czwartek, 16 września 2021

Rahzel - ROZDZIAŁ 22 - Nareszcie

 Hej :) Zaczęła się szkoła, niedługo będzie trzeba wrócić na uniwerek. Koniec wakacji jednym słowem :/ Smuteczek.

Nie zdążył zareagować. Coś błysnęło na drodze i zaraz stracił panowanie nad samochodem. Wyrzuciło go na pobocze, zatrzymał się w ostatnim momencie, inaczej uderzyłby w słup. Jego głowa odbiła się od bocznej szyby, na której została plama krwi. Ktoś wyciągnął go z samochodu i po chwili stał na zewnątrz z lufą pistoletu przytkniętą do głowy. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Nie mógł zebrać myśli. Spojrzał na drogę. Rozciągnęli w poprzek łańcuch naszpikowany kolcami, które przebiły mu opony. Sprytnie. Że też dzisiaj musiał jechać sam, bo Andy dostał sraczki od kebaba.

Co z nim? – spytał Chino trzymający kierowcę furgonetki na muszce.

A co ma być? – odparł Rahzel.

Otworzył dostawczak. Nożem rozciął jeden z kartonów. Wyglądało na to, że dowozili do willi tylko jedzenie i picie. Wyciągnął sobie batonika. Żując go, patrzył, jak Chino ukrywa zwłoki w rowie. Znajdą go najwyżej za kilka godzin, ale to nie miało znaczenia. Ich już wtedy tu nie będzie albo będą martwi.

Andre się to nie spodoba. Nie dowie się.

***

Gdy jechali drogą przez las, zauważyli kilka kamer przemysłowych na słupach telefonicznych. Miały za niską rozdzielczość, żeby można było zobaczyć, kto prowadzi samochód. Przynajmniej taką mieli nadzieję.

Może powinniśmy przemalować twarze na biało? – Zaśmiał się Chino. – Wtedy moglibyśmy udawać italiańców przewożących pizzę.

– „White face”? Przestań opowiadać bzdury.

Rahzel nie był w humorze do żartów. Nie chodziło o to, że tamci mieli znaczną przewagę. Zaraz mieli dojechać do willi włoskiej mafii i wedrzeć do niej. Nie to go jednak przerażało, wizja potencjalnej śmierci nie była najgorsza. Przerażało go to, że może przybył za późno. A jeśli jednak zdąży, Andre będzie jeszcze żywy, to i tak może być już za późno. Może jego Andre będzie już innym człowiekiem, jeśli zdołali go złamać. Bał się też tego, że nie wybaczy mu tego, że go zawiódł. Tego, że był przyczyną całego jego bólu i całego nieszczęścia.

Parsknął pod nosem. Uśmiechnął się krzywo do swoich myśli. Kątem oka wyłapał zdziwione spojrzenie Chino. Sam nie mógł uwierzyć, że był tym samym człowiekiem, ale imię wytatuowane na szyi, teraz przekreślone, to potwierdzało. Jeszcze kilka lat temu nie posądziłby się, że coś takiego w nim istnieje. Długo nie umiał tego nazwać, potem wstydził się do tego przyznać przed samym sobą. Andre. Czuł tylko do matki. Był pewien, że do niej jedynej. Mylił się.

Sprawdził jeszcze raz, czy ma pełny magazynek. Szczęk broni zawsze mu się podobał. Lubił ten dźwięk. Nie był głupi. Nigdy nawet nie spróbował sobie wmawiać tego, że jest inaczej. Kochał walkę, ale tylko silnym przeciwnikiem. Ekscytowała go, cieszyła, po prostu dawała satysfakcję. W jego świecie było pełno sadystów, którzy czerpali radość ze znęcania się nad słabszymi, ale on do nich nie należał. To go obrzydzało, mimo że się tym parał przez lata. Takie były rozkazy, a on je wypełniał. Tak było najłatwiej. Teraz musiał podejmować decyzje sam i wciąż się potykał o własne nogi.

Las się skończył. Ujrzeli metalową bramę willi, którą otaczał wysoki mur. Za nim był ogromny, równo przystrzyżony trawnik, a później wybrukowany plac, na którym stały zaparkowane samochody. Między bramą otwierającą się automatycznie, by wpuścić dostawczak, a w willą było kilkadziesiąt metrów. Teraz byli jak kaczki na jeziorze, łatwy cel do wystrzelania. Zdziwili się z Chino, że brama tak po prostu się otworzyła i mogli wjechać do środka bez problemu. Nikt ich nie sprawdził. Minęli jedynie kamerę. Mieli tu słabszy system kontroli, niż się tego spodziewał Rahzel. Ochroniarz zobaczył na obrazie z kamery przy bramie dostawczak, który przyjeżdżał tutaj codziennie, więc po prostu otworzył automatycznie bramę. Nie brali pod uwagę, że ktoś mógł być na tyle szalony, by wedrzeć się głównym wejściem.

Idioci – parsknął Chino. – Co teraz?

Podjechali niemal pod same drzwi. Kamera była też nad nimi. Gdy wysiądą, będą zupełnie odsłonięci.

Możemy ukryć się za autami, żeby nie wystrzelali nas z okien, ale to nic nie da na długo. Musimy dostać się do środka.

To żeś odkrył Amerykę.

Rahzel wolną dłonią poprawił kamizelkę z kompozytu, którą miał pod bluzą. Kevlar to był genialny wynalazek. Tylko tyle ich chroniło. Tu nie było dużo do planowania. Musieli po prostu przeć do przodu, nie patrzeć za siebie. Z tego, co mówił Justin, Andre był przetrzymywany w piwnicy. Po prostu zamierzał się tam dostać. Albo mu się powiedzie albo nie. Nie było tu żadnej filozofii.

Wysiedli z samochodu. Kamera od razu skierowała się na nich. Chino pokazał środkowy palec i wystawił język. Przez chwilę nic się nie działo. Pierwszy strzał padł z okna na pierwszym piętrze. Trafił w dach limuzyny stojącej tuż obok furgonetki. Rahzel i Chino ukryli się za otwartymi drzwiami ciężarówki. Oddawali strzały właściwie na ślepo. Rahzel w głowie liczył pociski. Gdy na moment potrzebny do przeładowania, huk wystrzałów ustał, podbiegł do drzwi willi i wyważył je kopniakiem. Chino ruszył za nim. Pierwszy z ludzi Caligari padł pod ich nogami z dziurą w głowie tuż za progiem.

Co tu się, do kurwy, dzieje?! – Usłyszeli z góry.

Po schodach zbiegło kolejnych dwóch mężczyzn o latynoskiej urodzie. Tylko jeden miał broń. Byli zupełnie nieprzygotowani na to, co teraz się działo. Strzelił, ale trafił tylko w wazon, który rozpadł się na multum kawałku tuż przy uchu Rahzela. Może nie pomyśleli o tym, że ktoś byłby na tyle szalony, by zaatakować ich tak otwarcie. Rahzel zostawił ich Chino. Dzięki Justinowi znał mniej więcej rozkład pomieszczeń w willi. Pobiegł korytarzem do miejsca, gdzie spodziewał się znaleźć schody prowadzące do piwnicy.

Minęła dłuższa chwila, nim udało mu się wymacać włącznik światła. Żarówka zamigała nad jego głową. Rozejrzał się już niemal panicznie. Stał na betonowej posadzce, a czuł, jakby tracił grunt pod nogami. Rozejrzał się wokoło. Kilka pomieszczeń zamkniętych było na kłódki. Ze szpary tylko jednych drzwi sączyło się światło. W kartonach ze starymi klamotami, które walały się po całym, wąskim korytarzu, wyciągnął coś, co mogło posłużyć za łom. Schował broń za pasek. Zaczął mocować się z zamkiem, ale kłódka nie chciała ustąpić. Jeśli potrwa to za długo, będzie martwy. W końcu metal puścił.

Wszedł do środka i rozglądnął się panicznie. Znów sterta kartonów, w jednym koncie wiadro. Żarówka zwisająca na kablu jednak się świeciła. Wreszcie dojrzał kształt ukryty pod kocem w kącie, po drugiej stronie pomieszczenia.

Andre!

Zdziwił go wysoki ton jego głosu. Już był przy nim, klęczał na brudnej posadzce i dotykał jego jasnych włosów. Tylko tyle wystawało spod spłowiałego koca. Odciągnął materiał i skrzywił się na to, co zobaczył. Ogarnęła go wściekłość, ale teraz nie było na to czasu. Musieli się stąd wydostać. W okna wstawiono kraty. I tak były za wąskie, by przecisnął się przez nie dojrzały mężczyzna. Musieli uciec tą samą drogą, którą tu przybył.

Andre, musisz wstać. – Chwycił go pod ramię i uniósł. Dłonią ściągnął mu z policzka pasmo sklejonych zaschniętą krwią włosów.

Rahzel? – wyseplenił nieprzytomnie Andre. W oczach pojawiły mu się łzy. – Przyszedłeś…

Chyba nie wątpiłeś?

Andre zmusił się do gorzkiego uśmiechu. Wszystko go bolało, szumiało mu w uszach. Nie był pewien, czy to nie jest kolejny ze snów.

Nie dam rady…

To ja też wtedy nie dam. Trzymaj się za mną.

Andre musiał podpierać się ściany, żeby wspiąć się po schodach piwnicy. Rahzel słyszał jego głośny, urywany oddech. Musieli szybko się stąd wydostać. Mogli przedostać się na tyły willi i uciec tamtędy. Jednak nie mógł zostawić przyjaciela na pewną śmierć. Wrócili korytarzem do przedsionka. Fragmenty roztrzaskanego wazonu błyszczały się na podłodze, tak jak puste białka oczu Chino. Leżał w kałuży krwi pod nogami mężczyzny, który przed momentem zadał mu śmierć. Ten miał na sobie tylko rozpięty szlafrok i bokserki. Uśmiechnął się, ściskając w dłoni pistolet, gdy dojrzał Rahzela. Strzelił. Przedtem nawet jeden mięsień na jego twarzy nie drgnął, nie było żadnego ostrzeżenia. Rahzelowi impet uderzenia wydusił z płuc powietrze. Upadł na ziemię. Andre nie zdążył jeszcze pojąc, co się dzieje. Z paniką patrzył na padającego Rahzela, a potem mężczyznę, który go skatował.

Co…? – wyjąkał, gdy Caligari chwycił się za nogę i upadł. Ten w udzie miał ostrze noża.

Rahzel dopadł do mafiozy i uderzył go pięścią w twarz. Krew ze zmiażdżonego nosa zabrudziła dywan. Wyrwał mu broń, a potem wcisnął mu ją do ust. Od huku zatrzęsły się szyby w oknach. Krew była już wszędzie. Rahzel wstał z trudem, chwycił się za pierś. Złapał półprzytomnego Andre i pociągnął go za sobą. Dzięki Justinowi znał mniej więcej rozkład budynku. Pobiegli do tylnego wyjścia. Na szczęście nikt już nie stanął im na drodze. Zupełnie ich zaskoczyli. Pycha, to było gwoździem do śmierci rodziny Caligari.

Siła uderzenia była potworna. Ból promieniował mu od piersi aż po ręce. Musiał mieć złamane żebra.

Chodź!

Gdyby mógł, poniósłby Andre na rękach. Nie miał na to siły. Nie mieli jej obaj. Nie mieli też czasu. Przedarli się przez sad, a potem przedostali się na pola uprawne. W domu farmerach czekał na nich jego właściciel przywiązany do krzesła w kuchni, ubrania na zmianę, prowiant i kluczyki do skradzionego samochodu. Musieli jak najszybciej opuścić stan. Obława będzie liczna, lepiej wyposażona i zdeterminowana. Będzie pragnąć zemsty.

Ściągnął bluzę, pod którą miał kamizelkę. Zatrzymała pocisk, ale krwiak rozlał się po prawie całym jego torsie i brzuchu. Łyknął garść leków przeciwbólowych. Andre zsunął się po ścianie na podłogę. Co chwilę wydawał tracić się przytomność, którą zaraz odzyskiwał. Opuchlizna zakrywała mu jedno oko. Wargi pokrywała zaschnięta krew. Czaszka wydawała się nienaruszona, ale pewnie miał krwiaka. Pod dłonią wyczuł guza.

Nie wiedział, co powinien zrobić. Dać mu jakieś lekarstwa, czy to tylko pogorszy jego stan? Nie mogli jechać do szpitala. Musieli uciekać, szybko i jak najdalej, a potem ukryć się gdzieś. Dotąd opiekował się tylko sobą. Od środka rozrastało się w nim coś nowego i była to panika. Przebrał się, pomógł też Andre.

Posadził go na siedzeniu pasażera w przygotowanym wozie. Zapiął mu pasy. Głowa Andre opadła na bok, uderzając przy tym o szybę.

Boli… – jęknął. Zmusił się, żeby otworzyć oczy. Chciał popatrzeć na twarz Rahzela. Była rozmazana, skryta z warstwą jego łez. – Jednak przyszedłeś.

Więc nie wierzyłeś – mruknął Rahzel, odpalając samochód. Uśmiechnął się bokiem ust.

Wierzyłem i nie wierzyłem – odparł Andre. – Moje życzenia zwykle się nie spełniają. Jestem strasznie zgorzkniały, co nie? Robię się taki jak ty.

Jak już zaczniesz gadać, to morda ci się nie zamyka. Jak zawsze. Ty to ty. Strasznie mnie wkurwiasz, ale bez ciebie jestem jeszcze bardziej wkurwiony.

Nietypowe… – Andre przerwał w pół zdania. Dotknął rozciętej wargi. Bolało bardziej, kiedy się uśmiechał. – …wyznanie miłosne.

Nie otrzymał już żadnej odpowiedzi ani gestu. Rahzel patrzył na drogę. Jechali jakiś czas w ciszy. Andre oparł głowę o szybę. Szum w środku był nieznośny. Chciało mu się wymiotować. Pewnie miał wstrząśnienie mózgu. Na ślepą sięgnął dłonią do Rahzela. Pociągnął go za rękaw bluzy.

No chociaż pocałuj. Nie musisz nic mówić, tylko pocałuj.

Nie mogli się zatrzymać, więc tylko poczuł muśnięcie pełnych, gorących warg na zarośniętym podbródku. Uśmiechnął się, chociaż to bolało. Potem zasnął. Budził się jednak co chwilę. Sięgał wtedy dłonią w bok, by chwycić między palce materiał bluzy Rahzela, jakby chciał się upewnić, że mężczyzna nie był tylko złudzeniem.

On… Tamten mężczyzna był twoim przyjacielem? – spytał.

Był… Jako dzieciaki mieszkaliśmy obok siebie. Mieliśmy tak samo bezużytecznych ojców i wspaniałe matki. Robiliśmy to samo. Mieliśmy tych samych kuratorów i byliśmy w tych samych poprawczakach. Tylko mnie w pewnym momencie się poszczęściło.

Mniej się poszczęściło? – pomyślał Andre. Rahzel był zgorzkniałą, stwardniałą i zgorzkniałą kupką nieszczęścia. Gdzie niby było to jego szczęście? Najdziwniejsze było to, że on sam czuł się teraz dziwnie szczęśliwy. Chyba on nim był.

On nam nie odpuści. Nie spocznie, dopóki nas nie znajdzie.

Cesare Caligari? Z pewnością.

Rahzel uśmiechnął się. Będzie na niego czekał.

Znasz go? – zdziwił się Andre.

Justin mi o nim powiedział.

Więc go spotkałeś… Kazałeś mu spieprzać, być grzecznym dla mamy i dobrze się uczyć?

Coś w tym stylu. Dla niego jest jeszcze nadzieja.

Teraz znacznie większa, pomyślał Andre. Cesare będzie pochłonięty żądzą zemsty, ten pojebaniec, Dario, nie żyje. Jeśli dzieciak będzie siedział na dupie, ma jeszcze sporą szansę nie zostać takim społecznym odpadem jak oni. Andre odrobi swoją lekcję za późno, na grobie rodziców w Brazylii.

Chce mi się wymiotować i jeść jednocześnie. Wreszcie poczułem, jak śmierdzę. Boli mnie wszystko, łącznie z jajami.

Jakąś torebkę znajdziesz w schowku. Na resztę nic nie poradzę.

Mm… Chyba zaraz znowu zasnę. Rahzel?

Hm?

Dziękuję.

***

Było mu duszno. Obudził się przez to nieznośne ćmienie pod czaszką i coś jeszcze. Prze chwilę nie mógł pojąć, co się dzieje. Nad sobą zobaczył obcy mu sufity z drewnianymi belkami podporowymi. Leżał na łóżku, na plecach. Był zupełnie nagi. Coś przyjemnie ciepłego i wilgotnego przesuwało się po jego brzuchu. Zmusił się, by unieść głowę. Zobaczył dłoń trzymającą szmatkę, jego krew zabarwiła ją na różowo. Był myty, ale chyba jeszcze nie umarł. Następnym krokiem nie będzie ubranie go w garnitur i wrzucenie do pieca. Taką miał nadzieję.

Rahzel?

Łóżko zaskrzypiało, gdy mężczyzna nachylił się nad jego twarzą. Andre zaśmiał się, gdy długie dredy opadły na jego szyję i czoło. Zawsze lubił to uczucie. Teraz nie było już spękanego sufitu. Cały przysłaniała mu twarz Rahzela, poznaczona zmęczeniem, ale też dziwnie łagodna. Jego jasne, zielonkawe oczy wpatrywały się w niego pilnie, nieruchomo. Zawsze były takie uparte. W końcu pogłaskał go po twarzy. Andre uśmiechnął się i sięgnął do jego szyi. Wzdrygnął się na uczucie blizny pod palcami. Była ohydna.

Chcesz coś zjeść?

Napięcie zniknęło. Rahzel w ogóle nie miał wyczucia.

Nie, zwymiotowałbym. Tylko wody. I myj dalej, to przyjemne.

Rahzel wstał, by przynieść mu butelkę. Andre dopiero teraz zwrócił uwagę na bandaż ściskający jego pierś. Rahzel miał na sobie tylko spodnie. Z jego szerokich pleców wyskakiwał rekin, żeby cię rozszarpać. Wrócił na łóżko z butelką wody. Usiadł na brzegu i przez chwilę myślał, co powinien zrobić. Dziwnie rozczulające było to, że człowiek, który miał krew na rękach, był tak nieporadny w sytuacjach takich jak to. W końcu wsunął się głębiej, by oprzeć plecami o zagłówek. Andre zmusił swoje obolałe mięśnie do działania. Usiadł nisko między nogami Rahzela, opierając głowę o jego brzuch. Napił się wody z butelki, którą trzymał Mulat. Podał mu jeszcze worek z lodem, który wcześniej wyciągnął z lodówki. Andre przycisnął go do spuchniętego policzka. Jęknął z bólu.

Rozkoszował się ciepłem drugiego ciała, jego znajomym zapachem, jakby mieli na to czas. Jeśli na zbyt długo się zapomną ostrze, które już dociska się do szyi, przetnie skórę i żyły. Rahzel głaskał go po włosach. Chyba pierwszy raz w życiu zdecydował się na taki gest. Andre popatrzył po sobie. Był nagi. Zazwyczaj lubił swoje ciało. Było harmonicznie zbudowane, nieprzesadzone w żadną stronę. Spodobać mogło się właściwie każdemu, było całkiem użyteczne. Teraz wydawało mu się wręcz obce, jakby należało do kogoś innego. Był wychudzony, posiniaczony. Nawet penis wydawał mu się jakiś mniejszy, jakby skurczył się od kopniaków Dario Caligari i siedzenia w tej piwnicy jak ostania niedołęga, którą był.

Odsunął się od Rahzela i usiadł na łóżku, by na niego spojrzeć. Jego wzrok mu się nie podobał. Nie był pełny buty, czy pogardy do całego świata. Kryło się w nim tylko trochę ulgi zmieszanej z rezygnacją i poczuciem winy. Jakby patrzył na obcego człowieka, a nie Rahzel z gorącej Brazylii.

To nie fair, że tylko ja jestem całkiem nagi. Ściągnij te gacie.

Sam sięgnął do guzika dżinsów, gdy Rahzel nie zareagował najwyraźniej skołowany tak zupełnie nie pasującą do atmosfery prośbą. Strzepnął jednak jego dłoń i zrobił, co Andre chciał.

Nie rób takiej przerażonej miny. – Uśmiechnął się Andre. – Nie mam siły ani ochoty. Ale anakonda jak zwykle robi wrażenie. Zawsze jakby chciała pożreć ofiarę.

Rahzel parsknął. Ten człowiek go rozbrajał. Położyli się obok siebie na łóżku, twarzami w swoją stronę. Andre głaskał go po twarzy, jego palce wciąż wracały do blizny na jego szyi. Obrysowywały litery tatuażu składające się na jego imię. Rahzel poddawał się temu bez słowa, samemu nic nie robiąc. Delikatność zawsze go konfundowała. Podchodził do niej nieufnie, jakby miał się za nią kryć jakiś podstęp. Tak go wychowała ulica. Andre wręcz to rozczulało. Uśmiechnął się, gdy wreszcie poczuł większe i twardsze od jego własnych dłonie na ciele. Głaskały go niepewnie, nie chcąc zrobić mu krzywdy. Omijały siniaki, ale wreszcie go objęły. Andre wtulił się w pierś Rahzela. Wiedział, że nie mają wiele czasu. Zaraz będą musieli wyruszyć, znów uciekać.

Gdy Andre na chwilę zasnął, oczy Rahzela zwęziły się, a brwi zmarszczyły. Patrzył teraz na ścianę, ściskając w dłoniach jego małą głowę. Patrzył, ale nic nie widział. Chciał to na chwilę w sobie zdusić, ale nie umiał. Żałował. Żałował, że nie oddał po pięciokroć za każdą ranę na ciele Andre, za każdy siniak. Nawet za każdą obelgę. Gniew wszystko mu przysłaniał.

***

Cesare klęczał przy drzwiach willi. Dłonie miał umorusane w krwi brata. Z przekrwionych oczu lały mu się łzy. Był idiotą. Głupcem. Powinien się biczować. Wczoraj na noc wyszedł, zamiast świętować z bratem jego powrót. Dał się omamić. Radość, którą powinien czuć, przygasła przyćmiona czymś potwornym. Zwątpił w swojego brata jak największy głupiec. Czuł coś, co teraz ze wstydem musiał nazwać niechęcią. Jakieś bzdury, głupi, kłamliwy dzieciak, zwykła dziwka, jego paplanina namieszały mu w głowie. Zapomniał o tym, jaki naprawdę był jego brat. Taki, jak na zdjęciu w ramce przy jego łóżku. Przede wszystkim kochający rodzinę. Ona była dla niego najważniejsza. Matka i on, młodszy brat.

Bracie.

Dario się nim opiekował, wychował zamiast ojca. Uczył i karał, gdy na to zasługiwał. Nauczył go, że rodzina była najważniejsza. Jej honor był najważniejszy.

Już wiedział, opamiętał się. Pocałował brata w czoło, a potem zamknął jego powieki. Poszedł do sypialni Dario. Z ramki wyciągnął zdjęcie, na którym byli z matką. Schował je w wewnętrznej kieszeni marynarki. Otworzył sejf ukryty za obrazem. Wyciągnął gotówkę i Berettę jego brata. Właśnie ona zakończy marny żywot Rahzela i jego dziwki.


2 komentarze: