poniedziałek, 28 grudnia 2020

Klątwa krwi - ROZDZIAŁ 13 - A ty?

Zając nie miał pojęcia, co powinien zrobić, więc tylko stał i patrzył. Drugi wojownik otworzył kratę celi i wszedł do środka, trzymając w ręce nóż. Ten z długimi, zagiętymi zębami do wyszarpywania flaków. Zez wciąż siedział z jedną dłonią przypiętą do kamiennej ściany. Nie miał za to maski na twarzy, dlatego Zając mógł dojrzeć jego minę. O dziwo w oczach tego krwiożerczego szaleńca i marzyciela dojrzał mieszaninę wściekłości i strachu.

Założył ją, gdy wojownik  był już przy nim blisko, Zez rzucił się ku niemu z wyciągniętą dłonią, która zakończona była szponami. Dosięgnął nogi Bura, wbijając w nią głęboko pazury. Jednak to wszystko, co mógł zrobić. Może jeszcze napluć mu na buty.

Mam ochotę na ciebie naszczać – powiedział Bur, patrząc przy tym na krew przesączającą się przez materiał jego spodni. – Ale nie mam teraz czym.

Zez cofnął się, przykucając w kącie celi. Wyglądał trochę jak kot przygotowujący się do ataku, a trochę jak jelonek zapędzony w kozi róg przez drapieżnika. Chciał atakować, ale nie miał jak. Wojownik rzucił się na niego, chwycił za gardło i uniósł go, przyciskając przy tym do ściany. Znacznie górował nad nim sylwetką.

Zez zrobił jedyne, co mógł w tym momencie. Kopnął go w jaja. Wojownik krzyknął i zgiął się, ale nie stracił rezonu. Zamachnął się nożem, ale Zez zasłonił się dłonią. Pozwolił ostrzu przejść przez tkanki, a potem zacisnął dłoń na dłoni wojownika. Byli teraz złączeni.

Matko… – jęknął Zając, obserwujący wszystko zza pleców wojownika.

Zez potrząsnął głową, by z twarzy spadła mu maska. Teraz widział w oczach tego człowieka tylko przerażenie. Gapili się na siebie krótką chwilę, która w ich umysłach rozciągała się w nieskończoność. Zając cofnął się instynktownie, gdy na moment czerwone oczy skupiły się na nim. Nie mógł zamknąć swoich, nie pozwalało mu to, na co teraz patrzył. Zez wyszarpnął swoją dłoń, krew spłynęła z ostrza jeszcze przed momentem przebijającego ją na wylot.  Chwycił włosy wojownika, a potem wgryzł mu się w szyję. Mężczyzna nie zareagował, bo nie miał kiedy. Od momentu, gdy nóż przebił dłoń małego demona minęła jedynie sekunda. W końcu upadł, pozbawiony krwi, ciągnąc ze sobą chłopca. Zez klęknął nad jego ciałem i obtarł usta, którymi potem chwycił trzon noża, aby odrzucić je jak najdalej. Jego ręka zwisła bezwładnie, a on spojrzał na drugą, którą wciąż miał przykutą do ściany. Ból musiał być potworny, ale był zdolny nie przejmować się nim. 

Pomóż mi – zwrócił się do Zająca.

W czym? Zacząłeś, to skończ. Zabij go. Jeśli wy…

Zez pokręcił przecząco głową.

Nie mogę. Zethar powiedział, że nie powinienem. Że to zmienia cię na zawsze i że coś cię wtedy straci.

Zając spojrzał na niego zdziwiony. Już rozumiał, że Zethara z tym małym demonem połączyło coś trudnego do nazwania. Zez zaś nazwał to „przeznaczeniem”. Może i tak.

Coś się traci? – powtórzył cicho.

Zethar tak uważał? O sobie? Krył to do tej pory gdzieś głęboko, przed wszystkimi. Zając psyknął między zębami, ale wszedł do celi, na wszelki wypadek ściskał w ręce nóż. Nie żałował człowieka, który leżał teraz przed nim. Traktował go jak wszyscy inni, jak psa Zethara.

Nie patrz tak na mnie.

Jak? – spytał Zez.

Jakbyś chciał mnie pożreć.

Chcę – przyznał chłopak, uśmiechając się – ale tego nie zrobię.

Zającowi wcale nie ulżyło. Pochylił się jednak, by odpiąć od pasa wojownika klucz do kajdan. Sam już nie wiedział, dlaczego to robił. Po chwili Zez był wolny. Wstał na równe nogi i polizał przebitą dłoń, z której już nie sączyła się krew. Podtrzymywał ją drugą, bo na razie nie miał w niej czucia. Opadała bezwładnie. 

Przypomina ci coś? – spytał, potrząsając nią.

Flądrę.

Co?

Taka ryba.

Zez zrezygnowany przewrócił oczami, które wciąż nie straciły krwistego koloru. Wrócił się do celi, by podnieść swoją maskę. Nie potrzebował jej, ale chciał ją zachować, bo był na niej uśmiech namalowany krwią Zethara.

I co teraz? – spytał Zając, mimowolnie unosząc wzrok ku górze.

Coś ich otaczało. Oddychało się przez to inaczej. Ciężej brało się wdech, ale płuca dłużej pozostawały napełnione. To było coś tak potężnego, że nie można było się tej sile przeciwstawić, ale jednocześnie chciało się w niej z jakiegoś powodu pozostać. Człowiek nawet nie myślał o ucieczce, bo wiedział, że nie ma żadnych na to szans.

A co może być? – odparł Zez. – Jesteśmy otoczeni, jakby tysiąc wojowników na raz wyciągnęło przeciwko nam swoje dzidy.

Ale ty przecież nie jesteś człowiekiem… Twoje rany…

Ale stworzyli mnie ludzie. To co nasz otacza, to siła, z którą żaden człowiek nie może się równać. To natura, która miała kaprys i przybrała kształt, by ukazać się ludziom. Możemy tylko czekać.

Ruszył korytarzem podziemi, by wyjść na parter wieży. Tu zbyt bardzo śmierdziało krwią. Przysiadł na podłodze i zamknął oczy. Chwycił się za uszy, by lepiej słyszeć. Czuł go. Zethara.

Wystarczyło czekać.

***

Stał na dachu wieży i nie wiedział, co miał zrobić. To rzadko mu się zdarzało. Nawet jeśli nie był pewny poprawności swoich czynów, to zwykle szedł za swoim instynktem, a ten kazał mu zawsze przeć naprzód i atakować. Ludzie zebrani na placu krzyczeli coraz głośniej. Wojownicy z Tyru skandowali jego imię i zagrzewali do walki. Mieszkańcy Kraju Traw wołali coś w swoim własnym języku, lecz nie byli w tym spójni. Jedni wydawali się wściekli, a inni podekscytowani, ale na pewno wszyscy czuli się wolni. Krzyczeli głośno, co chcieli, mimo że otaczali ich żołnierze Tyru, ci, którzy odebrali im wolność. Teraz jednak różnica w potędze tych dwóch narodów nie miała znaczenia, bo była niczym względem tego, na co teraz patrzyli z sercami przepełnionymi strachem.

Zethar też się bał. Pierwszy raz w życiu bał się śmierci. Dotąd wydawała mu się jedynie zapłatą za możliwość bycia wojownikiem. Kiedyś każdy musi spłacić swój dług. Teraz jednak nie chciał umierać i chciał odzyskać to, co do niego należało. Stał więc na dachu wieży z mieczem w ręku, bliźniaczym do tego, jaki dała mu matka. I patrzył. Względem tej bestii ostrze, którego rękojeść ściskał w spoconej dłoni, przypominało wykałaczkę, którą wojownicy wydłubywali sobie resztki mięsa spomiędzy zębów. Tylko ześlizgnie się z łusek.

Ojciec powiedział, gdy uczył go walki: „Jeśli nie wiesz już, co robić, to zhańb się i atakuj gardło lub oczy”. Powieki zasłaniające teraz te wyłupiaste, pozbawione tęczówek,  gały bestii  były jedynie cienkimi, skórzanymi błonami. Innego wyjścia nie było.

Zrobił jeszcze jeden młynek mieczem w powietrzu i poprawił uścisk. Spojrzał jeszcze za siebie, na głupie, czarne kocisko. Zostało tam, gdzie mu kazał.

Co, do kurwy? – syknął, gdy nagle gwar poniżej ucichł.

Morin, jego wuj, wyszedł na środek placu. Otoczyli go inni strażnicy zamku, jego podwładni.

Ludzie! – krzyknął w powszechnym języku. – Jestem Morin, syn zhańbionego króla, który nie uratował was od niewoli. Sam też tego nie zrobiłem. Przez lata jak szczur przemieszczałem się w cieniach zamkowych korytarzy, by poznać słabości naszego wroga. Myślałem, że to jest droga do zwycięstwa. Myliłem się. I kierował mną strach. Nie mam serca wojownika.

Ludzie zaczęli gwizdać, a żołnierze Tyru na polecenie Ahrana przebijać się przez tłum ku mówcy, by go powstrzymać.

Ale moja siostra miała! – krzyknął. – Pamiętacie ją?! Tutaj, na tym placu chciała poderżnąć sobie gardło, byle tylko nie stać się niewolnicą tego ohydnego Tyra. Musicie pamiętać! Jednak nie dane jej było umrzeć godnie! Zabrano ją, zhańbiono, a potem pozwolono umrzeć. Jednak coś po niej zostało. Jej syn. Patrzycie teraz na niego!

Odwrócił się i wskazał w górę, na Zethara. Wojownicy Tyru, którymi przewodził Aon, zatrzymali się na jego rozkaz.

Co jest?

Czekajcie. – Uśmiechnął się. – To może być interesujące.

Ahran rozkazał…

Ta, rozkazał, ale może niedługo będę słuchać rozkazów kogoś innego.

Nienawidzą go, tak samo jak nas! – krzyknął mężczyzna z poparzoną połową twarzy. – On jest najstarszym synem, ale nie obejmie władzy po swoim ojcu, bo nie uważają go za godnego! Za swojego! Jeśli nie jest ich, to czyj?! Nasza pani dała mu życie! Dała mu swój miecz! Dała mu swoje serce! A w nim zaś nienawiść do Tyrów! Patrzcie teraz na niego! Na jego siłę, na jego odwagę!

Nie interesowali go. Nie interesowała go ich zabrana wolność. Nie interesowało go, czy będę mieli co jeść. On chciał tylko odzyskać to, co do niego należało. Mimowolnie spojrzał jednak na Ahrana stojącego pod zamkowym zadaszeniem. Wszystko, co do niego należało. Co mu się należało, powtórzył jeszcze w myślach, nim wycelował ostrze.

Smok chwycił go w garść, tak jak zrobił to z dziewczyną.

Następny.

Słyszał jej głos, mimo że bestia nie poruszała pyskiem. Nawet gdyby to robiła, przecież nie mogło by się wydobyć z niej nic, co przypominałoby słowa. A jednak ją rozumiał. Nie czuł teraz dachu pod stopami. Widział zaś jedynie przekrwione oko, z czarną plamą w środku otoczoną kręgami. Musiało widzieć bardzo wiele, może nawet wszystko.

A ty czego chcesz? Raz mnie błagacie, oddajecie te biedne, zapłakane dzieci, które nie są mi do niczego potrzebne, tylko utwierdzają w przekonaniu, że ludzie to bestie. A potem chcecie mnie spalić lub spuścić całą krew. Kiedy lato było mokre, a ziemia żyzna, dziękujecie za udane plony. Kiedy lato było zimne, przeklinacie mnie za głód. Zawsze zachowujecie się, jakby cały świat stworzono tylko dla was. Czego więc chcesz ty? Żebym odszedł? Żebym został i zabił tych, których mi wskażesz?

Zethar nie płakał jak dziewka, która przed nim znalazła się w objęciu tej potężnej siły, przed którą nie dało się uciec. Przerażenie szybko zniknęło z jego twarzy. 

Chcę, żebyś oddał mi to, co do mnie należy. Tego, dla którego ty też tu przyszedłeś. Należy do mnie. Uwolnij go. Reszta mnie nie interesuje.

Uwolnić? Dobrze... Twoje życie za jego życie.

Co to za bzdura? Co mi to da?

Uratujesz go. Nie o to ci chodzi? O to przecież chodzi w miłości.

Zethar, chociaż nic nie wiedział i nic nie czuł w uścisku bestii, był pewien, że przewrócił oczami. Miłość. To obce mu słowo. Jedno z tych, które nigdy nie padało z ust wojownika. 

Bzdura. Jeśli umrę za niego, to nic mi to nie da, nawet jeśli ten mały idiota będzie żył. Bo ja nie będę mógł na to patrzeć.

Ludzie są tacy strasznie egoistyczni. Tak samo było z tą dziewką. Łkała, że bez żalu odda swoje życie, jeśli to uratuje jej lud. A potem zaczęła płakać, że nie chce umierać, nie za wszystkich. Może za matkę, za braci, ale nie za szlachciców, którzy odbierają im wszystko i skazują na głód.

I co z nią zrobiłeś? To samo zrobisz ze mną? – spytał Zethar. – Zjesz mnie? Zmielisz kości i upieczesz chlebek? Wyssiesz szpik i białka oczu?

Dziwne z ciebie stworzenie. Prawie nie ma w tobie strachu. Prawie, bo teraz obawiasz się straty. Więc… Czego teraz żałujesz, w swoich ostatnich chwilach?

Zethar naprawdę się zamyślił. Nigdy wcześniej nad tym nie rozważał, bo nie było sensu.

Tego, że nie naplułem nigdy mojemu ojcu w twarz. Że nie zrzuciłem go z tronu i nie kazałem przepraszać na grobie matki. Że nie rzuciłem łapy wilka pod stopy mojego brata, który uważa mnie za niegodnego. I że nie spełni się mój sen – przyznał szczerze.

Zmarszczył brwi.

Zawsze mówiłem, że człowiek żyje, a potem umiera i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Niczego, czym warto się podniecać. Chyba się myliłem – rzucił do siebie. – Nie chcę umierać.

Znów poczuł krew krążącą w żyłach i ból promieniujący w dłoniach zaciskających się na metalu obtoczonym skórą. Pchnął więc mocniej. 

Znów stał na dachu, wokół panowała cisza. Ptaki siedzące na porożu bestii, wzbiły się, jak najwyżej mogły, bo demon uniósł łeb w górę, brudząc Zethara swą krwią, i swym głosem wprawił kamienne ściany zamku w drżenie.

Zethar sturlał się z dachu, ale nie spadł, bo jeszcze raz udało mu się uchwycić krawędzi. Nie na długo jednak, brakowało mu siły.

***

Zając przetarł oczy, do których wleciał mu kamienny pył z kruszącego się sufitu. Ściany drżały. Zez opuścił ręce, którymi dotąd zaciskał uszy. Jego oczy błądziły po wnętrzu. Nagle poderwał się, wyminął Zająca i zaczął biec w górę wieży. Wspinał się po zapętlonych, śliskich schodach.

Zethar!

Wskoczył na parapet, zwinnie niczym pantera wspiął się po bluszczu obrastającym ścianę, a potem po zimnych niczym lód łuskach. Stanął na dachu wieży, wprost przed czymś takim jak on. Również nieludzkim, również samotnym. Przybyło tu dla niego, zbudzone podobną mocą. Było piękne, było jak one. Mogliby odejść wspólnie. Spojrzał na nie jeszcze raz, lecz potem pobiegł ku Zetharowi. Nie pomógł mu jednak wejść na dach, lecz wskoczył na jego ramiona, znów sprawnie niczym pantera.

Zez!

Uśmiechał się głupio, jak to miał w zwyczaju i gapił na niego swoimi czerwonymi ślepiami. Najpierw tylko trzasnęła, a po czym dachówka, której trzymał się Zethar, pękła na pół. Zez chwycił się go z całej siły, a potem jednego parapetu, następnie kolejnego i bluszczy, które oderwały się od muru. Upadli na plac. Zethar plecami uderzył o bruk, co wydusiło z jego płuc całe powietrze. Z jego pękniętej czaszki popłynęła krew.

Zethar! – Zez nachylił się nad nim. Zlizał z jego policzka smugę krwi. – Zethar.

Ta, krwiopijco – jęknął wojownik. Przed oczami miał mroczki, ale widział tą roześmianą gębę nad sobą. – Kurwa…

Po chwili był też przy nich lampart. Musnął twarz Zethara nosem, a potem przy nim przysiadł.

I co teraz? – spytał wojownik.

No… teraz to proponuję spieprzać – odparł Zez, próbując się przy tym uśmiechnąć. – Tam, gdzie będziemy tylko my. Będziemy polować, pływać w rzekach, przemierzać lasy i polany, góry. Będziemy spać w jaskiniach i się kochać. I znowu, i znowu. Tylko my.

Zethar przymknął oczy. Bolało go wszystko, ale chyba rzeczywiście jeszcze nie umierał. Był tylko pewien, że jeśli dożyje do jutra, to spędzi cały dzień na wymiotowaniu. Na pewno miał wstrząśnienie i kilka pękniętych żeber.

Chciał obiecać to temu małemu potworkowi, który wciąż wgapiał się w niego tymi wiernymi, wielkimi jak u kota ślepiami. Jednak nie mógł. Jakoś jemu nie umiał kłamać. Wiedział zaś, że nie odejdzie tak po prostu, wtedy czułby się przegranym, uciekinierem, a tego nienawidził. Przecież obiecał bratu, że rzuci mu pod nogi wilczą łapę. A jego lud nie słynął z gołosłowności. On nie słynął. 

***

To jakaś przenośna całego mojego życia? – mruknął Zając. – Coś tam ostatnio myślałem o tym, że jest chujowe – przypomniał sobie.

Wtedy miał na myśli swojego ojca, który zostawił jego i matkę w biedzie, jako pierwszego z chujów. I Zethara, który też był chujem, a do tego swoim go posuwał, a potem zostawił dla tego wampirzego dziwoląga z dżungli.

I teraz było jeszcze to. Naprawdę chujowo.

Patrzył wprost w ślepia wielki bestii o paszczy konia, porożu jelenia, jednej dłoni ludzkiej, a drugiej zakończonej kopytem, o ciele pokrytej futrem, spod którego wyłaniały się łuski. Była dziwnie piękna. Patrzyła na niego wielkimi ślepiami, z jednego sączyła się krew.

A ty? – spytała bestia. – Czego byś chciał?

Dziwne, ale się nie bał. Może dlatego, że nie czuł, by miał coś do stracenia. Co było mu drogie i czego nie chciał stracić. Więc po prostu się zastanowił. Czego by chciał? Czego pożądał? Na czym mu zależało? Pomyślał, że chciałby wreszcie być szczęśliwy, tylko nie miał pojęcia, co to znaczyło i co takiego by mu to dało. Spojrzał w dół, na plac. Na dziwoląga zwiniętego nad Zetharem, z którego głowy wypływała krew. Nawet się nie podniesie.

A możesz odpuścić temu idiocie? – spytał. – Co prawda, wydłubał ci oko… Ale może ci odrośnie?

A jednak ryczał. Jednak trząsł się ze strachu, gdy pysk bestii był coraz bliżej. Zacisnął oczy. Otworzył je dopiero po dłuższej chwili, bo jednak wciąż żył. Nie był przeżuwany przez te wielkie szczęki. Patrzył wprost w wielkie ślepię bestii. Jej pysk był tuż przy nim. Widział swoje odbicie w gałce ocznej. Rozczochranego irokeza i bliznę na środku górnej wargi. Poszarzałą skórę.

Przypominasz mi zająca.

Bestia dosunęła się, a potem wyciągnęła dłoń. Położyła ją wierzchem do dołu, jakby w geście zaproszenia.

Chodź. 


6 komentarzy:

  1. Nie wiem jak Ty to zrobiłaś, że przetrzymałaś mnie przy tym opowiadaniu do aż tak późnych godzin, ale nie mogłam się oderwać. Zaczęłam czytać i po prostu przepadałam, mimo że na ten wieczór miałam już zaplanowany pierwszy tom pewnej (tez gejowskiej) trylogii fantasy, na którą polowałam już od dawna. Byłam przekonana, że nic mnie nie oderwie od tej książki jak ją tylko odbiorę z paczkomatu, a tu proszę.
    Ale nie żałuję :D.
    Takiego opowiadania właśnie mi brakowało na polskiej scenie opowiadań bxb. Pamiętam, że już kiedyś się za nie zabierałam, podobało mi się, ale niestety w wyniku wydarzeń losowych nie miałam na nic czasu, wiec czytanie poszło w odstawkę. Dobrze, że mnie dziś pokusiło, aby do Ciebie zajrzeć. Nie ma co kłamać, pochłanianie kilku rozdziałów na raz to to, co kompulsywni czytacze lubią najbardziej :D
    Lubię tą szorstkość postaci, którą udało Ci się stworzyć. To, że czuć w nich prawdziwych wojowników, może nawet dzikusów, patrząc na obecne standardy. Są impulsywni, a przez to cholernie realni.
    Nawet Zez, mimo swojej słodkości ma ten przebłysk dzikości. Jak taki właśnie lampart, którego chciałoby się wymiziać, no ale ej, to przecież drapieżnik, który może odgryźć Ci rękę.
    Uwielbiam tez relację Zeza i Zethara, początkowo przypominała mi bardziej relację rodzica i dziecka. Zastanawiałam się, jak tu z tego wybrniesz, ale w sumie poszło gładko. Nawet nie wiem kiedy, a sama zaczęłam czuć narastające pożądanie.
    A ta scena... wiesz, o której mówię ;D. Kurczaki, mam już swoje lata, wiele rzeczy się czytało i widziało, ale powiem szczerze, że aż się zarumieniłam.
    Twoi bohaterowie są facetami. Nie certolą się i ja to jak najbardziej kupuję. Pasuje mi to do nich, no i okropnie brakowało takiego spojrzenia ze strony autorów opowiadań. Czuję, że mam do czynienia z mężczyznami, o.
    Były jednak momenty w narracji, w których nie wiedziałam o co Ci chodzi. Może za bardzo się spieszyłaś, takie odniosłam czasem wrażenie. Trochę też tu błędów w postaci pozjadanych końcówek wyrazów, czy źle odmienionych słów, ale to kwestia lekkiej kosmetyki. Nie przyszłam tu jednak żeby wytykać niedoskonałości, bo sama wiem, jak ciężko pisać bez dobrego edytora (a takich chyba już teraz nie ma). Ja tu przyszłam Cię wielbić, ot co :D
    Naprawdę jestem pod wrażeniem. Sam fakt ze postanowiłam pisać komentarz o tej godzinie wiele znaczy (bałam się, że rano ucieką mi wszystkie myśli, które miałam Ci do przekazania).
    Czekam na kolejne rozdziały z zapartym tchem!

    Pozdrawiam i weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć, Dream :)
      Gejowski fantasy? Pisz, pisz! To lubię najbardziej.
      Co mogę powiedzieć... Błędów jest mnóstwo, wiem. Poprawiam je co jakiś czas. Grubszy przegląd robię przed sklejeniem opowiadania w całość do e-booka. Niestety skończyłam jako człowiek w robocie siedzący cały czas przed kompem i piszący skrypty. Nie wiem, jak to się stało, bo jestem czymś jakby chemikiem, ale to nieważne :D Wieczorem mam rozdział w głowie, tylko mi się nie chce znowu klepać w klawiaturę. Stąd też te skróty myślowe. Z postanowień noworocznych - to raz, dieta. Dwa, nie robienie takich żałosnych baboli :D
      Co do fabuły, to jest mega przesada, że jeden drugiemu flaki wyrywa, a on nawet bólu nie czuje ;D Ja to wiem, ale chciałam napisać coś o takich archetypach facetów. Takich "ach...". Zamiast standardowego lasu dałam dżunglę. Zamiast wampira-arystokraty szczyla beż żadnych manier. I tak jakoś poszło.
      Kroją się, gryzą, ten-tengują, że nawet mistrzyni BL się rumienia :D. To takie moje wyżycie +18. Nagięte do granic absurdu, ale kto by się przejmował? :D
      Dzięki za komentarz. Duże zaskoczenie :D Czekam na fantasy od Ciebie. To mój ulubiony gatunek.
      Pozdrawiam, życzę weny i zdrowia!

      Usuń
    2. O proszę, a jednak warto było jeszcze zajrzeć na Twojego bloga :D. Trylogia nazywa się "Ostatni mag heroldów" Mercedes Lackey. Mam już prawie pierwszy tom za sobą, całkiem spoko, ale niezbyt podoba mi się kreacja bohaterów. Jest taka... babska, ale do przełknięcia. W sumie jest tak mało gejowskiego fantasy, że przełknęłabym chyba każdą książkę z takimi wątkami.
      W ogóle ostatnio fantasy wydaje mi się dużo ciekawsze niż opowiadania osadzone w rzeczywistości. Odkąd sama zabrałam się za ten gatunek przeżywam drugą pisarską młodość. Jest tyle możliwości i praktycznie brak jakichkolwiek ograniczeń. Nie ogarniam, czemu jest tak mało dobrych tekstów oraz czemu jest taka duża niechęć nie tylko ze strony autorów, ale też i czytelników. Po swoich opowiadaniach i statystykach widzę, że fantasy ma o wiele mniejsze branie, niż obyczajówki.
      Boże, skąd ja znam to wieczorne myślenie o tekście i brak sił na pisanie? Kiedyś było łatwiej, co nie? Ja i tak Cię podziwiam, bo widzę, że starasz się pisać regularnie.
      Co do tych brutali, naprawdę lubię Twoich bohaterów. Pamiętam, że jak czytałam Texas Brothers też czułam, że mam do czynienia z samcami. Twoja twórczość pod tym względem bardzo kojarzy mi się z K.A Merikan, nie wiem czy je kojarzysz, kiedyś pisały po polsku, teraz już tylko po angielsku. Robisz coś, czego ja kompletnie nie potrafię, kreujesz facetów na facetów i w tym tekście mega to widać. Ja zawsze muszę dorzucić swoją babską cząstkę do postaci i często robię to nieświadomie.

      A mogę zapytać, na jakim etapie jest 14. rozdział? Nie, żebym pospieszała, bo będę cierpliwie czekać :D

      Usuń
    3. Pamiętam Merican. Przecież to legenda! Jak zaczęłam czytać BL, to one już nie pisały po polsku, ale teksty wciąż można było znaleźć. W głowie mi utknęła jedna scena. Nie pamiętam dokładnie, ale jeden bohater się wkurzył, więc wziął siekierę, poszedł na bagno i odrąbał krokodylowi łeb. Chyba było coś takiego w "GUNS’N'BOYS". Bohaterowie, także jeśli chodzi o wszelkie (he he) aspekty fizyczne, byli mega przerysowani. Człowiek miał tego świadomość, ale jednak się wkręcał. Może właśnie przez to.
      Nie spodziewałam się takiego porównania. Bardzo na wyrost :D
      Ja ci serio zazdroszczę właśnie tego, że potrafisz tak dobrze kreować takich realistycznych bohaterów. "Normalnych" np. studentów, ale nie nudnych i przede wszystkim niepowtarzalnych. Ja mam z tym bardzo duży problem. Obyczajówki bez katastrofy to w ogóle nie mój temat ;O. Każdy facet ma swoją "damską cząstkę", mniejszą lub większą. I odwrotnie. U Ciebie te cząstki są dobrej wielkości, u mnie za małe :D
      Czternasty rozdział postaram się wyklepać na weekend. Zwykle piszę rozdziały opowiadań naprzemiennie, ale teraz jakoś mnie inaczej natchnęło, powstał więc kolejny "EROS/SORE", a "Klątwa krwi" odpoczywała.
      Pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, Zez trzyma się zakazu Zethara aby nie zabijał bo straci to coś, czyżby bestia miała zabrać ze sobą zajaca...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejeczka,
    wspaniały rozdział, och Zez trzyma się zakazu Zethara aby nie zabijał bo straci to coś... ale czyżby bestia miała zabrać ze sobą zająca ...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń