sobota, 8 sierpnia 2020

Rahzel - ROZDZIAŁ 9 - Ogniwa

Nie rób tego.

Andre odwrócił się gwałtownie, gdy usłyszał głos za sobą. Sięgnął po broń, którą miał wciśniętą za pasek i schowaną pod materiałem rozpiętej flanelowej koszuli. Nie mógł jej jednak wyciągnąć, musiała się zaplątać. Kolejne pociągnięcie też nic nie dało, może tylko usłyszał, jak pęka szef szlufki od spodni. Gdyby człowiek za nim chciał go zabić, to Andre już by nie żył. Jego spocone dłonie nie były w stanie chwycić broni.

Z przerażeniem spojrzał na mężczyznę za sobą, który uśmiechał się pokpiwająco. Jego oczy aż błyszczały z rozbawienia. Nawet nie miał przy sobie broni. Prychnął pod nosem, a potem sięgnął do pleców Andre, podwijając mu przy tym koszulę. Wyciągnął pistolet, ocenił go krótko wzrokiem i po prostu zabrał. Wszystko to zrobił na tyle sprawnie i szybko, że nikt nie mógł tego zobaczyć.

Dobrze, że sobie dupy nie odstrzeliłeś – skomentował.

Andre śledził jego ruchy zupełnie bezwolnie. Nawet nie zareagował w jakikolwiek sposób. Był zbyt zdezorientowany. I wcale nie wkurzony, czuł ulgę, że jego plan spalił na panewce. Nie był zdolny tego zrobić. Nie podołałby.

Chodź, debilu – rozkazał Rahzel.

Odwrócił się i bez oglądania się na niego ruszył przed siebie, by po chwili stać się częścią gęstej fali pieszych. Trudno w jego przypadku było mówić o wmieszaniu się w tłum. Andre, przeciskając się między ludźmi, wypatrywał jego głowy, która wystawała znacznie ponad innymi.

Jeszcze przed chwilą stali dwa domy od willi Javali, czyli człowieka bez ucha. Tego, który przyczynił się do śmierci jego ukochanego, a potem wypędził go z faweli. Andre przyszedł tu z zamiarem zabicia go, bardzo kruchym i niepodpartym żadnym planem. Miał tylko nadzieję, że mu się poszczęści. Jakoś przebije się przez ochroniarzy, a potem wsadzi temu skurwysynowi lufę w usta i odstrzeli mózg. Wiedział, że żywy z tego nie wróci, ale i tak nie miał planów na przyszłość, tak to sobie tłumaczył, co nie znaczyło, że chciał umrzeć. Tylko nie umiał znaleźć innego rozwiązania.

Gdy wreszcie dopadł Rahzela, ten już zdążył zawołać taksówkę. Andre zrozumiał, że również ma do niej wsiąść. Jakieś półgodziny jechali siedząc obok siebie, pocąc się w starym, śmierdzącym gracie bez klimatyzacji i nic do siebie nie mówiąc, do miejsca, którego Andre nazwy nie znał. Okazało się, że było to zupełne pustkowie, o które trudno w tym mieście. Tylko jedna droga i kilka dopiero budowanych wieżowców, pokracznych szkieletów otoczonych żurawiami.

Andre rozejrzał się panicznie. Nie miał jak uciec, jeśli ten człowiek przywiózł go tu, żeby zabić. Podążył za nim ślepo, bo jakoś poczuł ulgę, gdy go zobaczył. Sam nie wiedział dlaczego. Może jednak był zbyt naiwny. Może Javali wynajął Rahzela. I jego zwłoki za chwilę zostaną zalane betonem, aby nigdy ich nie odnaleziono. O tym właśnie myślał.

Rahzel, wciąż nie zwracając na niego uwagi, usiadł na betonowym fundamencie zapewne wieżowca albo willi. Dzisiaj było jakieś święto, a zarazem dzień wolny od pracy, więc byli sami.

To był przypadek, że akurat wtedy tam byłem. Przypadek uratował cię przed śmiercią – powiedział nagle. – A może chciałeś umrzeć?

Spojrzał na Andre, który niemal cofnął się pod naporem tego wzroku. Jak zwykle był nieustępliwy i zimny, niemal martwy. Ledwie parę minut wcześniej opuścił willę Javali, z którym miał parę spraw do omówienia. Zwykły przypadek uratował Andre przed śmiercią. Miał więcej szczęścia, niż mógł sobie wyobrazić.

Nie – odparł słabo Andre. – Raczej nie.

Więc jesteś zwykłym idiotą. Gdybyś nie był, wynająłbyś kawalerkę po drugiej stronie ulicy, wprost naprzeciw jego willi. Obserwowałbyś ją przez tygodnie, aż nie znałbyś dokładnie rozkładu dnia Javali. Każdej minuty. Wiedziałbyś wtedy, że w niedzielę, gdy jego dzieci idą do kościoła wraz z matką i dwójką ochraniarzy, bierze kąpiel, a potem suszy swojego krzywego pindola na balkonie, wylegując się nago. Miałbyś przygotowaną drogę ucieczki. Samochód pod blokiem, kolejny za miastem, i ludzi, którzy pomogliby ci się ukryć. Wymierzyłbyś dokładnie i strzelił mu prosto w łeb z długiej broni, a potem, nim jego ludzie zdążyliby pojąć, co właściwie się stało, już byś spieprzał. Dokładnie to byś zrobił, gdybyś nie był idiotą.

Andre aż wcięło. Tak, teraz już dosadnie dotarło do niego, że gdyby nie Rahzel, byłby już martwy, ale nie to było szokujące. Był debilem. Szokujące było już samo to, że Rahzel wypowiedział naraz więcej niż trzy słowa, ale i to nie najbardziej. Myślał o nim. Przejmował się nim. Zależało mu. Może nawet na niego czekał.

Dlaczego?

To ta cała miłość? – spytał Rahzel. W jego głosie wciąż nie było żadnych emocji. – To ona robi z człowieka idiotę?

Tak, ale wtedy się tym nie przejmujesz. Zauważasz to dopiero, gdy wszystko się pierdoli.

Ciekawe.

Andre uśmiechnął się pod nosem i usiadł koło Rahzela. Nie miał żadnego planu, nie miał pojęcia, co chciał zrobić, ale nie zamierzał teraz o tym myśleć.

Dziękuję – powiedział cicho.

Za co? Nic nie zrobiłem.

Za więcej, niż możesz sobie wyobrazić – rzucił Andre.

Tak bardzo chciał go teraz dotknąć. Oprzeć głowę na jego muskularnym ramieniu i przymknąć oczy. Chciał odpocząć. Chciał, żeby ktoś się nim zaopiekował.

Więc… – zaczął. – Czemu tu jeszcze jesteś? Myślałem, że zdążyłeś już wrócić do Ameryki.

To chyba jasne. Nie wykonałem jeszcze zadania.

Maryjo… Przerabialiśmy już ten patent. Jak już zacząłeś, to kończ te pieprzone zdania! – prychnął Andre. – Pomogę ci. Ja zacznę, a ty dokończysz. Nie zajebałem jeszcze tego gościa, na którego mam zlecenie, bo…

Rahzel spojrzał na Andre, który wreszcie nabrał jakiś kolorów, a jego niebieskie oczy znów się uśmiechnęły. Był twardszy, niż sam o sobie myślał. Nie tak łatwo było go złamać. Uśmiechnął się lekko i wrócił do patrzenia na niebo, na którym nie było widać gwiazd. Nie odpowiedział.

Jezus – jęknął Andre. – Jakbym rozmawiał z cegłą albo, nie wiem, wyrzuconą na brzeg, zdeptaną i wysuszoną  meduzą. Widziałeś kiedyś taką? Bo ja tak.

Zaśmiał się pod nosem, a potem jego ciężka głowa opadła bezwładnie, spotykając się z ramieniem Rahzela. Miał przecież wytłumaczenie. Nie pamiętał, od jak dawna nie mógł przespać całej nocy. Przymknął na chwilę oczy, zadowolony z ciepła, które czuł od drugiego ciała, które nawet nie drgnęło.

***

Zdał sobie sprawę z tego, że zasnął, dopiero gdy coś zmusiło go do ocknięcia się. Nie pamiętał, jak zasypiał. Nie mógł też powiedzieć, czy z głową opartą na ramieniu Rahzela spędził kilka minut, czy może godzin. Wciąż było ciemno w każdym razie.

Co do…? – jęknął, gdy poczuł, jak coś powoli przesuwało się po przedramieniu.

Było zimne i obślizgłe, budziło ciarki na skórze. Zupełnie jak wąż. Wąż? Andre gwałtownie otworzył oczy, nagle otrzeźwiony, jak gdyby ktoś chlusnął na niego wodą z wiadra. Panicznie spojrzał na swoją rękę.

Lufa. Lufa jego pistoletu, który zabrał mu na szczęście Rahzel, przesuwała się powoli po jego przedramieniu.

Musisz nauczyć się tego używać – powiedział Rahzel. – Od podstaw.

Andre automatycznie pomyślał o tym, że sam chętnie nauczyłby Rahzela używać czegoś innego od podstaw. Skojarzenie nie było zbyt wyszukane, sama myśl jeszcze mniej, ale był tylko bardzo samotnym facetem. Sam śmiał się z siebie, z tego, jaki był płytki, ale to po prostu się działo. Patrzyło się na tego faceta, słuchało jego niskiego, zachrypniętego głosu i w twoim wyposzczonym ciele zachodziły jakieś egzotermiczne reakcje.

Zraz jednak dotarło do niego, coś innego. To była propozycja. Nie podana wprost, oczywiście, do tego Rahzel nie był zdolny, ale jednak propozycja. Zawahał się, ale jednak objął dłonią lufę pistoletu. Ich dłonie się nie stykały. Rahzel na to nie pozwolił. W końcu zabrał broń i schował ją pod koszulą.

Wiesz, zawsze miałem słabe oceny. Starzy strasznie się o to wkurzali – powiedział Andre. Jego uśmiech był smutny, chociaż próbował żartować. – Ta nauka może zabrać dużo czasu.

Mam tylko wizę „turystyczną” – przypomniał Rahzel. – Przedłużyłem ją i tak, niedługo się skończy.

Takim jesteś wiernym psem? Szczekasz tylko na rozkaz i podajesz łapę? Nie masz czasami ochoty naszczać na swojego pana i urwać się z łańcucha?

Zapomniał o tym, że Rahzel był tylko „turystą”. Wakacyjne romanse zawsze trwały krótko i kończyły się w dniu powrotu do domu, definitywnie i bez konsekwencji. Tutaj nie było nawet szansy na romans. Rahzelowi ta uwaga musiała się bardzo nie spodobać. Spojrzał na Andre koso, było w tym ostrzeżenie.

Mam wrażenie, że bardzo chciałbyś mi teraz przyjebać, ale jakoś nie możesz się zmusić – prychnął Andre. – Zastanawiam się, czy tak mnie lubisz, czy uważasz za tak słabego, że jest ci mnie żal?

Wybierz sobie.

I tyle. Andre uśmiechnął się, mrużąc przy tym oczy. Założył za ucho włosy, które opadały mu na czoło. Nie zamierzał wybierać, zamierzał sprawdzić. Nie miał przecież nic do stracenia.

Zeskoczył z murka i stanął przed Rahzelem. Obejrzał go sobie jeszcze raz całego. Naprawdę był wielki. Człowiek automatycznie miał ochotę cofnąć się o krok, gdy stawał z nim twarzą w twarz. Siedział w jedyny męski sposób, z szeroko rozłożonymi nogami, z przedramionami położonymi na udach i luźno zwisającymi dłońmi między nimi. Jego sylwetka była rozluźniona, ale człowiek miał pewność, że sięgnięcie do tyłu po broń za paskiem i wycelowanie w środek twojej głowy zajęłoby mu krócej niż mrugnięcie. I te dredy spływające po jego ramionach. Bardzo do niego pasowały, tak samo, jak te zielone ślepia.

Nie było w tym nic skomplikowanego. Był po prostu seksowny. Niebezpieczny i piękny. Po prostu ekscytujący.

Pamiętał jego słowa. Te o kobietach i o nim. Tak strasznie żałosne i smutne. Wtedy przestał się go bać, a zaczął współczuć. Chciał jego penisa, ale gdyby uklęknął między jego nogami, zostałby w jego oczach kimś godnym tylko pogardy. Nachylił się więc i złożył jedynie na jego pełnych ustach pocałunek. To był już drugi raz i znów nie otrzymał żadnej reakcji. Zachichotał po nosem, a potem usiadł mu bokiem na kolanie i objął za kark ramieniem, żeby nie upaść. Drugą ręką chwycił go za podbródek i skierował w swoją stronę.

Rahzel patrzył na niego zielonym wzrokiem pantery, którą zagoniono do konta klatki. Nie mogła się zdecydować, czy płożyć uszy i dać się pogłaskać trenerowi, czy może się na niego rzucić i odgryźć rękę. Andre zawsze chciał mieć psa, a dostał od losu dzikiego kota.

Wiesz, to, co robi się na wakacjach w Rio, zostaje tylko w Rio. Ludzie przylatują tu ćpać i pieprzyć latynoskie kurwy, a potem wracają do swojej żony i pracy w korpo – powiedział, uśmiechając się. – Kumasz metaforę, turysto? Chociaż to bardziej analogia… Sam nie wiem, zawsze miałem słabe oceny. Ale kumasz?

Nie otrzymał odpowiedzi, więc musiał się sam przekonać. Już bez ceregieli chwycił go za dredy i przyciągając do siebie, wpił mu się w usta. Wreszcie dostał jakąś odpowiedź, czy bardziej pozwolenie. Korzystał z okazji. Wsunął mu język do ust. Całował go mocno. Zsunął dłoń niżej, na jego wytatuowaną, umięśnioną szyję i odchylił głowę, by móc całować go po niej, tuż przy uchu. Rozkoszował się tym, co czuł, ale jego najprawdziwsze pragnienia nie mogły zostać tak chociażby częściowo zaspokojone. Pożądał czegoś zgoła innego. Po prostu odwrotnego.

Usłyszał sapnięcie, a potem poczuł, jak pięść zaciska się na jego włosach. Rahzel szarpnął nim mocno, teraz patrzyli sobie prosto w oczy. Te Andre poruszały się przez podniecenie i obawę, które kumulowały się też w jego brzuchu. Te Rahzela były nieruchome. Pocałuje mnie albo zabije, pomyślał chłopak.

Zrzucił go z siebie i wstał. Ten człowiek był chory i do tego pożądał właśnie jego i nie bał się po to sięgnąć. Przecież wszyscy się bali. A on nie miał im nic więcej do zaoferowania. Nie wiedział, co miał teraz zrobić. Andre siedział za nim, a on nie mógł ani na niego spojrzeć, ani odejść. Pierwsze by go odsłoniło, drugie oznaczałoby jego przegraną.

Nie miał pojęcia, co zrobić z tym człowiekiem. Chciał się od niego uwolnić, bo tracił przez niego grunt pod nogami. Ale był też ciekawy. Coś się w nim zmieniało, bał się tego, ale jednocześnie chciał wiedzieć. Przekonać się, czy istnieje jakiś inny on. Bo rzeczywiście dotąd był tym psem na łańcuchu i nawet nie był ciekawy, co znajduje się dalej, poza zasięgiem łańcucha. Teraz zaś czuł, że ogniwa zaczynają wrzynać mu się w szyję.

Koniec zabawy? – mruknął Andre. – Szkoda. Czyli mam wynająć tamto mieszkanie? I wtedy spędzisz tam ze mną resztę wakacji?

Zeskoczył z murka i poprawił spodnie. Nie miał już spluwy, ale uwierało go coś innego.

Tak.

Elokwentnie… Wiesz, co się stało z moimi dziewczynami i z Carlosem?

Rahzel spojrzał na niego czujnie przez ramię.

Co cię to teraz obchodzi? – spytał. – To już nie twoja sprawa.

Opiekowałem się tymi ludźmi, niektórzy nawet mi ufali, niektórzy uznawali za przyjaciela, a ja spieprzyłem i zostawiłem ich na pastwę tych skurwieli – niemal warknął. – Dziewczyny pewnie wróciły do pracy, ale Carlos… Mam nadzieję, że chociaż żyje i że ma wszystkie kończyny. I że nie obcięli mu pedalskiego fiuta. Widziałeś coś?

Tak, widział. Był przecież przy tym, jak ludzie Javali wyciągnęli prostytutki i tego całego Carlosa przed burdel. Facet, jeśli można go tak nazwać, nawet nie mógł ustać o własnych siłach.

Nie wiem – skłamał.

Andre nie umiał stwierdzić, czy mówił prawdę, czy kłamał. Pokręcił głową, zły na siebie. Myślał tylko o sobie, o swoich pragnieniach, a zapomniał o tych, którymi przyrzekł się opiekować. Tak, postanowił, musiał zrobić jeszcze jedną rzecz, nim zemści się na Javali.

W takim razie sam będę musiał się przekonać – powiedział.

Ocipiałeś? – Rahzel spojrzał na niego jak na idiotę. Jeśli jego twarz coś wyrażała, to nigdy nie było to nic przyjemnego. – Jesteś kompletnym idiotą, jeśli wrócisz do faweli. Zabiją cię.

Andre westchnął. Tyle to on sam wiedział. Rozgoryczony kopnął kamień, który poturlał się po drodze. Wiedział, że nie mógł tego zrobić.

No dobra. Ukryłem oszczędności. Użyję ich, żeby wynająć tamto mieszkanie. Będę na ciebie czekać.

Mhm.

Cudnie. – Andre pokręcił głową. Jakby gadał z głazem, ale jednak mu wierzył. Rahzel pewnie nie umiał kłamać. Źle, zbyt mało interesowali go inni ludzie, ich opinia o nim, by czuł potrzebę to robić. Głaz to również synonim opoki. – Jak w ogóle stąd wrócić do miasta?

Na nogach, rowerem, samochodem. Niedaleko jest też ocean.

Bardzo śmieszne – prychnął. Zaraz jednak szturchnął Rahzela w ramię pięścią. – Zażartowałeś. Mamma mia! To nie jest robot!

Przecież już ustaliłeś, że jestem psem – odparł Rahzel, uśmiechając się do niego.

No sorry za to.

Jeśli pójdziesz wzdłuż tej drogi, w przeciwnym kierunku, niż jechaliśmy taksówką, to po dwudziestu minutach wyjdziesz na skrzyżowanie. Tam złapiesz coś albo dojdziesz do przystanku.

Więc się żegnali. Mogą już się więcej nie zobaczyć. Słowa słowami, ale każdy z nich może skończyć jutro w rowie. Nie chciał go opuszczać. Spędzać samotnie kolejne bezsenne noce, które nigdy nie chciały się skończyć.

No – mruknął. Spuścił głowę, szukając kolejnego kamienia, który mógłby kopnąć.

Rahzel przyglądał mu się z uśmiechem. Chłopak był jak chorągiewka przy zmiennym wietrze. Raz skakał wokół niego wesoło jak królik, za chwilę smętnie grzebał w ziemi niczym kura czekając na ścięcie głowy. Dużo gadał, ale mało z tego wynikało. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy mu się przyglądał, ale wcale nie chciał się z niego śmiać.

Kierowany jakąś dziwną potrzebą, chwycił go za podbródek i uniósł jego twarz. Od razu skupiły się na nim te dziko niebieskie oczy. Wstydził się tego spojrzenia, więc sam zamknął czy, a potem nachylił się ku niemu. Poczuł ulgę, gdy usta, do których przywarł, wygięły się w uśmiechu.

***

Został sam. Wyciągnął zza paska pistolet, by mu się przyjrzeć. Tak, wreszcie coś prostego. Czuł się pewnie, gdy jego palce błądziły po tym jakże znajomym kształcie. On musiał wrócić do faweli. Miał tam swoje zadanie. Jego wykonanie przeciągał na tyle długo, że nic się nie stanie, jeśli po drodze po życie Jacka Hetfielda i jego rudego szczeniaka zatrzyma się tam na trochę dłużej. Na tyle, by znaleźć mężczyznę, którego widział jedynie w szlafroku z feniksem.

Dla uśmiechu.

2 komentarze:

  1. No proszę - niezły postęp 😁 Rahzel nie dość że dał się pocałować, to jeszcze sam też coś zainicjował 🤩 I wywiózł go na jakieś pustkowie ;) Będzie się działo 😁 Ciekawe czy czy zabiją tego Javali? W sumie to nie miałabym nic przeciwko, bo to dupek, ale czy Andre będzie do tego zdolny? Tak czy siak, spędzą ze sobą czas a to najważniejsze ☺️ Bardzo dziękuję 💚 pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, Rahzel zabrał się do działania :D Tylko jeszcze nie wie, co dokładnie chce robić i dlaczego chce. Ma dużo do odkrycia ;)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń