niedziela, 3 maja 2020

Rahzel - ROZDZIAŁ 4 - Flamingi

W tym rozdziale przenosimy się do Brazylii, gdzie Rahzel i Andre się spotkali. Zastanawiałam się, jak zapisywać dialogi. Kiedy Andre rozmawia z ludźmi stamtąd, używa portugalskiego, kiedy z Rahzelem angielskiego. Zastanawiałam się nad kursywą, ale doszłam do wniosku, że będzie z tym za dużo roboty, więc zostawiłam, jak było.


Pięć lat temu,
Brazylia, fawele na wzgórzach wokół Rio de Janeiro

Od jak długiego czasu każdy dzień tu spędzony wyglądał dokładnie tak samo? Już nie umiał powiedzieć. On tylko nienawidził każdego z nich.
Andre wyszedł przed lokal, którego był opiekunem i spojrzał podkrążonymi oczami na różowe niebo. Słońce ślamazarnie wspinało się po nieboskłonie. Na ścianie krzywej parodii budynku za jego plecami nagie kobiety, z których ramion ponętnie zsuwały się kolorowe szale i płaszcze z papuzich piór, patrzyły na fawelę pustymi, namalowanymi za pomocą sprayu oczami. Kobiety wewnątrz domu miały takie samo spojrzenie i on również.

Tu kolejne domy, sklecone z byle czego, budowano na dachach wcześniejszych. Prędzej czy później rozpadały się pod swoim własnym ciężarem, czasami osuwała się ziemia. Wtedy mieszkańcy brali to, co jeszcze nadawało się do użytku i budowali nowy dom. Wodę ciągnięto tu z górskich źródeł i łapano deszczówkę do zbiorników na dachach. Prąd pobierano nielegalnymi złączami, krętaniną kabli, nielegalnie z miasta. Była tu nawet telewizja – ludzie mieli satelity na dachach tych pokracznych baraków, a nawet Internet. Tutaj rządziła mafia. Ona decydowała, czy ujrzysz kolejny wschód słońca. Czy możesz iść do lekarza. Andre nie należał do gangu, on tylko prowadził dla nich burdel.
Ulicą przebiegła grupa dzieciaków. Chłopcy mogli mieć po dwanaście lat. Podwijali sobie rękawy koszulek, żeby pokazać tatuaże na ramionach. To była ich największa duma. Nie chodzili do szkoły, dla władz Rio de Janeiro praktycznie nie istnieli. Nie było ich w żadnych aktach. Mafia była dla nich matką, ojcem i nauczycielem. Gangsterzy lubili wysyłać dzieci w roli egzekutorów. Wrzucali małemu idiocie broń do plecaka i wskazywali, kogo za jej pomocą miał zabić. Jeśli wykonał misję, dostawał nagrodę. Mógł spędzić w ich towarzystwie noc pełną kokainy, alkoholu i kobiet.
Gangi zarabiały na handlu narkotykami, egzotycznymi zwierzętami i ludźmi. W tym ostatnim brał również udział Andre. Dlaczego? Sam już nie umiał odpowiedzieć na to pytanie. Przybył tu ze Stanów Zjednoczonych jako piętnastolatek z rodzicami, którzy byli archeologami pracującymi na uniwersytecie. Przyjechali tu na wykopaliska i kilka konferencji naukowych. Andre dzielił czas między zdalne nauczanie, nudzenie się na wykopaliskach i spędzanie czasu na zatłoczonej plaży. A teraz był tu, w slumsach, nie miał już rodziców i prowadził burdel.
Wrócił do budynku, który miał aż trzy piętra, okna z metalowymi kratami i przeciekający dach.
– Rico – zwrócił się do nastolatka, który siedział przy oknie i dłubał w zębach wykałaczką – godzina już nie minęła?
– Hmm?
Rico spojrzał na pozłacany zegarek z pękniętą szybką. Przeczesał gęste, kręcone włosy w kolorze gorzkiej czekolady, a potem wstał. Podszedł do drzwi od jednego z pokoi dla klientów i zapukał w nie mocno.
– Wyłaź albo dopłać! Godzina minęła!
Po dłuższej chwili drzwi otwarły się z głośnym trzaskiem, uderzając o ścianę. Wyszedł przez nie otyły mężczyzna w średnim wieku. Był czerwony na twarzy i spocony.
– Chcę moje pieniądze! – krzyknął, zapinając rozporek poszarpanych dżinsów. – Ta suka nic nie umie!
– Nie zwracamy pieniędzy – odparł Rico znużonym tonem, jakby powtarzał tą samą frazę po raz tysięczny.
Tak, każdy dzień był dokładnie taki sam. Andre spojrzał ponad ramieniem mężczyzny w głąb pokoju na kobietę właśnie naciągającą na swoje pulchne ciało szlafrok stylizowany na różowe kimono.
– Maria?
Kobieta wyprostowała dłoń, a potem pozwoliła jej bezwładnie opaść. Zachichotała, a Andre odpowiedział jej uśmiechem.
– Maria się starała, prawda?
– Jasne, ale nie jestem cudotwórczynią. Maria to tylko imię.
Mężczyzna wyciągnął z kieszeni scyzoryk i chciał się nim zamachnąć na bezczelnie uśmiechającego się białasa, ale znieruchomiał, gdy poczuł zimną lufę przytkniętą do głowy tuż nad uchem.
– Nie zwracamy pieniędzy – powtórzył chłopak. – I godzina już minęła.
– Podziękuj Marii i wracaj do żony i dzieci – dodał Andre.
Gdy zostali sami, Rico wcisnął rewolwer za pasek od spodni i wrócił na swoje krzesło. Andre przetarł palcami palące oczy. Znów nie przespał w nocy ani minuty. Każdy dzień był dokładnie taki sam, nawet nie potrafił powiedzieć, od jak dawna.
– Idź odebrać jedzenie – zwrócił się do Rico. – I niech mnie nie próbują więcej oszukiwać w tej restauracji. Przypomnij im na kogo terenie prowadzą interes.
– Okej.
Nie mieli na razie więcej klientów, dopiero wschodziło słońce. W sumie pod swoją pieczą miał czwórkę kobiet i dwóch mężczyzn. Maria i Noela miały swoje domy, mężów i dzieci. Po pracy do nich wracały. Reszta mieszkała tutaj, w tych samych pokojach, w których pracowali. Carlos miał za to narzeczoną, ale często się z nią kłócił. Rzucał pracę i wracał do niej co jakiś czas, działo się to niemal cyklicznie, by po kilku tygodniach pojawić się tutaj z podkulonym ogonem.
Zadzwoniła jego komórka. Wyciągnął ją z kieszeni i niechętnie spojrzał na wyświetlacz. Czego mogli od niego chcieć? – zdziwił się. To nie był jeszcze czas przekazania utargu.
– Tak?
– Znowu się nie pospało? – rzucił rozbawiony głos po drugiej stronie. – Wpadnij dzisiaj do mnie. Mam prośbę.
– To słucham.
– Nie, nie, nie. Przyjdź. Napijemy się pod drinku, popluskamy w basenie z moimi paniami.
Andre przymknął oczy, krzywiąc się. Szefowie gangów przekonywali do siebie ludzi mówiąc „Jestem taki jak wy, też jestem stąd. Oni was porzucili, skreślili z map, ale ja was rozumiem”, a potem wracali do swoich willi w Rio de Janeiro. Nie lubił opuszczać slumsów. W mieście czuł się jak obcy.
– Rozumiem – odparł i się rozłączył.
Rico wrócił z dwiema reklamówkami, w których miał jedzenie dla wszystkich mieszkańców pokracznego domu z namalowanymi na frontowej ścianie roznegliżowanymi kobietami.
– Pilnuj biznesu – rzucił Andre, mijając go w progu. – Ja idę coś załatwić. I daj jednego naleśnika.
Z jeszcze gorącym plackiem z tapioki napakowanym mielonym mięsem i warzywami wyszedł na ulicę. Machnął dłonią na chłopaka jadącego w dół czymś przypominającym rikszę. Był to rower z dospawanym wózkiem dla jednej osoby.
Wsiadł do środka i podał dzieciakowi banknot.
– Do miasta.
– Za dziesięć reais?
Andre uniósł na niego wzrok podkrążonych oczu. Dzieciak kiwnął głową, rozumiejąc przekaz tego spojrzenia i zaczął pedałować.
– Nie ma sprawy.

I tak, dwie godziny później siedział w wiklinowym fotelu naprzeciwko człowieka, który oficjalnie nie był jego szefem, ale od którego zależało całe życie Andre. Dosłownie.
– Więc? Ta prośba?
Brodaty Latynos po czterdziestce, bez jednego ucha i blizną na policzku po tej samej stronie, napił się ze swojej szklanki, a potem pogłaskał po głowie kilkuletniego syna, który przybiegł do niego w kąpielówkach. Razem z siostrą bawili się w basenie.
– Chcę, żebyś użyczył komuś jeden ze swoich pokoi – odparł, gdy znów zostali jedynie we dwójkę. – Turyście. Przebył długą drogę aż z Kalifornii.
– Amerykanin?
– Twój ziomek. Powspominasz sobie stare czasy.
Andre przełknął ukradkiem ślinę. Miał dość monotonii, powtarzalności kolejnych dni spędzonych tutaj, ale najbardziej nie chciał zmiany, bo ta mogła być tylko na gorsze.
– Powiedziałeś, że jeśli burdel będzie przynosił stałe zyski, to będzie miał twoją ochronę i nie będzie oficjalnie należał do was! Mówiłem, że nie chcę mieć z tym nic wspólnego.
– Andre – zaczął gangster, na którym ten wybuch zdawał się nie zrobić najmniejszego wrażenia. – O co te nerwy? Przecież to tylko turysta. Mówiłem.
Andre zamknął na chwilę oczy i zacisnął palce na nogawce bawełnianych spodni. Nie miał tu nic do powiedzenia. Musiał się zgodzić.
– Więc kiedy przybędzie ten turysta? – spytał, akcentując ostatnie słowo.
– Och, więc się zgadzasz? – Ucieszył się gangster, zupełnie jakby dał Andre jakikolwiek wybór. Klasnął w dłonie, a zaraz na tarasie pojawił się młody chłopak. – Idź po niego.
– Zaraz. On już tu jest?! – Andre niemal paniczne spojrzał w głąb domu. – Myślałem, że dopiero…
Zamilkł, gdy na balkonie pojawił się on. Nie musiał się przedstawiać. Imię miał wytatuowane na szyi. Rahzel. Brzmiało niemal jak imię anioła. Bardzo ironicznie, pomyślał Andre. Po jednym spojrzeniu na mężczyznę wiedział już, że ma do czynienia z bardzo grzeszną istotą, lubującą się szczególnie w grzechach ciężkich. Żaden z niego anioł. Stał przed nim Mulat z długimi dredami splecionymi teraz w warkocz. Gdyby nie imponujący wzrost i postura, a przede wszystkim zielone oczy, mógłby się wtopić w tłum w faweli, tam mieszały się wszystkie rasy.
– Więc zamierzasz zwiedzać miasto, parki narodowe, robić zdjęcia krajobrazów, a może surfować? – spytał kpiąco Andre.
Nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Mulat spojrzał na swojego dotychczasowego gospodarza, zupełnie ignorując białego mężczyznę.
– To on? – spytał po angielsku.
– Tak. Ma na imię Andre, to zaufany człowiek.

Jeszcze jeden drink i byli już w samochodzie. Na szczęście podwieziono ich aż do granicy faweli. Teraz została jedynie kilkudziesięciominutowa wspinaczka w górę wzgórza w pełnym słońcu.
– Słuchaj – Andre postanowił od razu postawić sprawę jasno – ja tylko prowadzę burdel. Nie jesteśmy żadną dziuplą, nie handlujemy koką. Jedyna krew, jaka płynie w moim burdelu, to menstruacyjna i ta z mord gości, którzy byli nie uprzejmi wobec moich pań. Nie wiem, po co tu przyjechałeś i nie chcę wiedzieć. U mnie możesz liczyć jedynie na miejsce do spania, żarcie i cipkę, jeśli za nią zapłacisz. I nie sprowadzaj swojego syfu do mojego domu. Wszystko, co chcesz załatwić, masz załatwiać gdzieś indziej. Rozumiesz?!
Mulat szedł obok niego, uważnie obserwując okolicę. Chyba starał się zapamiętać jak najwięcej i poznać teren.
– Jestem tylko gościem – odparł po dłuższej chwili. Znaczyło to chyba, że się zgadza. Lub że słowa Andre nie miały dla niego najmniejszego znaczenia. – To ile za godzinę?
– Zależy za co. Jakieś fetysze? – spytał Andre, uśmiechając kpiarsko. Zamierzał go trochę podpuścić i był ciekawy. Nie chciał go w swoim burdelu, ale nie był ślepcem. To był kawał przystojnego skurwiela. – Mam panie o bardzo szerokim spektrum umiejętności. I panów też.
Rahzel spojrzał na niego i lekko się skrzywił. Nie był zbyt ekspresyjny.
– Już mi się odechciało – odparł.
Kolejne półgodziny ciszy oraz wspinaczki pod górę w pełnym słońcu i stanęli przed dobytkiem Andre.
– I jak? – spytał.
Mulat przyglądnął się graffiti.
– Słabe proporcje. Za wąskie biodra.
– A twarze?
Rahzel wzruszył ramionami. To chyba nie miało znaczenia. Weszli do środka. Zaraz przy wejściu na krześle siedział nastolatek i dłubał wykałaczką w zębach. Koło niego stały trzy pary butów. Mieli trzech klientów.
– Kto to?! – rzucił Rico na widok Mulata, który musiał schylić się, gdy przechodził przez próg. – Hej, Andre…
– Leonardo DiCaprio – odparł jego szef. – Nie widzisz?
– Oczywiście – zgodził się chłopak, wyczuwają, że ma dalej nie pytać. – To na ile? Godzina? Wolna jest…
– Będzie tu mieszkał przez jakiś czas. Za darmo – uciął Andre i kiwnął na Rahzela, żeby ten poszedł za nim na górę.
Na trzecim piętrze weszli do przestronnego pokoju, największego w całym domu. Na ścianie namalowane były egzotyczne kwiaty i różowe flamingi. Był tu telewizor i radio. Na drewnianym stoliku stał bezprzewodowy czajnik. Na podłodze leżały wyplecione ze słomy maty, a na nich złożony koc, śpiwór i jedna poduszka.
– To mój pokój. Niestety będziemy musieli się nim podzielić. Załatwię dzisiaj jakiś parawan, żeby dać nam obu trochę prywatności. Ja śpię… – Tu Andre zrobił przerwę, bo w jego przypadku było to najmniej adekwatne słowo. – Na podłodze. Mogę ci kupić jakiś materac, jak chcesz.
Rahzel pobieżnie rozglądnął się po pomieszczeniu.
– Obojętne – odparł.
Rzucił swoją czarną torbę na ziemię i przeszedł przez pokój, by wyjść na balkon. Andre zapomniał powiedzieć mu, żeby ściągnął buty, więc zdeptał maty, pozostawiając na nich błotniste odciski. Cóż, pewnie gdyby go o to poprosił, i tak zostałby zignorowany. Poszedł za nim na balkon. Dlaczego akurat na jego barki musiał spać ten ciężar? Stukilogramowy gangster z żółtozielonymi ślepiami jak u zwierzęcia? Dlaczego nie mógł od losu otrzymać na przykład psa? Nie pogardziłby takim dobermanem. Grzałby go w nocy.
– Słuchaj, powtarzam to jeszcze raz. Nie wiem, po co tu przybyłeś i nie chcę wiedzieć. Ale w tym pokoju możesz tylko spać i jeść. Pieprzyć się też idź gdzie indziej.
– Przecież to burdel – zauważył bystro Rahzel, patrząc na rozpościerające się niżej zabudowania faweli.
– Owszem, ale to pokój to taka enklawa – warknął Andre. – To pokój szefa burdelu, czyli mój.
Mulat wreszcie na niego spojrzał. Uniósł przy tym brew i uśmiechnął się kpiąco.
– Enklawa? No to współczuję.
Andre aż się zapowietrzył, gdy zrozumiał, co właśnie powiedział. Mało brakowało, a zrobiłby się czerwony. Cóż, to było do bólu trafne określenie. Dawno nie miał tutaj gości.
– Nie masz czego – syknął. – I nie przynoś tu swoich spraw. Nie chcę nikomu podpaść. Szantażuj, bij i morduj jak najdalej od nas.
– Ja jestem tylko turystą.
– Oczywiście – warknął Andre.
Po chwili został sam. Jego gość wyszedł bez słowa, zabierając przy tym swoją torbę. Andre usiadł na podłodze, by odwrócić maty na drugą stronę. Przeczesał włosy i oparł policzek o kolano zgiętej nogi. Patrzył teraz na ścianę z namalowanymi kwiatami. Na boku miał wytatuowane niemal identyczne, tylko bez różowych flamingów. Powiedział, że byłyby zbyt pedalskie.
Uśmiechnął się smutno do swoich wspomnień i przejechał palcami po szorstkiej powierzchni podłogi. To na niej był tatuowany. To na niej co noc zasypiał w jego objęciach. A teraz znów miał z kimś dzielić ten pokój.
Drzwi się otworzyły, a do środka wszedł Carlos, którego umięśnione, gładkie ciało okrywał tylko szlafrok z wielkim feniksem. Był Latynosem i był to jego największy atut. Do bólu przystojną twarz zawsze zdobił gęsty zarost, a czarne, falowane włosy zaczesywał do tyłu. Po za tym był zwykłym idiotą.
– Andre, kto to?! – spytał podekscytowany, siadając obok swojego szefa. – Widziałem go. Nie wiedziałem, że lubisz takich! Trzeba było powiedzieć, odstąpiłbym ci Falco parę razy… ale nie za dużo!
– Nie powinieneś teraz pracować? – zauważył Andre zblazowanym głosem, starając się go zbyć.
– Mam jeszcze półgodzinki. – Carlos niczym rasowy piesek rozłożył się na podłodze. Położył się na plecach przed Andre i pozwolił materiałowi zsunąć się z jego nogi. Uniósł ją do góry. – Zapłacił za dwie, ale wyszedł po jednej. Chciał tylko, żebym dotykał jego twarzy stopami. – Zachichotał. – Powiedział, że przyjdzie za tydzień i żebym wtedy miał paznokcie pomalowane na czerwono. No ale… Opowiadaj!
– Co niby? – mruknął Andre, dotykając jego nażelowanych włosów. – Kazali mi go tu przetrzymać jakiś czas. Pewnie ma zlecenie na kogoś. Wykona je i odejdzie. Byle jak najszybciej.
– I będziecie sobie tutaj razem spuniać? – spytał Carlos, uśmiechając się powabnie, jak to miał w naturze. Kokietował nawet, kiedy to nie było potrzebne. – Zrobicie tu sobie rajskie gniazdko?
Poruszał brwiami i powędrował wzrokiem na ścianę z malunkiem kwiatów. Nie doczekał się jednak żadnej odpowiedzi.
– No ale wiesz… On przez te kolorowe ślepia strasznie przypomina Falco. Wiesz, tego gangstera od Dacnisa. Czasami do mnie wpadał. Nie był zbyt przyjazny, ale przynajmniej miał niezłą pałę…
– A tak do meritum? – zaproponował Andre, broniąc się przed potokiem słów.
– Och, no dobra – prychnął Carlos, udając urażonego. – Ostatnio nie przychodził, a teraz dowiedziałem się, że podobno cały gang Dacnisa już nie istnieje. Ich tereny przejął Barbosa. A wiesz, kto zabił mojego biednego Falco? Jack Hetfield! Ten Amerykaniec, który jakiś czas temu doczepił się do Barbosy. Podobno załatwił biednego Falco w jego własnym domu!
Andre nie za bardzo interesowały porachunki gangów, jeśli nie miały wpływu na jego interes. Niech się mordują do woli.
– Hm, czyli ubyło nam jednego klienta.
Carlos uniósł się do siadu. Oparł głowę o ramię Andre. Pachniał cytrusami.
– Ty zawsze o kasie – jęknął. – Ja tu nie o tym… No bo oni się tylko mordują i mordują, a mogliby się po prostu kochać. Ze mną i z tobą.
Andre zaśmiał się pod nosem. Potarmosił Carlosa po gęstych włosach. Tak, gdyby tylko umieli postawić miłość na pierwszym miejscu, wszystko byłoby inaczej. Wszyscy byli półmózgami. Dotknął swojego boku, wyczuwając pod materiałem koszuli żebra.
– Carlos, zawsze możesz wrócić do swojej narzeczonej – rzucił uszczypliwie.
– No mogę… Tylko że ona nie ma kutasa – jęknął Latynos.
– No, tragedia – potwierdził Andre, kręcąc głową. – Wracaj ładnie zarabiać, a ja muszę udać się na zakupy.

Wieczorem pokój przedzielał już parawan z czerwonego materiału. Andre ułożył też pościel dla współlokatora pod ścianą. Na szczęście jego gość nie wrócił od rana. Może w ogóle się już dzisiaj nie pojawi.
Andre skończył podliczać zyski z tego tygodnia, dodał nowe zdjęcia Carlosa na ich stronę internetową i zamknął laptopa. Czas umilał sobie kolejnymi drinkami z cachacy z sokiem. Pił co wieczór, chociaż nie powinien przy branych przez siebie lekach na bezsenność. Pierwsze, ani drugie i tak nie pomagało. Zwykle spał, czy raczej usiłował to robić, nago, ale dziś wsunął się do śpiwora w podkoszulku i bokserkach. Odwrócił się na bok i zamknął podkrążone oczy.
A jednak przyszedł. Najpierw usłyszał jego ciężkie kroki, potem pod powieki wkradło mu się światło lampy. Mulat wszedł za parawan. Andre otworzył oczy. Tkanina była na tyle cienka, że widział zarysy jego potężnej sylwetki. Obserwował je ukradkiem. Widział, jak Rahzel rozwiązuje rzemyk, by pozwolić długim dredom opaść na ramiona i plecy. Jak ściąga ubranie, najpierw koszulę i bezrękawnik. Śledził ruch masywnie zbudowanych ramion z rozwartymi wargami, na co nawet nie zwrócił uwagi. Mężczyzna ściągnął spodnie i rzucił je na podłogę. Był niechlujny, Andre zaś pedantyczny, ale nie to teraz zaprzątało jego umysł. Właściwie nic tego nie robiło, teraz była w nim tylko dziwnie przyjemna pustka. Patrzył na zarys penisa mężczyzny. Było naprawdę wiele do oglądania. Na jego dłoń masującą mosznę.
Odwrócił wzrok i przewrócił się na drugi bok. Sięgnął do ust, by przygryźć palce. Dzisiaj będzie mu jeszcze trudniej usnąć.

6 komentarzy:

  1. Fantastyczny rozdział, ale ile odpowiedzi dał tyle nasunął nowych pytań, a postać Andre coraz ciekawsza. Żeby z syna archeologów do alfonsa no ciekawe. Nie ma się co dziwić że włoska mafia mu nie straszna. No i pojawia się Rahzel wygadany jak zawsze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, że się podobało :) "Z syna archeologów do alfonsa" -> prawdziwy awans społeczny Andre zaliczył. Fajnie to brzmi :D
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Z narzekania: jest kilka skrótów myślowych i brakujących słów. Rozpieściłaś trochę dopracowanymi rozdziałami i masz :p
    Andre jest taki... Pusty - to chyba najlepsze określenie. Smuteczek bo bardzo go polubiłam, no ale przynajmniej spełni się jego marzenie o psie!
    Czy on sam był kiedyś dziwką? Kim był jego facet? I dlaczego go nie ma?
    Jak zawsze za krótko! :) ale to już urok blogów, że trzeba czekać
    Pozdrawiam i weny
    MaWi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nom, wiem... postaram się poprawić ;) Wyłapuję większość po pewnym czasie, ale niestety nie wszystko.
      I nie dziwką, tylko "panem do towarzystwa". Proszę nie obrażać głównego bohatera :D Na odpowiedzi będzie trzeba jeszcze trochę poczekać - jak to na blogach ;)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Jestem nieco rozdarta, bo z jednej strony biedny Andre został porwany, a tu zamiast ciągu dalszego to powrót do przeszłości. No ale z drugiej strony to jestem rownie ciekawa ich przeszłości, chociaż widzę, że to taka pół przeszłość, bo Andre już zdążył stracić ukochanego, rodziców najwyraźniej też i siedzi w niezłej beznadziejności. No ale teraz zrobi się na pewno nieco zamieszania bo pojawił się anioł 😁 Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy :) Bardzo dziękuję i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ja wiem, że ten biedny Andre tam czeka na ratunek i nie wiadomo, czy się doczeka, ale jednak bez poznania natury relacji z "aniołem", decyzje Rahzela byłyby trudne do zrozumienia. "Pojawił się anioł" - super brzmi :D
      Jak zawsze dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń