał się i przejechał językiem po swoich górnych zębach, zatrzymując go na jednym ze srebrnych implantów kłów. Odepchnął tę szkaradę, która upadła pod jego nogi.
– Dobrze – odparł. – Masz więc jakiś miesiąc na nacieszeniem się miodem, ciałem dziwek i Ariny. Wykorzystaj go dobrze.
 
Miał broń, zostawili mu łuk i trochę strzał. Druid dał mu linę z przywiązanymi co długość dłoni drewnianymi płytkami z runami napisanymi za pomocą krwi z pępowiny. Obwiązał nim gruby pień drzewa, przyciskając wątłe ciało szkarady. Chłopiec nie wyrywał się, teraz wydawał się wręcz spać, z uchem przyciśniętym do kory. Może słuchał drzewa, soków w nim płynących i robaków drążących w drewnie tunele. Jego ciało się rozluźniło.
Zethar czuł na sobie setki oczu, świecące punkty co chwilę wyłaniały się z mroku dżungli, by zaraz potem w niej zniknąć. Na razie były to jedynie zwierzęta. Niektóre z nich były zdolne rozszarpać mu gardło. On był jednak gotowy przyjąć wyzwanie i spojrzeć lampartowi prosto w oczy. Był pewien, że dzikusy z dżungli przyjdą po niego, bo został tu sam, lub po to monstrum. To oni to stworzyli i do nich należało. Będą chcieli to odebrać, chociażby po to, żeby je zabić.
Przez całą noc podtrzymywał ogień. Odstraszał większość dużych zwierząt, ale przyciągał owady. Druid nie zostawił mu leków ani tej śmierdzącej papki, której zapach odpędzał wszelkie szkaradztwo. Jutro musi zrobić sobie jakieś tymczasowe schronienie, na szczęście materiału, drewna i liści, było tu pod dostatkiem, zbadać okolicę i poszukać śladów. Porozstawia pułapki. Na zwierzęta i na ludzi.
Przez całą noc czuwał, uległ jednak senności przed samym wschodem słońca. Poderwał głowę, zaskoczony tym, że usnął i spojrzał wprost w czerwone, krzywe ślepia.
– Zez – parsknął. – Oczywiście.
Upił wody z bukłaka. Jej w dżungli było pod ostatkiem. Wystarczyło przeciąć niektóre z lian, a wypływała ona z pustych łodyg wprost do gardła. Była słodka i ciepła. Ze wstrętem spojrzał na swoje ramiona. Były całe w czerwonych bąblach. Nawet nie czuł, gdy to skrzydlate robactwo piło jego krew.
To płakało. Głos był stłumiony przez maskę, ale Zethar z całą pewnością słyszał płacz. Zew, wciąż przywiązany do drzewa, uderzał bez przerwy pięścią w maskę w stałym, monotonnym rytmie. Nie próbował jej zszarpać, wiedział, że to niemożliwe. Tylko w nią pukał i płakał.
Zethar wypuścił głośno powietrze przez nos. Poczuł się nagle jak w potrzasku.
– Wiesz – zaczął nagle – nazywają mnie dzieciobójcą i mówią prawdę. Zabiłem wiele dzieci, nie umiem nawet powiedzieć ile dokładnie.
Zez słysząc jego głos, przestał uderzać w maskę i znieruchomiał.
– Chcesz posłuchać historii wielkiego zwycięstwa naszego plemienia i jego przywódcy, wielkiego wojownika Saharina, o którym wciąż piszą nowe pieśni? – spytał, uśmiechając się paskudnie. Zbliżył się do drzewa, trzymając w dłoni nóż. – Dobrze, opowiem ci. Plemię Oro walczyło bardzo zaciekle, woleli zginąć, niż opuścić swoją ziemię. Do walki wysłali nawet kobiety. Dali im za duże zbroje i za ciężkie miecze. Wciąż parli do przodu, otępiali się magicznym dymem, by nie czuć bólu. Pomimo przewagi zaczęliśmy się cofać. Ojciec nie mógł znieść upokorzenia. Kazał mi iść, okrążyć i zaatakować od tyłu. Wedrzeć się do grodu i odnaleźć dzieci oraz starców. Wszyscy siedzieli ściśnięci w podziemiach. Jak myszy, zupełnie bezbronne – parsknął. – Zginęli w płomieniach. Plemię poddało się, gdy tylko dotarła do nich ta wieść. Myśleli jednak, że to był zwykły pożar. Nie podejrzewali nas o tak plugawy czyn. Ojciec mógł wrócić do całonocnego picia z wojownikami i słuchania pieśni pisanych na swoją cześć. Jego dusza wydawała się spokojna. Wszystko było, jak miało być. Ja też piłem, siedziałem z innym przy zastawionych syto stołach i słuchałem pieśni, ale potem, już w samotności, wszystko wyrzygiwałem. Nie tylko ja. Jeden z towarzyszących mi wtedy wojowników w końcu nie wytrzymał i wyjawił sekret mojego ojca. – Zethar zaśmiał się gorzko. – Poczciwy starzec powiedział, że on nic o tym nie wiedział. Że nie zrobiłem tego na jego rozkaz.
Zethar stał już przy wielkim drzewie. Przeciął nożem jedną z lian, by zbryzgać sobie spoconą twarz wodą. Spojrzał na chłopca. Był wątły i chudy, ale już niemal dorosły. Dla swojej matki jednak na zawsze pozostanie dzieckiem.
– Powiedział też, że urodziłem się z szyją owiniętą pępowiną. Ten stary karaluch, najstarszy druid, stwierdził, że to zły omen. Podobno bóstwa próbowały zabić mnie jeszcze w łonie matki, bo moja dusza była plugawa, a jednak przeżyłem. Pomyłka bogów – parsknął. – Jedni uważają mnie za pozbawionego honoru, inni za przeklętego. Wszyscy zaś za godnego jedynie wzgardy.
Przeciął nożem linę, uwalniając z więzów chłopca.
– Jestem więc dzieciobójcą – kontynuował. – Dlatego lepiej się nie zbliżaj.
Zamaskowany chłopiec dłońmi przejechał po swoim ciele ozdobionym drobnymi bliznami, które układały się w spiralne wzory. Wyciągnął się, by rozprostować mięśnie, a potem ponownie znieruchomiał.
– Co? – spytał Zethar.
Nagle chłopiec ruszył w jego stronę z wyciągniętymi rękami. Zethar zamiast obronić się nożem, zerwał z drzewa grubą gałąź i uderzył nią w maskę. Zaskoczony Zez odsunął się na parę kroków. Potrzepał głową, a potem znów pobiegł w stronę Zethara.
– Zabiję cię! – warknął wojownik, ale znów tylko uderzył kijem w maskę, przez co Zez przewrócił się na trawę. A potem…
Potem zaczął się śmiać.
– Bawi cię to, mały skurwielu? – spytał Zethar, ale sam nie mógł powstrzymać uśmiechu.
Dzieciak podniósł się na nogi, ale tym razem nie rzucił się na niego, tylko odbiegł na kilka metrów. Stanął i odwrócił głowę w stronę wojownika. W dłoni trzymał gałązkę.
– No chyba cię posrało – parsknął Zethar.
Zez machnął gałązką, a gdy to nie wywołało żadnej reakcji wojownika, zaczął się oddalać.
– Gdzie, kurwa, leziesz? Myślisz, że tak po prostu pozwolę ci odejść? Przez ciebie tu wylądowałem, żeby zeżarły mnie węże.
Chłopiec zaczął biec, sprawnie przedzierając się przez dżunglę, w końcu w niej się narodził i ona była mu domem. Jego ucieczka nie miała jednak celu. Okrążał niektóre drzewa i wciąż zmieniał kierunek. Zethar szybko go dopadł, ale zamiast chwycić za nóż, znów tylko trącił go kijem i sam zaczął uciekać. I tak się gonili zupełnie bez sensu. Chłopiec w masce śmiał się przy tym. Szybko jednak tracił siły, aż w końcu padł na ziemię. Zethar zatrzymał się przy nim sam już mocno zziajany. Upał i wilgoć w powietrzu szybko odbierały siły.
– Wiesz, berek we dwójkę nie ma najmniejszego sensu – rzucił, jeszcze dysząc.
Chłopiec przeturlał się na brzuch i wyciągnął przed siebie dłoń, coś wskazując. Zethar podążył wzrokiem w tamtą stronę. Przed nimi było jeszcze kilka rzędów gęstych drzew, ale potem dżungla wydawała się urywać. Wojownik spojrzał pod swoje nogi, na chłopca, który właśnie podnosił się do siadu.
– Przyprowadziłeś mnie tu?
Podał mu kij, żeby się chwycił. Podciągnął go na proste nogi. Nie dotykał go, ani nie pozwalał chłopcu na dotykanie siebie. Oddzielała ich długość kija. Dzieciaka w każdej chwili znów mógł ogarnąć szał, przez który zginęło dwóch wojowników. I najwyraźniej już sam jego dotyk odbierał energię życia. Po nocy Zez nabrał sił, które jednak szybko stracił, teraz ledwie stał na nogach, a liście drzewa zwiędły.
Wyciągnął dłuższy z noży, żeby odcinać liście i łodygi, robiąc sobie przejście przez gęste zarośla dżungli. Na jego widok małpy uciekały z głośnym śmiechem, a kolorowe ptaki wzbijały się w powietrze. Po kilku metrach stanął na granicy urwiska. Zaś kilkanaście metrów niżej rozpościerała się porośnięta trawą dolina z okrągłym stawem na samym środku. Ze wszystkich stron otaczały ją góry pokryte dżunglą. Zethar dojrzał tam wędrująca z młodymi świnię pokrytą ciemną sierścią. Przypominała małego dzika.
Zmarszczył się i spojrzał za siebie, na chłopca.
– Myślisz, że jesteś taki sprytny?! – syknął. – Chciałeś mnie wystawić jak świnię do odstrzału tym dzikusom? Przykro mi, ale to ja jestem tutaj drapieżnikiem. Twoi krewniacy nie długą będą mieli szansę się o tym przekonać.
Zawrócił do dżungli. Mijając go, uderzył kijem w maskę chłopca na tyle mocno, że ten upadł. Uciął kawałek liany i zrobił na niej pętlę. Nałożył ją na szyję chłopca. Gwałtownym szarpnięciem zmusił go do wstania. Nie przejmując się tym, że Zez kasłał, nie mogąc złapać tchu, pociągnął go z powrotem w głąb dżungli. Zaraz zniknęli w jej mroku.
Był zły. Na siebie. Życie już dawno nauczyło go, że ufać mógł tylko sobie.

9 komentarzy:

  1. Ciekawa jest ta historia Zethara, lubię takie nieoczywiste i nie czarno-białe postacie. Trochę inne to opowiadanie niż cokolwiek chyba co pisałaś jest jakieś takie niepokojące. Ciekawa jestem jak to się dalej potoczy bo szczerze nie mam żadnego pomysłu jak to będziesz rozwijać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też lubię czytać o takich nieoczywistych postaciach, bo człowiek to skomplikowane stworzenie. Zawsze w starych bajkach Disneya nie podchodziło mi to, że dobrzy są właśnie zawsze szlachetni i zawsze piękni, źli zaś odwrotnie. Na przykład taki Mufasa i Skaza :)
      Chyba dobrze, że jest inne. Myślę, że to dość oryginalny pomysł jak na mnie. Długo nad nim myślałam i mam nadzieję, że się spodoba.
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hej!
    Trochę się zastanawiałam, czy napisać ten komentarz, bo zazwyczaj, gdy nie mam do powiedzenia samych pozytywów o opowiadaniu, siedzę cicho. Stwierdziłam jednak, że ten tekst zbyt dobrze się zapowiada, aby milczeć, bo może mój komentarz wniesie więcej dobrego, niż złego.
    Ogólnie tekst (albo raczej pomysł) bardzo mi się podoba, mam jednak problem z narracją. Jest bardzo chaotyczna, wiele razy błądziłam w opisach. Wydaje się, że zbyt szybko chcesz przelać myśli na klawiaturę, przez co czuje się niedosyt, a czytelnik zaczyna się gubić. Pamiętaj, że odbiorca nie siedzi Ci w głowie, poświęć więcej czasu na opisy, umiejscowienie sytuacji; klatka po klatce, jak w filmie :).
    Elementu, którego mi jeszcze zabrakło, to przybliżenie postaci. Więc znów - opisy. Niektórzy bohaterowie pojawiali się zbyt nagle, miałam takie - wtf, kto to?
    Rozumiem, że opowiadanie jest bardzo dynamiczne, ale myślę, że spokojnie mogłabyś to, co wydarzyło się w tych dwóch rozdziałach, rozłożyć na trzy czy cztery kolejne części. Po prostu większa dbałość o szczegóły, tylko tyle.
    Muszę Cię jednak pochwalić za dialogi, to zdecydowanie Twoja najmocniejsza strona. Są niewymuszone i brzmią bardzo realnie.
    Sama fabuła też zapowiada się obiecująco, powiem szczerze, że zainteresowałaś mnie i już nie mogę się doczekać kolejnych wydarzeń. Jestem ciekawa, czyim dokładnie tworem jest Zez oraz jak potoczą się jego dalsze losy - czy w ogóle ma szansę na przywrócenie człowieczeństwa.
    O Zetharze jeszcze się nie wypowiem, ale widzę, że ma silne podwaliny, aby być ciekawą, złożoną postacią, która może zaskoczyć.
    Weny, MoNoMu. Nie poddawaj się, pisz i pamiętaj o opisach! <3
    Zdrówka i spokoju na ten czas ;)
    Pozdrawiam,
    D.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hey, Dream :)
      Spoko, śmiało wal. Złe, czy dobre - ważne, że merytoryczne :). Znacznie skróciłam pierwszy rozdział, co może nie było dobrym pomysłem. Jak teraz do niego wróciłam, to zobaczyłam ten chaos, o którym piszesz. Na przykład w momencie, gdy Ahran mówi o tym, że zostanie z Zezem, a wojowników wysyła po nimfę i nagle jest już z nim sam w kręgu. Widzę to już w trakcie pisania, ale ja piszę rozdziałami i mam takie wrażenie, że jak w rozdziale nie wydarzy się nic, to jest on trochę stracony. Będę z tym walczyć ;)
      Ja akurat nie lubię takiego natychmiastowego przybliżania czytelnikowi profilu postaci. Pojawia się nowy bohater i od razu następuje opis, że wygląda "tak i tak" i jest "taki i owaki". Wolę takie "dawanie po troszku". Celowo omijam też opisy postaci drugoplanowych np. Teola, bo nic one nie wnoszą do opowiadania. Ale, tak, widzę ten problem z takim przeskakiwaniem z jednego tematu na drugi. Wynika to chyba z tego, że jak czytam książki, głównie fantastykę, to notorycznie łapię się na pomijaniu opisów, bo mnie po prostu nudzą.
      Ja się nie poddaję, bo żeby się poddać, trzeba mieć cel, a ja sobie tylko klepię, jak mi się nudzi :) Po prostu uznałam, że muszę się odciąć od TB i spróbować czegoś nowego.
      Dzięki za tak obszerny komentarz i też życzę zdrowia. Pozdrawiam!

      Usuń
    2. No to jestem ciekawa, jak wyglądała początkowa wersja pierwszego rozdziału.
      Też czasem tak mam, że łapię się na myśli o tym jak wcisnąć najwięcej akcji w rozdział i momentami jest to zgubne. Są chwile, w których warto poprowadzić akcję powoli, żeby zaraz móc ją rozkręcić i stworzyć tym samym napięcie.
      Co do opisów, sama nie jestem ich jakąś wielką fanką, bo nie oszukujmy się, myślę, że Orzeszkowa ma mało zwolenników, a też sztuką jest stworzyć taki opis, który nie zanudzi. Wciąż szukam złotego sposobu na wyważenie tego, jednak nie demonizujmy całkowicie tych opisów :D.
      Tak jak pisałam, czekam na kolejny rozdział. Stworzyłaś ciekawy klimat, jest trochę mrocznie, trochę tajemniczo i trochę... uroczo, no bo nie ma co oszukiwać, Zez mimo że jest krwiożerczym potworem, wydaje mi się całkiem kochany. No i jeny, no. Wreszcie jakieś gejowskie fantasy, obok tego nie przejdę obojętnie.
      Wiesz już czy to będzie długie opowiadanie, czy jeszcze się nie zastanawiałaś i wyjdzie w praniu?

      Usuń
    3. Co z trafienie, ja też myślałam o "Nad Niemnem". To jedyna lektura, której nie przeczytałam od deski do deski, bo ten Niemen tak płynął, płynął i płynął przez jakieś pola, meandry i płynął... i tak przez kilkanaście stron. Aż mnie wzięło na wspomnienia :D
      "Gejowskie fantasy" -> nisza w niszy :D
      Czy będzie długie? Mam plan na jakieś 20 - 25 rozdziałów, ale z opcją wydłużenia. Mogę z tego zrobić "opowiadanie drogi", jak mnie poniesie fantazja ;)

      Usuń
  3. Hejeczka,
    fantastyczny rozdział, a mi się wydaje po prostu że chciał coś tylko pokazać, miłe były takie zabawy, a później...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zethar w dobre zamiary nie wierzy. Za dużo go złego spotkało. Zawsze widzi w ludziach więcej zła niż dobra. Może się zmieni dzięki Zezowi ;)
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. Hejeczka,
    wspaniale, wydaje mi się po prostu że chciał coś tylko pokazać, miłe były takie zabawy...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń