poniedziałek, 7 grudnia 2020

Rahzel - ROZDZIAŁ 13 - Nobel

Andre przeczesał palcami przepocone włosy. Od jakiejś godziny stał w wąskiej uliczce, właściwie szczelinie między dwoma budynkami faweli i czekał sam już nie wiedział na co. Odwrócił się i spojrzał za siebie. Może na to, aż Rahzel skończy opróżniać pęcherz.

Co? – spytał Mulat, gdy zauważył jego wzrok. Zapiął z powrotem rozporek. W ogóle nie miał wstydu. – Chyba nie na mnie powinieneś się teraz gapić?

Wrócił do Andre i chciał go dotknąć, ale blondyn odtrącił jego rękę.

Nawet jej nie umyłeś – skarcił go.

W czym niby? – parsknął Rahzel.

Andre sięgnął do worka, który służył mu za plecak i wyciągnął z niego pudełko z nawilżanymi chusteczkami. Rahzel spojrzał na nie z uniesioną brwią.

Serio? – spytał z powątpiewaniem. Ze wszystkich rzeczy na świecie w tym śmiesznym worze Andre miał tylko pistolet i nawilżane chusteczki. Wziął jednak jedną pod naporem tego spojrzenia. Zawsze mu ulegał i wciąż nie mógł tego pojać. – Po co ci one?

Och, uwierz, przydają się przy tym co ostatnio robimy dość często – odparł Andre, uśmiechając się sugestywnie.

Gadał głupoty, by gadać, jak to miał w zwyczaju, ale w środku aż trząsł się ze strachu. Oparty o ścianę z ukrycia obserwował mały, pokraczny budynek na odludziu, skraju faweli. Nie pojawił się tu nikt, odkąd przybyli na miejsce na tyle dawno, że zaczęły boleć go nogi od stania.

On naprawdę tu przyjdzie? – spytał.

Taki harmonogram mają jego jelita – odparł Rahzel.

Andre skrzywił się. Rahzel znikał gdzieś na całe dnie, nic mu nie mówiąc, ale nie było trudno domyślić się, kogo śledził. A gdy już wracał nad ranem, to gadał więcej niż kiedykolwiek wcześniej, ale daleko mu było do poety.

A można jaśniej? – poprosił. – I bez szczegółów.

Cóż – parsknął Rahzel. – Najłatwiej byłoby po prostu porwać jego córkę i wymusić, żeby przyszedł w pojedynkę, ale podejrzewam, że na to byś się nie zgodził.

No raczej! – oparł Andre, zerkając na niego z ukosa.

Zawsze jest otoczony ludźmi. Albo siedzi w swoim apartamencie, a gdy ma interesy przychodzi tutaj. Ustala cenę dziwek, koksu, zakładów i tak dalej, potem pieprzy te dziwki, wciąga te kryształy i gra w pokera. I cały czas żre. Taki ma cykl, a w cyklu wszystko się powtarza. Jest tylko moment w ciągu dnia, gdy jego ludzie go nie otaczają. Gdy już podupczy i zeżre trzy pudła chińszczyzny, idzie tu. Do sracza w porzuconym domu.

I tu go capniemy? – spytał Andre. – Można po prostu przymocować ładunek wybuchowy do tyłu sracza. – Zaśmiał się, pomimo tego, że w środku cały się trząsł ze strachu i emocji.

Rahzel miał rację. Gadał bez przerwy, a kiedy się stresował jeszcze więcej, a było w tym mniej sensu. Najdziwniejsze było to, że Mulatowi wydawało się to nie przeszkadzać. Akurat jemu ze wszystkich ludzi.

Wtedy nie mógłbyś spojrzeć mu w oczy przed śmiercią.

Masz rację – odparł. Nie był pewien, czy naprawdę tego chce. Albo czy da radę.

Nienawidził Javali. Chciał jego śmierci za to, co zrobił Santoro i Carlosowi. I za tych wszystkich innych ludzi, którymi gardził, jak chociażby kobiety, które by nakarmić swoje dzieci, decydowały się na pracę w jego burdelach. Nie był jednak pewien, czy jest zdolny stanąć z nim twarzą w twarz. Nie z powodu strachu, nie teraz w każdym razie, gdy był z nim Rahzel, tylko nie był pewien, czy naprawdę był zdolny to zrobić, pociągnąć za spust.

Miał właśnie coś powiedzieć tylko po to, aby coś powiedzieć, ale Rahzel gwałtownie i mocno chwycił go za twarz, zatykając tym samym usta. Przyciągnął ich mocniej do ściany. Zdezorientowany Andre spojrzał na rozpadający się dom. On rzeczywiście tu przyszedł. Ścieżką włóczył się pijany, brodaty mężczyzna. Nie miał jednego ucha, a jego twarz z tej samej strony była pobliźniona. To był Javala i był sam. Andre nie mógł oddychać. Nie tylko przez to, że Rahzel wciąż kneblował go dłonią. Serce zaczęło mu bić jak szalone.

Zostań tu – rozkazał Rahzel. – Obserwuj, czy nikt nie idzie.

Nie pozwolił mu zaprotestować, czy jakkolwiek zareagować. Puścił Andre, minął go i poszedł za Javalą, który wszedł już do rudery. Andre nie miał pojęcia, co ma robić. Wszystkie plany, które ułożyli na zimno, teraz nie przychodziły do jego głowy. Sięgnął jedynie po broń i przyklejony plecami do ściany obserwował, czy nikt nie nadchodzi. Nawet nie wiedział, co by wtedy zrobił.

Rahzel zerknął jeszcze za siebie, a potem wszedł do rudery. Drzwi zaskrzypiały, ale to nie miało żadnego znaczenia. Przeszedł przez korytarz, poprawiając przy tym dredy. Zarzucił je do tyłu. Prowizoryczne drzwi do kibla zrobione ze zwykłej dykty rozwalił mocnym kopniakiem. Zszokowanego mężczyznę siedzącego na kiblu chwycił za kłaki i uderzył jego głową o kafelki. Rzucił go na ziemię i unieruchomił mu ręce na plecach. Miał kajdanki. Szarpał się, ale był pijany i stary, nie mógł się z nim mierzyć.

Morda! – syknął, gdy mężczyzna chciał zacząć krzyczeć. Przyłożył mu lufę pistoletu do głowy. – Nawet nie próbuj – zagroził.

Chwycił go za fraki i wyciągnął na zewnątrz. Chciało mu się śmiać, bo wielki boss miał gacie w kostkach i człapał jak kaczka.

Daj chusteczkę – rzucił do Andre, gdy przybiegł do nich.

Co?

Javala na jego widok zaczął mocniej się szarpać.

To ty, pieprzona cioto?! Zdechniesz…

Nie zdążył wycharczeć nic więcej, bo Rahzel wcisnął mu chusteczkę do ust.

Szybko, do samochodu. Nie długo się skapują, że nie wraca.

Samochód bez papierów skombinował Rahzel. Skąd, od kogo i za czyje pieniądze – Andre nie miał pojęcia. Czy zrobił to prośbą, czy groźbą, też wolał nie wiedzieć. Był zaparkowany po drugiej stronie ciasnej uliczki między budynkami, gdzie się ukrywali. Rahzel pchnął Javalę na podłogę z tyłu. Sam usiadł za kierownicą, a Andre obok niego. Póki byli w faweli, prawo ich nie dosięgało. Tu policja nie miała nic do powiedzenia. Jeśli zauważył ich jakiś dzieciak, to nie wybierze numeru alarmowego. Pobiegnie prosto do ludzi Javali. Nie mogli tu dłużej zostać. Rahzel odpalił silnik.

Andre wciąż odwracał się za siebie. Nie mógł się powstrzymać, chociaż wiedział, że może zwrócić tym uwagę. Jechali teraz szosą Rio z człowiekiem związanym i zakneblowanym na podłodze ich samochodu, a ludzie obok jechali do pracy albo maszerowali po chodniku z dziećmi i psami. Javala kopał nogami w drzwi i wciąż burczał zza knebla.

A co jak zatrzyma nas policja? – spytał Andre.

Nie zatrzyma.

Niby dlaczego?

Bo nie.

Andre schował głowę między dłonie, gdy Javal kolejny raz kopnął w bok samochodu. Rahzel zasyczał między zębami, a potem zmienił pas na wolny i rozpędził się, znacznie przekraczając dozwoloną prędkość. Zatrzymał się gwałtownie na światłach. Andre zarzuciło tak mocno, że uderzyłby głową o szybę, gdyby nie był przypięty pasami.

Zadowolony? – spytał Rahzel.

Co?

Andre odwrócił się za siebie. Javali leżał bezruchu, był nieprzytomny. Z jego rozbitej głowy sączyła się krew. Wyglądał żałośnie.

Tak – odparł. – Gdzie jedziemy?

Gdzieś, gdzie nas nie znajdą. I nie znajdą tego, co zostanie z tego człowieka.

Brzmisz na bardzo pewnego – mruknął Andre.

Mulat spojrzał na niego i uśmiechnął się pod nosem. Skręcił zgodnie ze wskazówką od nawigacji.

Za dużo sobie wyobrażasz. Zabiłem w życiu pięciu mężczyzn, w tym jednego w obronie własnej.

Jej, kurczę, no to masz jeszcze szanse na pokojowego Nobla – odparł zszokowany tym wyzwaniem Andre. – Wszyscy jesteś tak samo popieprzeni.

Więc ten twój kochaś też był?

No tak… – przyznał Andre, uśmiechając się pod nosem. – Był.

Więc kto tu jest tak naprawdę popieprzony? Ja, on, czy może ty?

No, gust to mam słaby. Chyba wszyscy.

Dotarli za miasto, na skraj dżungli. Na szczęście Javali się nie ocknął. Rahzel zaparkował tak, by samochodu ukrytego w zaroślach nie dało się zobaczyć z ulicy. Wyciągnął gangstera z auta i trzasnął go w twarz, by go otrzeźwić. Andre przyglądał się wszystkiego bezczynnie. Miała to być jego zemsta, a nic nie robił. Zawsze tak było. Wszystko robili za niego inni, a on tylko czekał nie wiadomo na co.

Chodź.

Szli jakieś półgodziny przez zarośla. Rahzel musiał być tu już wcześniej. Prowadził ich w określone miejsce. Przed sobą miał wlokącego się Javalę, już z gaciami na dupie, a za sobą Andre. Doszli do ukrytej w dżungli chaty. Było to kryjówka kłusowników. W środku, na ścianach i podłodze walały się narzędzia, wnyki i siatki. Śmierdziało papierosami, a na stole stało kilkanaście opróżnionych butelek po wódce. Rahzel rzucił gangstera na podłogę i wyciągnął knebel. Cały czas miał w pogotowiu broń, jak z resztą Andre, tylko on trzymał ją pewniej. Wszystko robił zupełnie pewnie. W ogóle nie było widać w nim zawahania. Tak, pomyślał Andre, może zabił tylko kilku ludzi, ale ile razy robił z nimi coś takiego?

Javal odkaszlnął i napluł na podłogę. Spojrzał furiacko na dwójkę mężczyzn stojących nad nim. Nie zrobił jednak nic, co mogłoby się skończyć dla niego źle.

To ile chcecie? – spytał.

Rahzel uśmiechnął się. Facet niemal patrzył już na niego z góry. Był przecież bossem. Nawet nie mógł przyjąć do świadomości swojej porażki.

Ja bym coś tam wziął, ale Andre brzydzi się tobą i wszystkim, co z tobą związane. Co nie?

Więc to zemsta? – spytał Javal, kierując spojrzenie na stojącego z tyłu Andre. – Proszę cię… Chodzi o Santoro. Poszedłeś ucałować ziemię na jego grobie, jak ci powiedziałem, i co…

Co?! – warknął Andre, gdy gangster urwał zdanie.

Teraz nie był już niepewny, dlaczego się tu znalazł. Nienawidził tego człowieka. Nazywał Santoro swoim bratem, a potem go zdradził. Zabił go, mimo że nie pociągnął za spust osobiście.

Byłeś jego dupodajką, umarł, więc znalazłeś sobie nowego gościa, który będzie cię chronił. I teraz pomyślałeś o tym, żeby się zemścić? Miałeś mnóstwo czasu. Spotykaliśmy się dziesiątki razy, mogłeś po prostu wyciągnąć nóż i poderżnąć mi gardło, ale nie zrobiłeś nic. Dopiero teraz, gdy znalazłeś sobie nowego ochroniarza, stoisz przede mną, a i tak zasłaniasz się tym wielkim skurwielem.

Powinien teraz podnieść broń i po prostu odstrzelić mu ten paskudny łeb bez jednego ucha. To był ten moment. Rahzel spojrzał na niego, czekając na reakcję. To był ta chwila.

Uciekł. Wybiegł na zewnątrz chaty i zwymiotował.

 

To co? – spytał Javala. – Jak teraz to rozegramy?

Rahzel spojrzał na niego z tą samą miną, co jeszcze chwilę temu. Nie wyrażała nic.

Coś się niby zmieniło?

Przecież tego nie zrobisz – odparł pewnie gangster. – Nie dla niego. Przecież nie jest tego warty. Ugościłem się na prośbę twojego szefa, mojego przyjaciela. Wiesz, że jeśli to zrobisz, to będzie twój koniec. Zapłacę, ile chcesz, a o dzisiejszym dniu zapomnę. Powiem, że goszczenie cię było samą przyjemnością.

Następny, któremu jadaczka się nie zamyka. – Rahzel wreszcie się uśmiechnął. – Ale ciebie nie chcę słuchać.

Strzelił. Dwa razy dla pewności, w głowę i w klatkę piersiową, choć z tej odległości to było jedynie marnowanie naboi. Wyszedł z chaty, minął klęczącego w trawie Andre. Wziął kanister z paliwem, który kazał mu wziąć z samochodu, gdy tu szli. Po chwili wnętrze chaty płonęło. Było wilgotno, więc ściany nie zajęły się od razu, ale rano zostanie tu tylko popiół i kilka złotych zębów.

Chodź – rozkazał Andre, który gapił się tępo na płomienie, a łzy spływały mu po bladych policzkach. – Szybko.

Wrócili do samochodu. Jechali długo bocznymi ulicami. Znów zatrzymali się na końcu drogi, już nie asfaltowej, a kamienistej. Dalej była tylko dżungla. Było tu zupełnie ciemno. Rahzel spuścił benzynę z baku. Drogę powrotną oświetlała im łuna ognia.

Musieli iść długo, nim uda im się wrócić do cywilizacji. Odzywali się do siebie, tylko gdy Rahzel coś mu rozkazywał. Dyrygował nim, ale to dobrze, bo sam nie widziałby, co robić. Nic by nie zrobił.

I co teraz? – myślał. Nie zostało już nic. Wszyscy, na których mu zależało, nie żyli. Nie miał nic i niczego nie umiał. Nawet żeby zacząć od początku, trzeba mieć jakiś cel.

Powiedz coś, bo zwariuję – odezwał się Rahzel. Szedł za nim poboczem drogi.

Andre zatrzymał się i spojrzał na niego niepewnie.

Dziękuję… – zaczął. Sposępniał jeszcze bardziej. – Zrzuciłem to na ciebie…

Tego nie chcę słuchać. Blondasku, wiedziałem od początku, że tego nie zrobisz. Już o tym mówiliśmy. Ja zrobiłem to, bo chciałem. Zrobiłem to dla ciebie i nie będę płakać w nocy, ani wyrywać sobie włosów z głowy, tak jak ty byś to robił do końca życia.

No to co teraz? – spytał Andre, pociągając nosem.  

Rahzel wzruszył ramionami.

Życie człowieka w sumie zawsze wygląda tak samo. Jedzenie, spanie, sex…

Można jeszcze zagrać w szachy. – Uśmiechnął się mimo wszystko Andre. Słowa tego człowieka wszystko robiły trywialnym.

A umiesz? – spytał Rahzel.

Nie.

Tak myślałem.

Znów zapadła cisza.

Długo będziemy tak iść?

Do rana.

Super.

Miałeś gadać – przypomniał Rahzel, gdy blondyn znowu umilkł.

Wyrównał z nim krok, by iść obok siebie. Drogę oświetlały im latarki w telefonach. Dziwnie, Andre nie czuł strachu, kiedy był przy nim. Powinien, ale tak nie było.

I co teraz? – spytał. Chciał to wiedzieć.

Musimy jak najszybciej się stąd wydostać. Prędzej, czy później, wpadną na nasz trop. Wrócimy do Stanów.

Niby jak? Prze Meksyk? Wybudowali już ten mur? – parsknął Andre.

Normalnie, samolotem. Ty jednym, ja drugim. Tak tutaj przybyłem. Może dziwić, ale nie jest poszukiwany.

A ja?! Nie mam żadnych papierów.

Ambasada o tobie wie. Jesteś obywatelem Stanów. To ich zasrany obowiązek zwrócić cię ojczyźnie.

Andre spojrzał na niego w szoku. W tym ciasnym mieszkaniu, gdzie stała tylko czarna kanapa, nie wybiegał myślami w przyszłość. Cieszył się tym, co miał w tamtym momencie. Nie chciał o tym myśleć. Wypierał to. Teraz do niego dotarło. To był koniec. Przeklął, gdy potknął się o kamień. Rahzel kazał mu mówić, ale nic nie chciało przejść mu przez gardło. O dziwo pierwszy odezwał się Mulat.

Nie wykonałem zlecenia, dla którego mnie tu przysłano. Zabiłem człowieka, któremu mój szef ufał. To właściwie kończy moją „karierę”. Bardzo dużo mi zawdzięczasz… – Rahzel nachylił się ku Andre i wyszeptał mu do ucha: – I będziesz to spłacał do końca życia.

Dla Andre wcale nie brzmiało to jak groźba.

2 komentarze:

  1. O rany - załatwił go! No nie wierzę... I to jeszcze taka sprawnie zaplanowana akcja :) Jakoś nie zdziwiło mnie, że Andre się wycofał - to nie tego typu facet. Ale nie spodziewałam się że Rahzel o tym wiedział i tak naprawdę podjął decyzję wcześniej, że pozbędzie się tego Javala. Nieźle to wykombinowali swoją drogą - jak dla mnie to nikt nie powinien wpaść na to że to jego sprawka. Ale wow - jestem pod wrażeniem... I jeszcze najwyraźniej zrezygnował ze swojego pierwotnego zadania... Czyżbyśmy zbliżali się do czau teraźniejszego?
    Dzięki wielkie za rozdział i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, zabicie człowieka to jednak już taka ostateczność, do której trzeba być zmuszonym sytuacją albo być psycholem. Andre nie jest, to mięczak w końcu. Wiele razy to pokazał. No tak, już niedługo opuszczenie słonecznej Brazylii, a teraz, jak takie mrozy, to by się przydała.
      Pozdrawiam ;*

      Usuń