piątek, 16 października 2020

Rahzel - ROZDZIAŁ 11 - Psy

 Yay! Wyszedł szósty tom "Złamanych skrzydeł" Yonedu Kou! Jest na co marnować wypłatę :D 

Życzę Wam zdrowia, sama ostatnio byłam na badaniach na COVID, ale naszczęście negatywne wyniki :) Pozdrawiam!


Był sam w niemal pustym mieszkaniu. Zostało tu tylko kilka pudeł wypełnionych klamotami, parę garnków i na szczęście wersalka w salonie z czarnej skóry. Mógł posprzątać, zrobić zakupy, ugotować coś. Nie zrobił nic. Najpierw tylko chodził od ściany do ściany, zastanawiając się, co dzieje się z Rahzelem i czemu tak długo nie wraca, czy w ogóle wróci. Nic go w końcu z nim nie łączyło. Rahzel z jakiegoś powodu mu pomógł, ale do niczego go to nie obligowało. Spotkał się z czymś, czego nie znał, więc go to zainteresowało. Całe życie przebywał wśród brutalnych idiotów, znających tylko przemoc wobec mężczyzn, wobec kobiet i wobec dzieci. Nie musi wcale wracać.

Albo już nie żyje, bo zabił go drugi idiota. Każdy z nich był nadętym bucem. Nosili złote łańcuchy, żeby pokazać, jacy są bogaci i pistolety wciśnięte za pasek, ale wystające spod koszuli, by pokazać, jacy są groźni. Dzieciaki tutaj robiły sobie na ramionach tatuaże z symbolami gangu i biegały po ulica z podwiniętymi rękawami.

Cechowało ich jeszcze jedno. Niekonsekwencja. Kochali swoje matki, a gardzili kochankami, nazywali je dziwkami. Gardzili ludźmi takimi jak on, jak Carlos, a potem ich pierzyli, gdy nikt nie widział.

No i mówili, że są najsilniejsi, że nikt ich nie pokona, a jednak zdychali. Andre zdążył się już o tym przekonać.

W końcu przestał bezsensownie chodzić po mieszkaniu i przysiadł na podłodze, przy balkonowym oknie, kryjąc się za zasłoną. Miał stąd widok na salon w willi Javali. Nie było go tam. Miał w końcu wiele rzeczy do zrobienia, musiał podliczyć zyski ze sprzedaży koksu, udręczyć dziewczyny z burdeli, bo za mało zarabiają. Pochlać, popalić, podubczyć. Jednak jego żona, piękna, zadbana Latynoska i dwójka dzieci wróciły popołudniu.

– Sądzę, że nie będzie ci żal, kiedy zostaniesz wdową – powiedział na głos Andre.

Rano widział, jak Javal uderzył ją w twarz. Chyba powiedziała coś, co mu się nie spodobało. Zakryła wszystko grubą warstwą makijażu, wyszła z łazienki i pośpieszyła swoje dzieci, które pakowały się do szkoły. Uśmiechała się do nich jak na matkę przystało.

Naprawdę chciał go zabić. Chciał doznać katharsis, a potem wrócić do domu, do normalnego świata, gdzie człowiek rano wychodził przed dom po gazetę, wypuszczając przy tym psa na ogródek. Pił kawę, zbierał się do pracy… Miał nadzieję, że Rahzel też tego zachce i mu się to spodoba. Że będzie chciał zostać na dłużej.


A jednak wrócił. Andre, który zasnął oparty o ścianę, obudził trzask otwieranych drzwi.

– Zamykałabyś, kurwa, te pieprzone drzwi na zamek. – Rahzel stanął w progu i wycelował w niego dwoma palcami, jakby miał pistolet. – Już jesteś martwy.

Andre podniósł się szybko. Cofnął się o krok, jak kazał mu instynkt, gdy Rahzel zrobił krok w jego stronę. Wyglądał na pijanego i patrzył swoim zielonymi ślepiami na Andre, jakby chciał go zabić albo wypieprzyć. Wydawał się jeszcze nie zdecydować. Z takimi ludźmi była tylko cienka granica między tym, co sprawiało przyjemność, choć bolesną, a tym, co było już tylko bólem. I to było na jakiś chory sposób ekscytujące. Carlos też to rozumiał.

– Zabiłeś go? – spytał, jednocześnie wzrokiem szukając na podłodze i kanapie swojej broni. – Jacka Hetfielda?

Rahzel zaśmiał się pod nosem nie z pytania, ale z siebie.

– Nie mogłem. Przez ciebie – odparł i wbił wzrok w Andre.

Nie ominął fotela, tylko normalnie go przeskoczył. Znalazł się tuż przy Andre, który uderzył plecami o ścianę. A właściwie nad nim. Nachylał się nad nim i patrzył mu w oczy swoimi zielonymi, teraz lekko zamglonymi. Andre czuł na policzku i ramieniu jego dredy. Jęknął, gdy Rahzel chwycił go za oba ramiona. Spróbował się wyszarpnąć, ale nic to nie dało, nawet nie drgnął.

– Wiesz, nigdy nie zabiłem dziecka ani kobiety, bo takie są zasady. – powiedział nagle Rahzel bez żadnego kontekstu. – Bo kobiety i dzieci są słabe. Zabiłem za to wielu mężczyzn, bo mężczyźni są silni. Powinni być silni, bo mają chronić swoją rodzinę. Taki jest świat, takie są zasady. Nie wiem, czy to rozumiesz.

– Jeśli są zasady, jest prościej. Nie musisz się zastanawiać, tylko przestrzegać zasad – odparł Andre.

– Tak, a ja byłem wierny zasadom. Zabijałem nie tylko takich jak ja, ale też ludzi, którzy nie spłacili swoich długów albo tych, którzy zamiast sprzedawać nasze dragi, brali je dla siebie i sprzedawali za naszymi plecami. Niektórzy w życiu nie mieli w ręce broni. Jedni błagali o litość, drudzy płakali, inni szczali ze strachu, ale to nie było ważne. Byli mężczyznami, więc powinni być silni. Więc zabijałem, bo tak mi rozkazano, a ja byłem zawsze wierny rozkazom. Zawsze.

Andre poczuł w oczach łzy. Z bólu i z żalu. Bał się go, ale jednocześnie chciałby jakoś ukoić ból Rahzela, chwycić go w ramiona, ale nie mógł.

– Bo? – zapytał. Rahzel zamilknął, ale chciał jeszcze coś powiedzieć.

– Historia wszystkich, wiernie służących psów takich jak ja, jest taka sama. Wszyscy pochodzimy ze slumsów, nie znamy swoich ojców, nasze matki pracowały po nocach, żeby na utrzymać, za co nas nienawidziły, ale nie potrafiły przestać kochać. Prowadziły się z bezużytecznymi, zapijaczonymi konkubentami. Taki dawał ci w pysk z pięści, bo uznał, że zabierasz mu jego powietrze, kiedy oddychasz. Jesteś sam, nienawidzisz wszystkiego i nie masz żadnej ścieżki przed sobą. Twoja matka nie otwiera opiece społecznej, więc po prostu wypadasz z systemu. Jesteś sam, aż w końcu oni po ciebie przychodzą. I tam spotykasz takich jak ty. Wreszcie nie jesteś sam. Oddanie wykonujesz rozkazy ludzi nad tobą, oddanie i bezmyślnie, bo są dla ciebie bogami, dali ci dom, a tym co go spaja, jest nienawiść. I nienawidzisz każdego. Białych, bo są biali, nadzianych czarnych, bo nie są ze slumsów, kobiet, chociaż kochasz cipki. Nienawidzisz każdego, kto jest inny.

– Pedałów. – Andre uśmiechnął się krzywo. Oczywiście.

Nienawiść łączyła, wiedział to, i motywowała do działania. Tylko że miłość robi to samo. Dlaczego więc ta pierwsza przychodzi człowiekowi tak łatwo, a druga tak trudno? Największa zagadka wszechświata, większa niż to, czy życie przybyło na Ziemię z kosmosu, czy narodziło się na niej.

– Też – zgodził się Rahzel.

Patrzył teraz na Andre z wyrzutem, jakby miał mu coś za złe. Trochę jak zagubione dziecko, które nie może odnaleźć się w nowym świecie.

– Spierdoliłeś mój świat – powiedział cicho. Gdy oddychał, jego grdyka się poruszała. Mówił cicho, wciąż trzymał go za ramiona w bolesnym, stalowym uścisku, ale jego oczy błądziły po jego twarzy. – Nie mogłem go zabić. Nie przez niego, był nic nie wartą szmatą, sam wielu zabił. Tylko przez tego rudego, piegowatego dzieciaka. Przez jego wzrok. Patrzyłem na niego i myślałem o tobie. O tym, że też musiałeś tak się gapić, gdy zdychał ten twój kochaś. I myślałem o tym, jaki teraz masz wzrok, gdy już go nie ma i że ten dzieciak będzie miał taki sam. I nie mogłem mu tego zrobić. Spieprzyłeś mój świat, biały, blond pedale, synu archeologów. Ciebie powinienem nienawidzić najbardziej, ale z jakiegoś powodu nie umiem.

– To chyba dobrze?

Andre uniósł głowę i wyciągnął się ku górze, na ile mógł. Dosięgnął zaledwie do podbródka Rahzela, musnął go ustami. Miał nadzieję, że Mulat go teraz pocałuje, ale on jedynie się zaśmiał. Pochylił się nad nim jeszcze bardziej, tak że dzieliły ich już tylko centymetry. Znów patrzył mu w oczy.

– Na pewno? – spytał, uśmiechając się brzydko. – Bo Carlos nie żyje. Jack Hetfield go zabił.

Andre otworzył usta, ale nic nie powiedział. Patrzył na Rahzela rozszerzonymi oczami, szukając na jego twarzy jakiś oznak, że kłamał, ale nic nie znalazł. Zebrane w kącikach oczu łzy w końcu spłynęły mu po policzkach.

– To moja wina – jęknął. – Nie powinienem go zostawiać. Nikogo z nich.

– Żartujesz sobie teraz ze mnie? – spytał Rahzel.

Miał mu tego nie mówić. Zachować na wieczność dla siebie, ale powiedział, bo chciał go zranić. Chciał, żeby Andre go znienawidził, obwinił, żeby to on kazał mu odejść.

Był taki słaby. Puścił jego ramiona, a on i tak nie ruszył się nawet o milimetr. Stał pod ścianą zupełnie zdruzgotany. Czekał na ratunek. Rahzel przekręcił głowę i powoli objął jego wargi swoimi. Poczuł słony smak łez, a po chwili ręce zaciskające się na materiale jego przepoconej koszuli.

Tak czy nie? – myślał Andre, próbując złapać chociaż haust powietrza. Rahzel całował go agresywnie, właściwie przejął całkowitą kontrolę nad pocałunkiem, nie zważając na reakcje Andre. Jego decyzja i tak nie miała tu żadnego znaczenia. Czy powie „tak”, czy powie „nie”, skończy się tak samo. Nie zamierzał jednak mówić „nie”, nawet się nie wahał. Wzdrygnął się, gdy Rahzel ugryzł go w policzek. Zachłysnął się powietrzem. Bolało i pewnie zostanie mu ślad.

Było dobrze i błogo. Wszystkie myśli w momencie uciekły z jego umysłu, została tam tylko przyjemna pustka. Odchylił głowę do góry. Tępo gapił się na sufit, gdy Rahzel całował go po szyi, gryzł i zaciągał skórę kolczykiem w języku. Wcześniej nie zauważył, że go ma. Puścił jego koszulę i chwycił dredy. Nawinął je sobie wokół dłonie.

– Tak…! – jęknął, gdy pełne usta Rahzela znalazły się tuż przy jego uchu, w tym zagłębieniu na szyi. Specjalnym miejscu.

Czuł jego usta i zęby, a pod palcami skręcone włosy. Chociaż bardzo tego nie chciał, znów pomyślał o swoim przyjacielu, którym powinien się opiekować. Carlos lubił czarnych, takich typowych twardzieli. Był jak książę w wieży, który czekał na swojego wybawcę. Liczył, że któryś z tych facetów zobaczy w nim coś więcej. Że któryś z nich w środku ma coś innego. Uratuje go i zabierze z wieży.

– Pachniesz inaczej – mruknął Rahzel.

– Niż ty?

– Niż kobieta.

Andre uśmiechnął się krzywo. Więc to na tym miało się skończyć, pomyślał. To nawet lepiej. Nie będzie miał takich wyrzutów sumienia, jeśli on też nie zostanie uratowany z wieży. Czuł się, jakby zabrał Carlosowi coś, co powinno należeć do niego.

Przełknął ślinę, gdy Rahzel się wyprostował i znów patrzył na niego tymi zielonymi ślepiami. Były podkrążone i przekrwione. Dredy spływały mu teraz po twarzy. Wyglądał dziko. Andre przełknął ślinę. Coś ściskało mu klatkę piersiową. Żal, rozgoryczenie i strach. Nie mylił się wcześniej, albo go zabije, albo…

– Mam ochotę zrobić ci paskudne rzeczy – wychrypiał Rahzel, patrząc mu prosto w oczy. – I najgłębiej jak się da. Od samego początku, gdy cię zobaczyłem i zostałem zmuszony do ciągłego słuchania twojego paplania. Gdy leżeliśmy obok siebie, oddzieleni tą głupią zasłoną, patrzyłem na zarys twojego ciała. Ty też wtedy nie spałeś. Obaj się na siebie gapiliśmy, udając, że wcale tego nie robimy. Myślałem tylko o tym, że chcę na ciebie wejść, przydusić do podłogi tak, żebyś nie mógł się ruszyć, a potem wejść w ciebie, jak tylko się da najgłębiej, żebyś zapomniał o tamtym kutasie i pragnął tylko mojego. Nie wiem, czy to rozumiesz. Mam po prostu ochotę złamać cię w pół.

Andre zaśmiał się nerwowo, bo nie mógł znaleźć żadnych słów na odpowiedź. Uniósł dłonie, aby go dotknąć, ale nie mógł się do tego zmusić. Zamiast tego oparł je o ścianę.

– To twoja ostatnia szansa na ucieczkę – wychrypiał Rahzel.

Jego słowa nie przyniosły żadnej reakcji, więc znów nachylił się nad mężczyzną. Jego długie dredy spłynęły mu z ramion i okoliły głowę Andre, jakby ten został pochwycony w klatkę.

Zjechał, szorując plecami po ścianie, aż nie opadł na podłogę. Pociągnął nosem i sięgnął do swojej koszuli, rozpiął ją i odchylił materiał na boki.

– Ale kumasz, że już nie będzie cycków? – zażartował słabo.

– Nie martw się, asfalty i tak wolą dupy. Ja za to martwiłbym się, gdybyś miał większego kutasa ode mnie, ale jednak się nie martwię. Jestem całkowicie spokojny.

– Stoicko? – podpowiedział Andre, uśmiechając się głupio. Robiły mu się wtedy dołeczki w policzkach.

– Dokładnie, stoicko.

Andre do tej pory siedział z podkulonymi nogami, teraz je rozprostował, okalając nimi Rahzela, który klękał na jednym kolanie.

– To pokaż – powiedział.

Co za chora sytuacja, pomyślał. Siedział przed nim, z rozsuniętymi nogami, jakby go zapraszał, jakby nie mógł się go doczekać. Jakby nie miał w sobie żadnej pruderii. I obserwował, jak Mulat sięga do paska swoich spodni. Myślał, że będzie szybko i najprymitywniej jak się da. Gdy Rahzel całował go po szyi, wyobrażał sobie, jak zaraz chwyci go za ramię i zmusi do odwrócenia się. Że zedrze z niego spodnie, a kopnięciem zmusi do szerszego rozstawienia nóg. Że będzie go trzymał za głowę tą wielką łapą i pieprzył. I w cale nie była to zła wizja. Lubił mężczyzn silniejszych od siebie, większych, pewnych siebie, a do pewnego stopnia także brutalnych, o ile tylko znali granicę.

Rahzel jedynie rozpiął pasek i guzik od dżinsów, a potem zamek błyskawiczny. Odsunął na dół bieliznę, by wyciągnąć spod niej swojego penisa i jądra. Andre zaśmiał się na widok tego teraz swobodnie zwisającego kutasa, acz lekko już pobudzonego. Przejechał językiem po krawędziach górnych zębów. Byłby wielce zawiedziony, gdyby ujrzał coś innego. Wielki, czarny facet musiał mieć wielkiego, czarnego fiuta. Takie na szczęście były prawa natury.

– Chcesz dotknąć? – spytał Rahzel.

– Nie – odparł Andre. Czuł, że wreszcie na jego twarzy pojawiają się rumieńce. Nie chciał go dotykać, nie teraz. Później.

Rahzel zaśmiał się ochryple. To było takie wulgarne, kiedy tak po prostu siedział, bo wciąż był całkowicie ubrany.

– Nie chcesz go dotykać… ani dłonią, ani językiem. Chcesz, żebym w ciebie wszedł.

– Tak – przyznał bez oporów Andre. Sięgnął na chwilę dłonią do swojej szyi, miejsca, gdzie wciąż czuł mrowienie, a potem zaczął rozpinać swoje spodnie. Ściągnął je i rzucił gdzieś na bok. Koszula spłynęła mu ze spalonych słońcem ramion i zawisła w łokciach. Miał na sobie teraz tylko ją i srebrny krzyżyk na szyi. Zgiął z nów jedną nogę w kolanie i odchylił ją lekko w bok. Chwycił swoje jądra i uniósł je. – Tutaj.

Rahzel uśmiechnął się krzywo i pociągnął mocniej nosem. Błądził wzrokiem od zupełnie czerwonej twarzy Andre, którego mina zdradzała, że grał ostrzejszego niż był naprawdę, do jego malutkiej szparki.

– Nie wygląda, jakby była stworzona do tego, żeby wsuwać w nią fiuty.

– Dokładnie – odparł Andre, uśmiechając się szeroko. Najwyraźniej nie należał do szczególnie pruderyjnych.

Dalej już nie pamiętał, co dokładnie się działo. Powinien teraz cierpieć i pokutować, ale myśl o jego przyjacielu teraz po prostu gdzieś zaginęła. I pewnie gdy powróci, uczucie będzie jeszcze gorsze, a wyrzuty sumienia jeszcze większe. Jednak nie mógłby teraz o tym myśleć, bo chyba by się rozpadł na kawałki. Żarty były głupie i niepotrzebne, prymitywne, a przede wszystkim wymuszone, działały jak zasłona dymna dla prawdziwych uczuć. Ale pożądanie było prawdziwe. Nie pamiętał, kto kogo rozbierał, ani jak to się stało, że zepsół mu się srebrny łańcuszek od krzyżyka. Rahzel nie był aż taki brutalny, jakby się mogło wydawać. Jego ciało go nie odstręczało. Szukał kontaktu. Mówił kiedyś o tym, że nie pamięta twarzy kobiet, z którymi sypiał, a one nie pamiętały jego. To nie było straszne, tylko smutne.

Chyba obaj byli po prostu niesamowicie samotni.

Rahzel patrzył na mężczyznę siedzącego pod ścianą. Miał na sobie jedynie błękitną koszulę, która spłynęła mu smukłych ramionach i zawisła w łokciach, i srebrny krzyżyk pobłyskujący na jego piersi. Zmierzwione, blond kręciły mu się przy karku, zasłaniały jedno oko. Pomyślał po prostu, że jest piękny. Trudno mu było oderwać od niego wzrok, może przez to, że rzadko się komuś tak długo przyglądał. Nikt od dawna tak mocno nie przykuł jego uwagi, a wszyscy zawsze odwracali wzrok. Może się go bali, może nim gardzili. Andre patrzył na niego.

Już nago przybliżył się do niego. Andre przejechał dłońmi po jego ramionach. Naprawdę był wielki, miał twarde mięśnie, niemal doskonale wyodrębnione. Nadawał się na modela do książki o anatomii. Rahzel mógłby go złamać jak zapałkę, gdy tylko miał ochotę, ale nie miał. Chwycił go za ręce, łapiąc między palce materiał niebieskiej koszuli i przyciągnął do pocałunku. Chyba nie robił tego aż tak często. Był natarczywy i dominujący, ale mimo wszystko trochę niezdarny.

Andre odetchnął głębiej, gdy Rahzel ucałował jego grdykę, a potem skupił się na klatce piersiowej. Czuł jego zęby i kolczyki. Odchylił głowę do góry i zamknął oczy, rozkoszując się doznaniem. Wsunął Rahzelowi palce między dredy. Sam lubił, gdy ktoś przeczesywał mu włosy. Może przez to, że miał je takie gęste, bardzo to na niego działało. Uznał, że kiedyś mu o tym powie. Jęknął zaskoczony, gdy nagle poczuł uszczypnięcie.

– Masz włosy na klacie. Prawie ich nie widać, są takie jasne.

– Mhm – zamruczał zadowolony, bo nie było w mruczącym głosie Mulata jakiejś negatywnej nuty. W sumie, nawet dziwne było, jak wszystko przyjmował ze spokojem, a nawet ciekawością.

Rahzel go gryzł, lizał jego sutki, niemal je ssał. Palcami pocierał jego skórę, mocno, jakby szukał pod nią kości i mięśni. Jakby chciał poznać fakturę jego ciała. Andre cały się spinał i drżał przez tę masę doznań. Miał wielką ochotę zacisnąć nogi, bo czuł, że jeszcze trochę i zwyczajnie się spuści. Siedział jednak rozkraczony, wprost naprzeciwko niego. Z tego kąta nie mógł go zobaczyć, ale wprost naprzeciwko jego wielkiego fiuta.

– Wiesz… – mruknął Rahzel i chyba zaraz potem się uśmiechnął. Przynajmniej Andre poczuł drżenie warg, wciąż delikatnie muskających jego skórę. – Zdradzę ci tajemnicę, bardzo lubię czuć cipki na twarzy.

– Co, kurwa?! – parsknął zszokowany Andre. – Chcesz mnie zniechęcić?

Zaśmiał się zaraz potem, bo na myśl przyszedł mu jeden z pozbawionych finezji utworów Lil Wayne’a. Raper mówił właśnie o tym, czym przed chwilą uraczył go Rahzel, a potem stwierdził, że nie będzie opowiadał o swoim kutasie, bo to by była za długa historia. W sumie się zgadzało, pomyślał z rozbawieniem Andre. I on też teraz nie miał żadnych zmartwień.

– Raczej nie mamy teraz innej opcji. Chyba że jesteś taki rozjechany, żeby wziąć go na sucho.

– Spierdalaj! – warknął Andre. – Ja tylko prowadziłem burdel, wiesz?

– Nie dawałeś nikomu?

– Wtedy z sacrum robi się profanum – odparł. Pchnął Rahzela w klatkę piersiową, żeby ten położył się na podłodze. Zawisł nad nim, aby go pocałować. – Jeśli coś przeżywa się tysiąc razy, to przestaje być to w końcu niesamowite. Orgazm powinien być jak kieliszek najlepszego wina, na które musiałeś długo oszczędzać. A nie jak szklanka szczyn ze zardzewiałego destylatora.

– Bez tego ostatniego zdania wyszło ci prawie poetycko – zakpił Rahzel. Jednak podobało mu się to, co słyszał. Było inne i nowe.

Zasyczał między zębami, gdy główka jego sztywnego penisa otarła się o udo i pośladek Andre, gdy ten bardziej się nad nim nachylił. Musnął jego szorstki podbródek ustami, ale zaraz potem chwycił go za ramię i bez problemów zrzucił z siebie. Przycisnął go do podłogi, tyłem do siebie. Andre jęknął zaskoczony i zaszorował palcami po drewnianej podłodze. Cały zadrżał podniecony tą przytłaczającą siłą. Serce zaczęło mu bić jeszcze mocniej. Miało być przecież, jak najgłębiej się da. Teraz.

Rahzel przejechał dłońmi wzdłuż jego boków, rysując jasną skórą paznokciami. Andre spiął się pod jego dotykiem. Był taki wąski w talii w porównaniu do niego i czuł jego żebra pod palcami. Położył mu dłoń na napiętym teraz brzuchu, by przekręcił się na bok. Przysunął się do jego pleców. Jego penis wsunął się między szczupłe uda. Andre zamruczał na to uczucie. Rahzel sięgnął do jego pośladka. Był drobny, niemal mieszczący mu się w dłoni, ale za to tak bosko twardy i sprężysty. Poślinione palce wsunął w między pośladki, jedynie musnął szparkę i zawędrował dalej. Nos i usta trzymał przyciśnięte do spoconego, pachnącego karku Andre, więc czuł, jak na to reaguje. Drżał.

Dalej było to miejsce między odbytem i jądrami, ten fragment skóry, którego masowanie było tak przyjemne, pobudzało i rozluźniało. Kobiety też tak miały.

– Mhm… zamruczał Andre, zaciskając na chwilę powieki, a potem sięgnął dłonią do swojego penisa. Musiał spuścić się raz, bo czuł, że wybuchnie. Nie zajęło to długo, gdy był stymulowany z dwóch stron.

– Yyy… – jęknął, gdy poczuł, jak sperma strzela mu do dłoni, a fajerwerki w głowie.

Rahzel nie pozwolił mu rozkoszować się doznaniem, bo chwycił go za brzuch, zmuszając do ponownego uniesienia i wypięcia. Andre chwycił się jedną dłonią, którą szybko obtarł o udo, za włosy, gdy poczuł jego języka między pośladkami, a potem wdzierające się do niego palce. Nie miał pojęcia, ile to trwało, jak długo go pieścił, nim gorąca główka penisa przesunęła się po jego odchylonym pośladku, a potem zaczyna się do niego wsuwać. Wydawało się trwać wiecznie. Myślał, że za chwilę wyrwie sobie włosy, które wciąż kurczowo ściskał. Zapiekły go oczy, warga, którą przygryzał i jego wnętrze, ale czuł się wspaniale. Jęknął nieartykułowanie, gdy całe powietrze uciekło nagle z jego płuc.

– O kuźwa! – krzyknął.

Rahzel robił mu teraz te „paskudne rzeczy”, które obiecał. Znów przewrócili się na bok. Robił je mocno, głęboko i boleśnie, ale niesamowicie. Otoczył go swoim szerokim ramieniem, w końcu chwytając za szyję, pod brodą. Andre wydawało się, że jego jęki, a może bardziej krzyki, są w tym pustym mieszkaniu nieznośnie głośne. Za to Rahzel był niemal zupełnie cichy. Przycisnął go tylko do siebie jeszcze mocniej, jakby chciał zmiażdżyć albo już nigdy nie puszczać, gdy skończył w nim. Andre zaśmiał się w jego ramionach, sam zdążył już dojść drugi raz. Sięgnął za siebie dłonią, by złapać jeden z długich dredów Rahzela. Lubił czuć je pod palcami.

– Nadal chcesz to zrobić? – spytał Rahzel po dłuższym czasie ciszy między nimi. – Jeśli przekroczysz granicę, nie ma już odwrotu. Nieważne, czy zrobisz to raz, czy sto razy.

Andre przekręcił głowę, by spojrzeć przez okno balkonowe na willę po drugiej stronie ulicy. Na tarasie dojrzał nagiego, lekko otyłego mężczyznę. Również naga kobieta nalewała mu drinka.

– Tak – odparł. – Chcę to zakończyć. Raz i na zawsze. Definitywnie. Uwolnić się do tego, a potem zacząć nowe życie.

2 komentarze:

  1. To było intensywne 🤩 Rahzel przemyślał sprawę, walnął kielicha na odwagę i w końcu się przełamał :) Fajnie że nie tylko fizycznie, ale też trochę się otworzył przed Andre. Przykre są jego wspomnienia z dzieciństwa i w sumie to bardzo trafnie pokazałaś jak to się wszystko kręci - takie zamknięte koło i ta wszechobecna nienawiść do wszystkich wokoło... To naprawdę smutne... No ale Rahzel odnalazł kogoś kto może go z tego wyrwać :) Oby nie spieprzył tego w teraźniejszości :) Bardzo fajny rozdział - dzięki wielkie 💚💚💚 I też oczywiście zdrowia życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kielicha" walnął po nieudanej akcji, ale rzeczywiście mu pomogło :D
      Oglądałam kiedyś wywiad z takim "prawdziwym gangsterem" i opowiadał właśnie o tym, że jesteś w takiej klatce, porzucony przez państwo, społeczeństwo, żyjesz w biedzie i na twoje osiedle przyjeżdżają ludzie kiedyś stąd, a teraz w nowych BMW, w złotych zegarkach. I to oni ci imponują, chcesz być tacy jak oni. Smutne :/
      Wyrwać się nie jest łatwo. Andre i Rahzel mają jeszcze długą drogę przed sobą ;)
      Pozdrawiam!

      Usuń