Mam nadzieję, że wszystko u was dobrze i miło spędzacie Święta :) Mnie pandemia już wykańcza psychicznie. Robota na zdalnym to jest jakaś tortura. I za kawę trzeba sobie samemu płacić. Pozdrawiam!
To było czarne osiedle. Nie pasował tu. Wiedział o tym, gdy mijał kolejne, bardzo podobne do siebie domy i ich właścicieli siedzących na plastikowych krzesłach, grzebiących pod maskami kilkunastoletnich samochodów lub plotkujących przez płoty. Teraz stał tu, przed jednym z tych małych domków, ściskał w dłoni skrawek zmiętej kartki i zastanawiał się, czy nie popełnił największego błędu w swoim życiu. Nie było płotu, za chodnikiem zaczynał się łaciaty trawnik. W kilku miejscach widać było żółte plamy wyschniętej trawy. Nie mógł się zdecydować. Inaczej. Chciał, ale się bał.
– Hej! – Usłyszał z boku. Przed sąsiedni dom wyszedł mężczyzna. – To chyba dla ciebie.
Zaskoczony ledwie złapał to, co zostało rzucone w jego stronę. Nim zdążył o cokolwiek zapytać, mężczyzna zniknął wewnątrz swojego domu. Andre spojrzał na to, co miał w dłoni. Pęk kluczy z zawieszką, jaką czasem dają w supermarketach wraz z kartą stałego klienta. Na pewno nie należał do Rahzela. Nie mógł go sobie wyobrazić na zakupach w wózkiem wypełnionym jakimiś powszechnymi produktami. Pewnie była jego matki. Uśmiechnął się do siebie na myśl, że o to nie będzie mógł spytać.
Teraz nie mógł się już wycofać. Wszedł. W środku zastał go chaos. Dom musiał być od dłuższego czasu niezamieszkały, ale miał stałych gości. Niektóre ściany pomazano sprejem. Ktoś pozamiatał podłogę, ale można na niej było zobaczyć charakterystyczne kółka po stojących na niej butelkach alkoholu. Dzieciarnia musiała tu sobie zrobić miejsce na imprezy, kiedy dom nie miał właściciela, który by się nim zajął.
Ale ktoś pozamiatał podłogę.
Dom miał też drugie piętro. I oczywiście piwnicę, w której ponoć czekała na niego gotówka. Wszedł do góry. Schody skrzypiały. Dwa pokoje. Chyba nie chciał do nich wchodzić. Jeśli na na dole znalazł ślady imprezy, to mógł domyślić się, co czekała na niego za drzwiami. Na dole chlali, na górze… Też kiedyś był dzieciakiem, który zamiast uczyć się po nocach, jak chcieli rodzice, wymykał się przez okno na takie imprezy.
Przeszył go dreszcz, gdy poczuł jak coś zimnego dotyka tyłu jego głowy. Oczywiście, że była to lufa pistoletu. Nie usłyszał, żeby ktoś wchodził po schodach. Dał się podejść. Żył kilka lat wśród takich ludzi, a nadal nie znał zasad tamtego świata. Podniósł ręce. Czy to był ktoś, kto miał na pieńku z Rahzelem? Czy może ktoś uznał go za złodzieja? Nie odzywał się, bo człowiek za nim też tego nie zrobił.
Czuł, jak lufa pistoletu przesuwa się w dół jego czaszki, zahacza o włosy, ciągnie je, gdy zaplątuje się w kołtun. Nawet nie syknął z bólu. Stał cicho i bez ruchu. Wreszcie, po dla niego niemierzalnie długim czasie, dotarła do nagiego karku. Teraz, czuł ją na skórze. Zaczynała robić się ciepła przez kontakt z jego ciałem. Nie zakończyła wędrówki. Szła dalej, niżej, wzdłuż kręgosłupa. Minęła jednak serce, płuca, żołądek. Wsunęła się pod krawędź jego podkoszulka, podciągnęła lekko materiał w górę.
– Jesteś idiotą, Andre.
Teraz już jęknął. Pięść zacisnęła się na jego włosach. Pociągnął jego głowę w tył, zmuszając do wygięcia karku. W jego rękach człowiek był jak szmaciana lalka. Nie pocałował go, jak w starych filmach romantycznych, tylko patrzył mu w oczy swoimi zielonymi.
– Jestem – odparł.
Naprawdę cieszył się na jego widok. Jechał tu z nadzieją, ale nie wierzył.
– Ile minęło, odkąd się rozstaliśmy w Brazylii? Znowu uciekłeś i to prosto do mnie. Po co? Co ci to da?
– Mógłbyś coś powiedzieć, że ci mnie brakowało. Albo że za mną tęskniłeś – parsknął Andre, próbując zbyć tamte pytania.
Rahzel mało mówił, ale jak już się odezwał, to trafił w sedno. I był takim strasznym pesymistą. Pewnie tego nauczyło go życie. Otrzymał od niego tylko ten opuszczony dom z pobazgranymi ścianami, zestaw splów i jakiegoś śmiesznego białasa, który umiał jedynie gadać bez sensu i polegać na innych.
Poprawił włosy, gdy wreszcie został oswobodzony. Nie było pocałunku.
– To może ty będziesz gadał, a ja będę robił? – zaproponował Rahzel, jakby czytał mu w myślach.
– Pocałuj mnie.
Nawet nie parsknął śmiechem. Lekko jedynie wygiął usta, w czymś jakby parodii uśmiechu. Oczywiście, że tego nie zrobił.
– To co będziemy robić? – spytał Andre. – Zaczniemy od sprzątania?
Rahzel uniósł brwi zdziwiony. Wreszcie też sobie uświadomił, że wciąż trzyma w dłoni broń. Wcisnął ją za pasek z tyłu. Na szczęście miał dziś na sobie T-shirt, a nim rozpięta koszulę, więc Andre nie musiał więcej oglądać tego metalowego, zimnego ohydztwa.
– Niech zgadnę, nigdy nie zajmowałeś się domem? Nie potrafisz też gotować?
– Niewiele umiem poza tym, co robiłem przez ostanie lata… Co robiłem, żeby wypełnić rozkaz. I co już miałeś okazję zobaczyć.
Mina Andre od razu zrzedła. Doskonale wiedział, co miał na myśli Rahzel.
– Co ty tu właściwie robisz? – spytał Mulat. – Nie sądziłem, że jesteś aż tak głupi, żeby naprawdę tu przyjechać. A jeśli nawet, to że podjęcie tej idiotycznej decyzji, zajmie ci znacznie więcej czasu. Byłem pewien, że mnie już tu wtedy nie będzie.
– A gdzie miałbyś być?
Rahzel sięgnął do tyłu, znów po broń. Odblokował magazynek i pozwolił spaść mu na podłogę. Andre śledził jego ruchy zszokowany.
– Odszedłem z gangu. Prawdopodobnie jest to największy błąd mojego życia, ale jestem wierny własnym słowom. Prędzej, czy później, przyjdą po mnie. Zobaczysz migające, niebieskie światła przez frontowe okna, a potem jak skutego wyprowadzają mnie przez główne drzwi.
– Zawsze… możemy uciec – odparł szybko Andre.
– Tylko to umiesz robić? Zamierzasz całe życie uciekać? Naprawdę jesteś tchórzem.
Właśnie uciekł od własnej rodziny, bo nie umiał się odnaleźć między tymi zwykłymi, normalnymi ludźmi. Nie miał pojęcia, co zrobić z resztą swojego życia, więc pobiegł prosto w ramiona kolejnego z najgorszych z możliwych mężczyzn.
– No chyba. Myślałem, że już zdążyłeś się przekonać.
– Tak. Jesteś tchórzem. Synem bogatych białasów.
– I pedałem – podpowiedział Andre, robiąc kwaśną minę.
– Właśnie – potwierdził Mulat, jednak się uśmiechając. Chyba nie przeszkadzała mu ani jedna z tych rzeczy.
Rahzel miał już wolne ręce. Wykonał jednak rozkaz Andre. Jego silne, twarde ramiona objęły go tak mocno, że aż poczuł, jakby się dusił. Ucieszył się z tego przyjemnego bólu. Rahzel nie umiał się całować. Czu raczej, nikt go tego nie uczył. Nigdy, jako szczeniak, nie siedział całą noc na parkowej ławce, migdaląc się z dziewczyną. Był zaborczy i zbyt bezpośredni. Nie marnował czasu, brakowało mu finezji. Tak samo było podczas seksu, a przecież ten mógł trwać godzinami, całą noc. W łóżku mogli się śmiać, opowiadać sobie historie, spać, splatając swoje nagie ciała, a potem w środku nocy budzić się i robić to znowu i znowu. I tak aż do rana.
Andre chwycił go za dredy i pociągnął za nie, gdy Rahzel chciał się odsunąć.
– Jeszcze – wyszeptał. – Jeszcze trochę.
Na szczęście znów poczuł gorące, pełne wargi na swoich własnych. Rahzel już się nie wahał, już się nie brzydził. Całował go, a jednocześnie popychał do tyłu, aż Andre nie uderzył pięściami o drzwi pokoju. Klamka boleśnie wrzynała się w jego ciało. Wyszukał ją na ślepo i nacisnął. Zamek ustąpił. Uśmiechnął się do siebie na idiotyczną myśl, że zaraz będzie wrzynać się w niego coś innego. Znaleźli się w pokoju. Andre nadal się cofał pod naporem tej stanowczości. W końcu opadł na łóżko, uderzył plecami o materac, a Rahzel wskoczył na niego jak pantera. W półmroku, jaki dawały zaciągnięte kotary, jego oczy wydawały się bardziej żółte niż zielone. Wydawały się świecić. Chwycił Andre za nadgarstki i przyszpilił jego po bokach jego głowy. Znów pocałował go zaborczo, jakby wręcz był go głodny. On też czekał.
– Ściągnij… górę – sapnął Andre, gdy jego czerwone i nabrzmiałe usta w końcu były wolne. Z chęcią sam zszarpałby z jego ciała ubrania, ale dłonie wciąż miał przyciśnięte do łóżka.
– Kręci cię moje ciało? – spytał Rahzel, jakby nie dowierzając.
Uniósł się jednak na klęczki, szybko ściągnął rozpiętą już koszulę, a potem chwycił za dolne krawędzie podkoszulka. Ręce miał wtedy skrzyżowane. Andre patrzył na niego zachwycony. Podobno Marilyn Monroe miała doskonałe wymiary: dziewięćdziesiąt, na sześćdziesiąt, na dziewięćdziesiąt. On nie umiał tego ocenić. Dla niego była piękna, jak piękne są obrazy. Nie miał pojęcia, jaki był obwód bicepsów Rahzela, jego zadziwiająco smukłej talii, szerokiej klatki piersiowej i barków, ale to też musiały być jakieś magiczne liczby. Był piękny jak te antyczne posągi, wielki i smukły jednocześnie. Cienie na jego czekoladowej skórze jeszcze bardziej podkreślały i tak niesamowicie wyrzeźbione mięśnie.
– Jezu, no jasne – odparł, aż się śmiejąc.
Rahzel wolno podciągnął podkoszulek, może robił to specjalnie, a potem zdjął go przez głowę. Dredy opadły mu na klatkę piersiową. Wciągnął głębiej powietrze, a spojrzenie Andre od razu skupiło się na jego brzuchu.
– Jesteś dziwny – odparł, kładąc jednocześnie dłoń tuż nad swoim pępkiem.
– Jestem gejem – uśmiechnął się Andre. – Bardziej do cycków kręcą mnie twarde tyłki i sześciopaki. Ty masz jedno i drugie. No i fiuty.
– Nie o to mi chodzi. – Rahzel zawędrował dłonią niżej wzdłuż wąskiej ścieżki z włosów. Rozpiął metalową klamrę paska podtrzymującego nisko zawieszone na biodrach dżinsy. – Po prostu… powinieneś się trochę więcej bać.
– Do tego jesteś przyzwyczajony? – spytał trochę wbrew sobie Andre. Nie chciał teraz rozmawiać, już na pewno nie na takie tematy. Jednocześnie pożerał go wzrokiem. – Nie spędzałeś nigdy w łóżku całego dnia, tuląc się do dziewczyny, paląc skręty, grając na konsoli i kochając się kolejny i kolejny raz, gdy znów krew wróciła ci do fiuta? Przecież musiały ci mówić komplementy. Dużo miały do komplementowania i kontemplacji.
– Może. Nie słuchałem ich za bardzo. I nie grałem z nimi na PlayStation. One też nie chciały mnie słuchać.
Już chyba kiedyś mówił coś podobnego. Czyli nigdy nie miał złamanego serca tak jak Andre, którego ukochany leżał kilka metrów pod ziemią, ale też nigdy nikogo nie kochał poza swoją matką, ale to był zupełnie inny rodzaj miłości. Czasami, gdy jego szerokie barki opadały, a zmęczone powieki przysłaniały jego dzikie oczy, wydawał się Andre jeszcze bardziej żałosny niż on sam. On przynajmniej przeżył kilka wspaniałych chwil, których wtedy nie umiał docenić, gdy miał rodziców i gdy miał Santoro.
– Obaj jesteśmy teraz bezrobotni, ty przestałeś być gangsterem, ja burdelmamą. Mamy dużo czasu na różne rozrywki.
Miał teraz wolne ręce, więc uwolnił się z podkoszulka i spodni. Szarpnął je razem z bielizną. Uśmiechnął się, bo wzrok Rahzela od razu powędrował na jego tatuaż. Nie lubił go, ale to dobrze.
– No chodź! – zachęcił, bo Rahzel nadal klęczał nad nim z rozpiętymi spodniami na tyłku. Pod bielizną kryła się jednak spora wypukłość, więc chciał, tylko może teraz nie wiedział, jak się za to zabrać. – Co robisz?
– Kontempluję – powtórzył po nim Rahzel.
Gdy się nad nim pochylał, Andre najpierw poczuł dredy na swoim brzuchu, a potem dłoń przesuwając się po wnętrzu jego uda. Żeby zrobić mu miejsce, musiał je szeroko rozchylić. Sam sięgnął do paska jego spodni i zaczął mu je zsuwać z tyłka. Szło mu to z trudem przez pozycję i to, jak ciasno opinały ciało Rahzela. W końcu obaj już byli zupełnie nadzy, trochę spoceni i już rozgrzani. Przejechał dłońmi po jego plecach, gorących, twardych i spoconych, a potem wbił palce w jego pośladki. Przy uchu usłyszał niskie burknięcia, ostrzeżenie, ale nic sobie z niego nie zrobił.
– Przestań – syknął Rahzel, ale nic nie zrobił.
Całował jego szyję, mostek i klatkę piersiową, a potem pełnymi ustami objął jego sutek.
– Tak… – sapnął Andre, odchylając przy tym szyję w tył.
Widział teraz przeciwległą ścianę, bo położył się w poprzek łóżka, z głową na jego krawędzi. Zamknął jednak oczy, chcąc skupić się tylko na jednym i pochłonąć z tego jeszcze więcej. Tym razem pozwolił Rahzelowi odciągnąć swoje dłonie od jego jędrnych pośladków. Ale tylko tym razem. Jeszcze go wytresuje. Nadgarstki znów miał przyszpilone żelaznym uściskiem do materaca, ale to mu zupełnie nie przeszkadzało, bo dredy Rahzela drażniły teraz jego podbrzusze. Dziwne, że nie miał problemu z obciąganiem. Może myślał, że jeśli chce go posuwać, to musi mu dać w zamian satysfakcję. Może robił tak też z kobietami.
Objął pełnymi wargami jego jądra, a penisa zaczął mocno i stanowczo pocierać dłonią. Improwizował, ale szło mu zadziwiająco dobrze. Andre zacisnął palce u stóp i dłoni. Bardzo chciałby się teraz czegoś chwycić, pościeli, swoich włosów, ale Rahzel wciąż trzymał go za nadgarstki. Był na jego łasce, ale mężczyzna nad nim był dziś bardzo łaskawy i bardzo stanowczy. Andre pojękiwał, trochę się przy tym hamując. Nie wiedział... nie umiał się jeszcze przy nim całkiem wyzwolić. Nie wiedział jaka jest aktualna granica Rahzela. Czuł, że zaraz się spuści, ale to nieważne. Był naprawdę nakręcony. Mógł jeszcze raz, był tego pewien.
– Co? – sapnął jednak zaskoczony, gdy nagle wszystko się skończyło.
Czuł teraz takie nieznośne mrowienie w całym ciele, aż trudno mu było przełknąć ślinę. Taką nieznośną frustrację. Uniósł głowę i otworzył oczy. Rahzel patrzył na niego, ale bynajmniej na niego twarz. Wyglądał, jakby się nad czymś zastanawiał. Musiał wyczuć jego wzrok na sobie, bo też przelotnie na niego spojrzał, uśmiechając się przy tym. Puścił ręce Andre, a potem chwycił go pod kolanami. Mocno. Podciągnął jego biodra i uda w górę.
– O… – jęknął Andre, a potem chwycił się mocno za włosy.
Przeniósł dłonie na twarz, zakrywając oczy i tak już został. Nie rozumiał granic tego człowieka. To, co chodził mu po głowie, było wielką zagadką. Właśnie robił mu rimming i był naprawdę dobry. To na pewno nie był jego pierwszy raz. Andre zacisnął zęby na małych palcach. Patrzył teraz na Rahzela piekącymi oczami. Duże, ciemnie dłonie odznaczały się na jego jasnej skórze. Dredy przysłaniały mu teraz twarz. Naprawdę robił na nim niesamowite wrażenie.
Zagryzał zęby na placach, oczami wędrując we wszystkich kierunkach, od ściany, do ściany, na krzesło, uschnięto paprotkę i z powrotem. Mówić, czy nie mówić? – zastanawiał się. Bo on był już bardzo blisko. Rahzel, jak już się czegoś podjął, był w tych działaniach bardzo zdecydowany. Gdy Andre poczuł w swoim tyłku, dwa rozwierające się palce, po prostu się spuścił. Przed orgazmem pomyślał jedynie coś w stylu „Mógłby chociaż ostrzec”.
– Więc tak to działa – stwierdził odkrywczo Rahzel.
Ugryzł go w pośladek, a potem polizał zaczerwienienie. Uśmiechał się. Andre spojrzał na niego spod przedramienia, którym zasłaniał oczy. Zamierzał przemilczeć tę kwestię. Nie miał nic przeciwko temu, żeby Rahzel odkrył wszystko sam. Chciał już dalej. Nie czuł jeszcze pełnej satysfakcji. Wiedział, że może więcej. Rahzel położył dłoń na jego brzuchu, wcierając w skórę spermę. Lekki uśmiech nie schodził mu z warg. Rzadko się uśmiechał. Spojrzał na wnętrze swojej dłoni, a potem ordynarnie na nią napluł. Andre aż wygiął plecy w łuk. Sapnął, gdy trzyma palce w niego weszły i zaczęły go pieprzyć. Poczuł najpierw, jak penis ociera się o jego pośladek, wchodzi między nie, pod dłuższej chwili wreszcie znajduje właściwą drogę, a potem wchodzi w niego jednym, płynnym ruchem.
– O kurwa! – jęknął, wijąc się przy tym na pościeli. Wiwdział o tym przecież, doświadczył tego już wcześniej, ale i tak wysapał: – Jesteś… wielki.
Zakrył usta dłońmi, a potem przesunął je na szyję. W sumie nie miał pojęcia, co z nimi zrobić. Rahzel pomógł podjąć mu decyzję, chwycił jego lewy nadgarstek i wyciągnął mu rękę, przyszpilając dłoń za głową Andre. Zmusił go tym do rozciągnięcia się na pościeli. Andre czuł, jakby wszystko w jego ciele było maksymalnie napięte, mięśnie w plecach, w ramionach i tam oczywiście. Był wielki i ciężki. Rahzel opierał się teraz o niego swoim umięśnionym ciałem. Andre aż znów otworzył oczy, dotąd uparcie zaciśnięte i łzami zbierającymi się w kącikach, bo poczuł wargi na swoich. Uśmiechnął się w ten pocałunek. Starał się uspokoić i przyzwyczaić do tego uczucia, Rahzel nie dał mu jednak czasu, bo szybko zaczął go pieprzyć. Nie pytał o nic, ale nie rozbił też niczego, czego Andre by nie chciał. Może wystarczyły mu ekstatyczne miny chłopaka i ton jego spazmatycznych, urywanych krzyków, by wiedzieć, gdzie jest granica. Wolną ręką Andre chwycił się krawędzi łóżka. Dobrze, że w Rahzelu też buzowała krew, że jego ciało było takie gorące. Całował go jakiś czas, a jego dredy muskały twarz i szyję Andre. W końcu zacisnął dłoń na jego nadgarstku boleśnie, drugą ręką chwytając się za fiuta, by go z niego wyszarpnąć. Zdążył w ostatniej chwili, doszedł mu na pośladki z niskim, zachrypniętym sapnięciem, które wydobyło się z jego gardła. Chwilę dochodził do siebie, ale w końcu potrząsnął głową, a potem przycisnął czoło do czoła. Był jakiś inny, trochę wręcz przytulaśny. Andre objął go ramionami za kark. Zabrakło mu tylko trochę, żeby znowu dojść.
– Mogłeś nie… wyciągać – sapnął.
Poczuł zaraz w sobie trzy palce, które rozwarły się w nim i zaczęły szybko pieprzyć. Sam sięgnął do swojego penisa. Jeszcze chwila. Gdy dochodził, ręka ześlizgnęła mu się ze spoconym pleców Rahzela. Był taki gorący, mokry i ciężki.
Czuł spełnienie i senność. Było mu błogo, w głowie miał tylko pustkę. Podobało mu się to, ta niezdolność do myślenia. Myślenie go męzyło, było nieprzyjemne. Tematy, na które rozmyślał, takie były. Rahzel dyszał ciężko na niego. Położył się obok. Przekręcił na plecy. Obaj patrzyli teraz na spękany sufit. Andre bawił się długimi dredami Rahzela. Zezował na niego, nie wiedząc, co powiedzieć, gdy zaczęła wracać racjonalność. Co niby mieli teraz robić?
– Sprzątamy? – spytał po jakiejś półgodzinie.
Siedzieli na podłodze na dole. Andre był na klęczkach. Ze zrezygnowaną miną tarł mokrą szczotką po panelach. Odciśnięte kółka po butelkach nie chciały schodzić. Rahzel poddał się już wcześniej. Wreszcie wyglądał nieswojo. Chyba nie widział, co tu właściwie robi. Z nim, w domu po swoje matce.
– Trzeba zedrzeć lakier i pomalować od nowa – rzucił.
Kiwnął głową wskazując na pomazane ściany. Resztkę papierosa, którego dotąd powli palił, zgniótł na podłodze, bo nie było tu popielniczki.
– Zwykłe malowanie nie wystarczy, bo będzie prześwitywać. Będzie trzeba gruntować.
Andre popatrzył na niego zaskoczony. Rahzel miał tylko robić, co on powie, ale jednak przejął inicjatywę. Składał propozycję.
– Remontowałeś kiedyś dom? – spytał.
– Nigdy nie miałem domu. Poza tym, aż nie uciekłem jako szczyl, bo matka kazała mi się uczyć i nie szlajać z mendami – parsknął.
Andre miał nie pytać o jego matkę, tym bardziej był zaskoczony tym wyznaniem.
– Ja też nie – odparł jedynie.
Rahzel zaśmiał się pod nosem.
– W żadnych, najbardziej pojebanych snach nie wyobrażałbym sobie, że dom będę sobie urządzać z… tobą – dokończył, powstrzymując się od innych określeń. – Jeśli w ogóle kiedykolwiek miałbym to robić, w co też nie wierzyłem.
– Niezbadane są wyroki chuj wie czego – odparł Andre, posyłając mu uśmiech. Odrzucił szczotkę gdzieś za siebie i usiadł już normalnie na podłodze tuż przy Rahzelu. – Napiłbym się piwa i zjadł chińszczyznę.
Miło :) <3
OdpowiedzUsuńTo jest takie ciepłe kiedy oni że sobą rozmawiają
OdpowiedzUsuńNaprawdę? ;) Staram się zrobić Rahzela brutalnym samcem, ale chyba nie do końca mi wychodzi :) Pozdrawiam!
Usuń