środa, 28 kwietnia 2021

Rahzel - ROZDZIAŁ 17 - Cisza

Nowy rozdział "Rahzela". Od teraz powinno być szybciej. Nad "Klątwą krwi" muszę się bardziej zastanowić, żeby jakoś łatwo to opowiadanie upakować i nie rozwlekać go za bardzo. Skupiam się na "Rahzelu" i "EROS/SORE" z drugiego bloga. Pozdrawiam!

W normalnym życiu przeciętnego człowieka dużo czasu zajmują takie zajęcia jak zakupy, gotowanie, mycie garów, pranie, czy sprzątanie. I oczywiście praca. Rahzel i Andre teraz tego ostatniego nie mieli, a na wcześniej wymienionych czynnościach się nie znali. Brakowało im praktyki w tym, co dla większości ludzi było codziennością, nad którą zbytnio się nie zastanawiali.

No… co to teraz? – spytał Andre.

Wyłączył konsolę, pierwszą rzecz, jaką po remoncie ścian i podłóg, kupili do domu. Siedział na dywanie w salonie i jeszcze przed momentem tłukł niemiłosiernie wroga w postaci paskudnych orków.

Rahzel spojrzał na niego swoimi jasnymi oczami. Dotąd siedział na fotelu z bezprzewodowymi słuchawkami na uszach.

Ja to jestem głodny – przyznał.

Andre zaświeciły się oczy. Od kilku dni eksperymentował z kuchnią. Dobrze wychodziła mu ta azjatycka, gdzie nie trzeba było niczego piec i czas przyrządzania posiłku był krótki.

Może zrobię wołowinę po chińsku z warzywami? – zaproponował.

A ja co będę robił?

No jak to? Przecież miałeś robić to, co ja powiem – przypomniał. – Zmienisz narzędzie zbrodni.

Rahzel spojrzał na niego pytająco.

Zamienisz to… – Andre wskazał na szufladę, w której leżała broń, a potem przeszedł do otwartej kuchni i otworzył drugą szufladę, by wyciągnąć z niej długi, nowy, więc bardzo ostry nóż. Pomachał nim radośnie. – Na to.


Siedzieli w kuchni już chyba dobrą godzinę. Rahzel robił, co kazał mu Andre, ale szło mu to bardzo topornie.

Może obdzieranie ludzi ze skóry tym nożem poszłoby ci lepiej? – zasugerował Andre, patrząc na męki Rahzela z małym nożykiem w dłoni. Nie mieli obieraczki.

Mężczyzna uniósł i pomachał ociosaną niczym kłodę marchewką. Nie została chyba nawet połowa z jej pierwotnej grubości.

Taki by cię nie zadowolił, co nie? – spytał, uśmiechając się głupio. Z jakiegoś powodu często mu się to ostatnio zdarzało.

Wal się – parsknął Andre, mieszając w garnku. Chwycił za torebkę ryżowego makaronu. Pomachał nią. – Teraz krój na paseczki. Mają być cienkie jak to.

Ech… – Rahzel sapnął, dając wyraz swojej męce.

Dotąd jadł byle co w knajpach, restauracjach, czy butkach, które akurat były po drodze. Ubrania oddawał do pralni albo kupował nowe. Mieszkał w wielu miejscach. Do żadnego nie przywiązał się szczególnie. Ten dom kupił matce za pierwsze większe zarobione pieniądze i oczywiście po znacznie obniżonej cenie. Rzadko w nim bywał. Matka wielokrotnie go zapraszała, robiła mu wymówki, ale on odmawiał. Ten dom był za ładny, za czysty i mieszkali w nim zbyt dobrzy ludzie. On nie powinien w nim przebywać. Tak czuł. I nie chciał robić matce problemów. Różni ludzie go szukali, chcieli go dopaść, może też zniszczyć to, na czym mu zależało. Jedni nosili mundury, drudzy garnitury, trzeci dresy.

Andre nie był zadowolony z wyników męczenniczej pracy Rahzela. Przemieszał dłonią w misce i wyciągnął jeden z grubych, koślawych słupków z marchewki. Papryka i por też nie wyglądały lepiej. Sam uważał, że sos wyszedł mu bardzo dobrze. Gotowanie okazało się całkiem proste, a do tego przyjemne i dość zajmujące. Wystarczyło tylko trzymać się przepisu, a zwykle wychodziło mu coś całkiem zjadalnego. W sumie, jak zauważył, całą kuchnię azjatycką można było doprowadzić do tego, że należało w dobrych proporcjach połączyć słone z kwaśnym i słodki. No i imbir. Wszędzie musiał być imbir. Sos sojowy, miód i sok z cytryny. To było złote trio.

Jedli widelcami. Nie mieli pałeczek. W tym domu brakowało jeszcze wielu rzeczy, z czego zdawali sobie sprawę, dopiero gdy było im to potrzebne. Tak było chociaż z durszlakiem, odkurzaczem, czy mopem. Przypominali trochę parę nowożeńców, tylko znacznie bardziej niezorganizowaną.

Dobre – przyznał Rahzel, pochłaniając kolejny z cieniutkich plasterków schabu. – Masz talent.

Tylko trzymam się przepisu. Talent chyba jest wtedy, kiedy robi się coś według własnego pomysłu, a nie kopiuje. Do tego mi jeszcze daleko – odparł Andre.

Jednak takie małe rzeczy, gdy coś ci wychodziło, dawały naprawdę sporo przyjemności.

To był takie leniwy dzień, który znów spędzali tylko we dwójkę. Otaczała ich cisza i to też było przyjemne. Nie musiał się niczym przejmować, wciąż oglądać za siebie. Nie było gangsterów, prostytutek, obszarpanych dzieci. Nie było śmierci, biedy i brudu. Dobrze było wrócić do pierwszego świata i nie być w nim sam. Tego właśnie się obawiał przez ostatnie lata – że zostanie sam, a on był na to za słaby.

Nie myśl. Nie wychodzi ci to za dobrze – powiedział Rahzel, widząc jego strapioną nagle minę. – I mów coś. Dziwnie się czuję, kiedy przestajesz ciągle gadać jak najęty. Możesz nawet zapytać o moją matkę.

Co? Nie zabijesz mnie? – zdziwił się Andre. Zastanowił się chwilę, czy naprawdę powinien o to pytać. – Nie żyje już od paru lat, prawda? Była chora?

Długo leżała w szpitalu. Miała tocznia. A może umarła ze zgryzoty.

Przykro mi.

Mnie też.

Rahzel zebrał naczynia ze stołu, żeby je umyć razem z garnkami i patelnią czekającymi już w zlewie.

Tego, że nie odwiedzałeś jej zbyt często? – dopytał Andre. – Myślałeś, że tak będzie lepiej? Ona pewnie wcale tak nie sądziła.

Rahzel uśmiechnął się do siebie. Ten dzieciak za nim całkiem go rozczytał. Na początku to było frustrujące, ale później zaczął za to dziękować losowi. Dobrze było wreszcie przestać kłamać, czy bardziej, nigdy nie mówić na głos tego, co naprawdę chciało się komuś powiedzieć. Każdy, nieważne z jak twardej skały był zrobiony, w środku miał miękkie, gorące jądro. Jeśli było się takim skurwielem jak on i żyło się wśród takich samych lub gorszych, nie można było pokazywać tego, co ma się w środku.

Poczuł najpierw dłonie chwytające go za ramiona, a potem policzek na swoich plecach. Te gesty, dotyk, splatanie palców podczas oglądania filmu, spanie tak blisko siebie, że czuło się ciepły oddech drugiej osoby na swoje skórze… Nie chciał przyznać się nawet przed sobą, jakie było to satysfakcjonujące.

Pójdziemy gdzieś? – spytał Andre. – Co lubisz robić? Jakiś sport? No?

Myślę nad czymś, w czym od razu cię nie zniszczę.

Hej no! – obruszył się Andre, ale sam zaraz przyznał mu rację. – Okej, koszykówka i baseball odpada. I pływanie pewnie.

Kręgle. W życiu nie grałem w kręgle.

Ja też nie. To chodźmy.

Dobra, tylko jeszcze pranie. Zapomniałem o nim. Wciąż jest w pralce.

Jaka się zrobiła z ciebie gospodyni. Gary umyje, pranie zrobi. Wychodzi na to, że ja tu jestem panem domu. – Zaśmiał się Andre, zaraz jednak krzyknął.

Rahzel w momencie się odwrócił, chwycił go w pasie i posadził bez problemu na blacie stołu.

Obraziłem twoją męską dumę, samcze alfa? – spytał Andre, gdy otrząsnął się z pierwszego zaskoczenia tym zagraniem.

Boże, tego pierdolenia, że tylko baby powinny myć gary, to najbardziej nie lubię. A moja matka na przykład fatalnie gotowała – prychnął rozbawiony. – Zawsze było półsurowe.

Andre chwycił dredy, które zakrywały mu teraz część twarzy i odrzucił je Rahzelowi na plecy. Pocałował go w czoło. Był straszny na pierwszy rzut oka i chciał, żeby go takim odbierano. Trzymał ludzi na dystans zupełnie świadomie, ale gdy się go bliżej poznało, to zaczynał przypominać takiego rottweilera stróżującego za płotem, który pilnował domu. Obcemu, który chciał wejść bez pozwolenia wygryzał flaki, ale dzieciom, które bronił, dawał ciągnąć się za uszy.

Ale grzecznie jadłeś bez narzekania? – spytał.

Tak.

No, to dawaj – pośpieszył, a Rahzel wreszcie zrobił to, po co posadził go na blacie. Ich usta złączyły się w pocałunku.

Za piętnaście minut wsiadali już do samochodu. Jechali do innego miasta. Wszystkie sprawy załatwiali tam, nawet zakupy. Rahzel starał się czegoś unikać, przed czymś uciekać jak najdłużej się dało. Ta czarna chmura nad nimi była przerażająco. To, co teraz mieli, miało się szybko skończyć. Tak mówił Rahzel, a Andre błagał wszystkie nadprzyrodzone siły, żeby to nie była prawda.

Gdy szli razem ulicą, zwracali na siebie uwagę. Cóż, Rahzel na pewno robił to nawet, kiedy był sam. Ludzie się na nich gapili bezczelnie lub ukradkiem. Może przez to, ile ich różniło. Byli w końcu jak ogień i woda. Różniło ich wszystko, zaczynając choćby od koloru skóry. Łączyła ich za to ta sama płeć. Czy ludzie wyczuwali to, co ich łączyło, czy może czuli niepokój w obecności Rahzela. Andre nie umiał odpowiedzieć, ale nie miało też dla niego znaczenia. Cieszył się tym, co mają.

Teraz opierał się łokciem o kant okna z opuszczoną szybą. Gorący, suchy wiatr bawił się jego włosami. Dzisiaj było naprawdę upalnie. Jechali drogą przez pustkowie. Tylko słupy i żółta, sucha trawa. Gdzieś tam w oddali majaczyła kępa zielonych drzew. Rahzel niespodziewanie zatrzymał się na poboczu, gapił się właśnie na ten mały zagajnik.

Co jest? – spytał Andre.

Tam kiedyś był staw. Może nadal jest.

Eee, no fajnie. I co z tego? Chcesz tam iść. I co będzie robić?

Łowić ryby – odparł Rahzel.

A umiesz?

Ja pierdolę.

A, to był żart. Ha ha. Chcesz popływać? – spytał szczerze zdziwiony, ale już zaintrygowany Andre. – Nie mamy nawet kąpielówek.

I będzie ci to przeszkadzało? Myślałem, że lubisz, gdy moja pała jest na widoku.

Czasami mnie przeraża, ale w sumie jest dość sympatyczna.

Rahzel spojrzał na niego z ukosa swoimi żółtozielonymi ślepiami z politowaniem. Uśmiechnął się jednak.

To jak?

Kręgle, w które jestem fatalny, czy pływanie nago w jeziorze. – Andre udał, że się zastanawia. – Kurczę, trudna decyzja. Ale ktoś mógł wpaść na taki sam pomysł.

Nie sądzę. To raczej zapomniane miejsce.

Okej! No to chodźmy.

Propozycja pływania nago w dzikim stawie była naprawdę zaskakująca. I na swój sposób nawet romantyczna.

Nie ma tam drogi. Musimy iść pieszo.

Zostawienie auta na poboczu drogi nie było zbyt mądrym pomysłem. Mogło wzbudzić podejrzenia, a nawet zostać odholowane. Gdyby wpadła na nie policja i sprawdziła numery rejestracyjne, mogłoby się to skończyć fatalnie. Podjechali więc na najbliższą stację paliw i tam zaparkowali. Nad jeziorko ukryte w zaroślach szli stamtąd prawie półgodziny.

Dość mały staw otaczała kępa drzew, znacznie rzadsza niż to się wydawała z daleka. Taka to była lekko prześwitująca zasłona. Kąpielówek nie mieli, w końcu szli na żywioł, więc jeśli już rzeczywiście mieli się kąpać, to nago. Andre może miał jakieś opory. Na razie nikogo innego tu nie było, z resztą po majaczącej teraz w oddali drodze też nie przejeżdżało zbyt wiele samochodów. O dziwo to Rahzel w ogóle się nie zastanawiał, a jeszcze nie tak dawno do głowy by mu nie przyszło obcowanie z drugim mężczyzną, a może nawet dałby w ryj komuś, kto by mu to zaproponował. Nic nie powiedział, tylko ściągnął podkoszulek przez głowę i rzucił go na ziemię. Andre miał teraz przed oczami jego masywny tors, a gdy Mulat się odwrócił, czarno-biały tatuaż rekinów wyłaniających się z wody. Tutaj zaatakować mogły ich co najwyżej pijawki, ale ta perspektywa też budziła w Andre odrazę. Rahzel ściągnął już buty, a potem dżinsy razem z bielizną. Stał teraz na brzegu, jak go mama z tatą stworzyli.

Andre coś tam zaświtało, że zachowuje się jak dzieciak, ale nie przejmował się tym i nie zamierzał krygować. Jego spojrzenie mogło powędrować tylko w jedno miejsce. Widział go już kilka razy w pełnej okazałości, ale i tak robił na nim wrażenie.

Bo go spalisz na wiór jak Superman tymi laserami z oczu – prychnął Rahzel, ale odwrócił się do niego już całkiem przodem i wypchnął biodra do przodu z głupim uśmiechem.

Chyba bym harakiri popełnił z żalu. – Zaśmiał się Andre.

Też się rozebrał. Gdy już rzucił ciuchy na ziemię, zaczesał półdługie włosy do tyłu. Ukradkiem spojrzał na stawek. Miał lekkie obawy. Nie pływał w końcu od bardzo dawna, a już wtedy nie szło mu to zbyt dobrze. Był jednak skory zaryzykować, bo przecież wspólne pływanie w jeziorze to była jedna z tych romantycznych rzeczy, które można było zobaczyć w romansidłach dla nastolatków.

Ty pierwszy. Wystraszysz wszystkie głębinowe bestie.

Nie umiesz pływać, co? – domyślił się Rahzel. – Czego innego się spodziewać?

Tak, tak. Nie umiem też mordować i się bić. Co tam jeszcze mamy męskiego… gwałcić też nie umiem. Szczęśliwy? – spytał z przekąsem Andre.

Z tego to akurat bardzo – przyznał Rahzel i zabrzmiał przy tym smutno. On niestety te dwie pierwsze rzeczy potrafił.

Wszedł do wody, a ta stopniowo zaczęła go pochłaniać. Stawek był znacznie głębszy, niż to się mogło wydawać po jego niepozornej wielkości. Rahzel zatrzymał się dopiero, gdy ponad poziom wody wystawała mu jedynie głowa. To było wyzwanie, bo w tamtym miejscu Andre nie wystawałby nawet czubek głowy.

Woda był ciepła. Pod stopami czuł piasek, znacznie mniej przyjemne kamienie i patyki. Coś chyba skubnęło go w łydkę. Może jakaś rybka. Podobała mu się ta lekkość, jakby stracił nagle połowę swojej wagi. Nie miał wyboru, więc w końcu przestał iść, a zaczął płynąć czymś, co stylem miało przypominać żabkę. Rahzel bezczelnie śmiał się z niego, ale chwycił go w pasie i przyciągnął do siebie. Andre oplótł go ramionami wokół szyi, a nogami wokół bioder. Pocałowali się, brakowało tylko zachodu słońca. Woda wydawała się cieplejsza niż jeszcze chwilę temu i było zupełnie cicho.

Rahzel przerwał tę idyllę. Nagle puścił Andre i gdzieś zniknął. Ten zupełnie zdezorientowany rozglądnął się wokół, a po chwili uświadomił sobie, jak w głębokiej jest wodzie. Nim zaczął na poważnie panikować, już był pod wodą. Coś go wciągnęło. Woda w momencie zalała mu gardło. Był przerażony do momentu, gdy znów zobaczył przed sobą twarz Rahzela. Z jego nosa wypłynęło kilka bąbelków. Pocałował go znowu tym razem pod wodą.

To nie było śmieszne! – zawołał Andre, gdy jego głowa znów znalazła się na powierzchnią wody. Kaszlał przez chwilę, cały czas trzymając się Rahzela wręcz kurczowo. – Kuźwa. Znalazł się rekin.

Mnie śmieszyło. No… – Rahzel uwolnił się z jego uścisku i odsunął na parę metrów. Wyciągnął do niego ręce, jak to robią ojcowie, gdy uczą dzieci pływać. Uśmiechał się głupi. – No, to pamiętaj, żeby machać nóżkami i rączkami.

Andre chciał się obruszyć, ale jednak machał „rączkami i nóżkami”, by jak najszybciej znów uczepić się Rahzela. Woda naprawdę go przerażała.

I tak przekomarzali się jeszcze długo, aż obaj w końcu nie zmarzli. Gdy wyszli z wody, zamiast się ubrać i wrócić do domu, bo przecież w mokrych włosach i ciuchach nie pojadą na kręgle, położyli się na trawie wciąż nadzy.

Skąd znasz to miejsce? – spytał Andre. Bawił się mokrymi włosami Rahzela. Gdy już wyschną, jego dredy będą wyglądać fatalnie. Zwykle, nawet gdy brał prysznic, zabezpieczał je przed zamoczeniem. – Powiedz, robiłeś tu sobie schadzki z dziewczynami, jak byłeś szczylem?

Nie. Przychodziłem tu, kiedy chciałem być sam.

Posłuchać ćwierkania ptaszków, szumu liści i wody – dopytał pół żartem, pół serio.

Mniej więcej – odparł Rahzel. Leżał na plecach, z rękami zaplecionymi pod głową. Dawał się głaskać po klatce piersiowej i brzuchu, nie reagując na to w żaden sposób.

Tak sobie leżeli już bez słów, w końcu zasnęli zadowoleni z tego dnia. Zrobiło się już ciemno, gdy wreszcie wrócili do samochodu zostawionego na parkingu.

Nad jezioro przyszli jeszcze kilka razy. Andre nauczył się pływać, jedli tam posiłki, które ugotował, pili piwo, uprawiali seks. W końcu jednak nadszedł ten dzień. Rahzel czekał na niego bez strachu, czy żalu. W jakiś sposób nawet pragnął jego nadejścia. Chciał sprać się z siebie jak najwięcej. Chciał, żeby chociaż jedni z wielu przestali go gonić. Nie dla siebie, oczywiście.

Andre był więc bliski płaczu, gdy przed domem zobaczyli parę radiowozów. Rahzel zaś spokojnie zaparkował wzdłuż krawężnika, wcisnął mu kluczyki w dłoń i pocałował. Nie bronił się w ogóle, nie stawiał oporu, a jednak został brutalnie przyciśnięty do maski radiowozu, skuty, a potem wepchany do radiowozu.

Andre jeden dzień spędził na piciu, a potem po prostu czekał. Rahzel został skazany jedynie za jakiś napad z czasów nastoletnich. Wszystko, co zrobił dla mafii, nigdy nie znalazło się na żadnym policyjnym raporcie. Wciąż był chroniony.

Andre spędzał samotne dni na rozwijaniu swoich umiejętności kulinarnych, chodzeniu do biblioteki, bo uznał, że powinien zapełnić luki w swojej edukacji, która została nagle przerwana. Znalazł sobie nawet pracę jako pomocnik kucharza w podrzędnej knajpie. Z jakiegoś powodu jednak szybko ją stracił. Nikt nie był na tyle miły, by uświadomić go, jaka była przyczyna jego zwolnienia. Wiedział, że nie pasował do tej dzielnicy. A może dowiedziano się, w czyim domu mieszkał. Nie przejął się szczególnie. To nie było takie ważne. Żeby trochę zmniejszyć uczucie tej nieznośnej samotności, kupił sobie psa, nazwał go Khalifa. Czas mijał, w końcu do dnia zaznaczonego na ściennym kalendarzu zostały jedynie paro tygodni.

Już wszystko miało być pięknie. Może jemu nie było ono po prostu pisane?


3 komentarze:

  1. Jej! Nowy rozdział!
    Mam takie szczęście, że jak jestem chora albo mam sesje to akurat jest Rahzel XD Zawsze na poprawę humoru :)
    Podoba mi się ta idylla w tym rozdziale

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sesja, choroba - oba paskudztwa :D Cieszę się, że "Rahzle" przydaje się do poprawy humoru. No, idylla była, ale krótka. Ten biedny Andre to tak z jedno dołu wychodzi, do drugiego wpada. Taki pechowiec ;)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Jej! Nowy rozdział!
    Mam takie szczęście, że jak jestem chora albo mam sesje to akurat jest Rahzel XD Zawsze na poprawę humoru :)
    Podoba mi się ta idylla w tym rozdziale

    OdpowiedzUsuń