wtorek, 10 sierpnia 2021

Rahzel - ROZDZIAŁ 21 - Don

 Hej :) Jak tam wakacje? Niestety już bliżej końca niż dalej :( 

Rahzel nie dał po sobie poznać zaskoczenia. Jego mina, ponura i zimna, nawet nie drgnęła. Kazał mu się nie odzywać, nie wzbudzać zainteresowania tłumu i iść za nim i tym drugim mężczyzną. Jego Justin nie znał. Był niższy i bardziej krępy od Rahzela, szerszy w barkach. Budził w nim lęk. Kota puścił zaraz po wyjściu z budynku dworca. Nie chciał, żeby mu się coś stało. Gdy tylko zaczepił Rahzela, a po chwili jego zielone, teraz przekrwione ze zmęczenia spojrzenie skupiła się na nim, a potem zaczęło w nim wiercić, wiedział, że wybrał źle. Teraz powinien jechać do domu.

Przeszli przez parking. Kazali mu wsiąść na tylne siedzenie zielonego, zerdzewiałego Cadillaca. Nie znał się na samochodach. Ten był chyba z lat dziewięćdziesiątych. Długi i niski. Nie wiedział, gdzie jadą. Nikt się nie odzywał. Rahzel, który prowadził, nie wymienił ani jednego słowa nawet z tym drugim mężczyzną. Po jakiejś półgodzinie zatrzymali się na odludzi. Mężczyzna otworzył drzwi od strony Justina i kazał mu wyjść.

Masz coś? – spytał. Gdy nie uzyskał żadnej odpowiedzi od chłopaka, warknął głośniej: – No masz coś?!

Ale co? – jęknął Justin. – Że broń? Nie mam!

Mężczyzna parsknął.

Ściągaj bluzę.

Że co? – Chłopak rozejrzał się panicznie wokół siebie. Niczego tu nie było. Zapomniana droga, łąka i stary billboard. Nie miał gdzie uciekać. – Nie!

Popatrzył błagalnie na stojącego z tyłu Rahzela. Ten zapalił papierosa. Kontemplował ziemię pod swoimi stopami. Mężczyzna zbliżył się do Justina. Szarpnął za materiał jego bluzy. Zaczął go obszukiwać. Justin zacisnął oczy. Chciało mu się rzygać. Czuł na sobie twarde, mokre dłonie.

Nie ma nic – mruknął mężczyzna do Rahzela. – Po co go przysłali?

Dowiemy się.

Rahzel zgasił papierosa pod podeszwą buta. Patrzył przez moment na Justina, który nerwowo naciągał ubranie. Chłopak wyłapał ten moment. Dopiero teraz mógł wyraźnie zobaczyć jego bliznę. Miał ją przez niego. Dokładnie na środku przekreślała wytatuowane imię. Mężczyzna znalazł pieniądze, które dostała od Caligari. Wsadził je sobie do kieszeni z tyłu spodni, gdy Rahzel nie patrzył w jego kierunku.

Kazali mu wrócić do samochodu. Jechali długo. Zatrzymali się dopiero na polu kempingowym. Było tu kilkanaście zaparkowanych kamperów. Większość w niezbyt dobrym stanie. Na sznurkach wisiało pranie. Parę dzieci bawiło się na placu z wydeptanej ziemi. Nikt tu nie spędzał wakacji. Rahzel z kieszenie wyciągnął pęk kluczy i otworzył swojego kampera. Pewnie nie był jego właścicielem na papierze. Wskazał Justinowi krzesło. Sam oparł się o blat. Mężczyzna czekał na zewnątrz.

Mów.

Powiedział wszystko. Od początku. Nie ukrywał niczego, wiedział, że tak będzie najlepiej. Tylko dzięki szczerości uda mu się z tego wykaraskać. Taką miał przynajmniej nadzieję. Powiedział więc wszystko, łącznie z tym, po co tu przyjechał. Chciał zobaczyć Rahzela. Uznał, że to jedyna szansa, zanim zacznie życie, jakie wybrali dla niego słusznie przerażeni jego nieodpowiedzialnością rodzice. Jedyni ludzie, którzy go kochali na tym świecie, a on nigdy tego nie docenił. Powiedział, że przyjechał, żeby mu podziękować. Tak naprawdę nie miał pojęcia, czy to prawda. Nie umiał sobie wytłumaczyć, po co tak bardzo chciał go zobaczyć. Zobaczyć i tyle. Wiedział przecież, że nie będzie w stanie się do niego odezwać. Nigdy w więzieniu nie zamienili ani słowa. On był biały, to już robiło ich wrogami. Potem został jeszcze dziwką. Był żałosny, ale żałośni byli też ci wytatuowani niby gangsterzy, których kiedyś podziwiał. Większość z nich była prostakami. Byli po prostu głupi, niewykształceni, potrafili tylko wciskać dzieciakom dragi, stać na bramkach i obić komuś mordę. I byli z tego dumni. Puszyli się, nosili złote łańcuchy, uważali się za lepszych od wszystkich, a byli tylko wrzodem, czymś jak rak dla normalnych ludzi. Zrozumiał to, gdy wylądował w pace. Wszyscy się go wyparli. Jako pierwsi ci, dla których handlował i z którymi się bawił. Za kratami przejrzał na oczy. On tylko obserwował, bo był na samym dnie. Tam najważniejsza była hierarchia. Na górze byli ci, którzy mieli kasę i dobre znajomości na zewnątrz. I byli najbrutalniejsi. W końcu tymi zmęczonymi, załzawionymi oczami wypatrzył wśród tłumu czarnych, zawsze najgłośniejszy ze wszystkich grup, jedynego z nich, który był cicho. On miał to wszystko gdzieś i ludzie to szanowali.

Pomyślał, że chciałby być właśnie taki jak ten człowiek, który własne imię miał wytatuowane na szyi, jakby tylko on sam się dla siebie liczył. Szybko jednak okazało się, że był za słaby. Kazano mu zmienić celę. Dostał pryczę na górze, ale sypiał w tej na dole, która należało do Dario Caligari.

To on go uratował. Ten, którego zawsze szukał wzrokiem. Był dla niego jak bóg. On też go zauważał. I patrzył na niego z tą samą obojętnością jak na wszystko inne. W jego wzroku nie było niczego, wzgardy też nie. A potem go uratował. Przez to miał teraz tę bliznę, która przekreślała jego imię.

Mam w to uwierzyć? – spytał Rahzel, gdy chłopak skończył się jąkać.

W co?

Że tak po prostu wsiadłeś w autobus i tu przyjechałeś?

A co innego? – spytał Justin. Ton tego pytania Rahzela go przeraził. Było w nim to, czego nie chciał najbardziej, czyli pogarda.

W pierdlu byłeś dziwką Caligari. Albo przyjechałeś tu, by dalej nią być, bo brakuje ci kasy na ubrania i dragi... Doszedłeś do wniosku, że dawanie dupy jest łatwiejsze niż praca na stacji benzynowej. Albo cię tu przywlekli.

Nie wybuchnął tak, jak wtedy gdy jadł obiad z Cesarem i skoczył na stół, gdy ten z niego kpił. To bolało. Bardzo.

Myśl sobie, co chcesz – mruknął zmęczony. – Widziałem twojego Andre. Siedzi zamknięty w piwnicy i robi do wiadra. Nie wierzy, że po niego przyjdziesz. Cesare Caligari wierzy w to bardziej od niego.

Rahzel nie odpowiedział. Zaczepki na niego nie działały. Myślał o czymś przez chwilę.

Dlaczego, jeśli mówisz prawdę, młodszy Caligari cię wypuścił? – spytał.

Justin wzruszył ramionami.

Bo jestem słabym gównem, tak chyba powiedział. Nie, pięknym chłopcem. Powiedział, że ten twój Andre też jest pięknym chłopcem, ale w przeciwieństwie do mnie, jeśli spuści go z łańcucha, rzuci mu się do gardła.

Z litości – podsumował Rahzel. Na jego pełnych wargach zagościł cień uśmiechu, wyrażający żal i dumę. Lekko się poruszyły, wypowiadając niemo jakieś słowo.

Jego imię. Powtarzał jego imię. Andre.

Dlaczego on nie wierzy, że przyjdziesz? – spytał.

Bo chciałem, żeby tak myślał. Chciałem, żeby mnie opuścił. Myślałem, że jeśli porzucę swoje dawne życie i odsiedzę swoją karę, to będziemy mogli zacząć nasze życia jeszcze raz. To było głupie. Zrozumiałem to już na samym początku. – Rahzel dotknął blizny na swojej szyi. – To niemożliwe. Jestem idiotą, ale on też nim jest. Powinien mnie zostawić, a on czekał wiernie. I to otrzymał w zamian.

Ja się dziwię, że potrafisz wymówić tyle słów naraz – Justin rzucił jedyne, co mu przyszło do głowy. Tak naprawdę był zszokowany. – Jest coś jeszcze.

Tak?

Słyszałem coś przypadkowo. Ludzie Cesara o tym mówili. Chyba mnie wypuścił, bo ten chuj ma wyjść na warunkowe.

To niemożliwe – zaczął Rahzel, zaraz jednak jego twarz stężała. Była w tym złość, ale i gniew. – Wszystko jest możliwe, gdy ma się odpowiednio dużo szmalu.

Minął Justina i otworzył drzwi.

Chodź – wezwał swojego człowieka.

Gdy drzwi się zamknęły w środku zrobiło się nieprzyjemnie ciasno. Justin czuł, jakby miał się zaraz udusić.

Musimy zmienić plan.

Na bardziej wyrafinowany? – spytał mężczyzna, unosząc przy tym brwi. Pytał, ale znał już odpowiedź.

Mniej.

Żadnych pertraktacji?

To już nie miało sensu. Rahzel był gotowy po prostu im się oddać za wolność Andre, ale teraz było za późno. Wiedział, co zrobi Dario Caligari, gdy braciszek sprezentuje mu niespodziankę, jaką przygotował na jego powrót i trzymał dla niego w piwnicy.

Mów – zwrócił się do Justina. – Jak zbudowana jest willa, rozkłady korytarzy, tereny wokół. Drogi dojazdowy, kamery, obstawa. Ilu jest tam ludzi w ciągu dni i nocy. Czy jakieś samochodu dostawcze tam przejeżdżają. Wszystko, co widziałeś. Dokładnie. Nawet to, którędy ten pierdolony kot tam wchodzi. Ile jest kamer i gdzie.

Byłem tylko w dwóch pokojach. Szedłem, gdzie mi kazali. Bardziej byłem przejęty tym, czy przeżyje, niż gdzie są przymocowane kamery.

Nieważne. Mów, co widziałeś.


Więc willa stoi na zadupiu, otoczona lasem i farmami. Muszą mieć jakiś system monitoringu albo ludzie obsiadują drogi dojazdowe – mruknął Chino, gdy chłopak skończył mówić. – Ile jest tam zwykle ludzi?

Justin wzruszył ramionami.

Zawsze jacyś są. Chyba przynajmniej trzy czarne wozy zawsze są na podjeździe. Oni wszyscy są uzbrojeni, ale to chyba nie jest żadna ich baza czy coś. W tym domu jest pełno antyków. To raczej jakiś rodziny dom, a nie punkt przerzutowy.

A żarcie? – spytał Rahzel.

Co?

Zaopatrzenie i tak dalej. Ktoś to dostarcza?

Nigdy nie przyszło mu to do głowy. Teraz coś mu zaświtało.

Widziałem taki mały dostawczak, wiece, chłodnię. Przyjeżdża rano, nie wiem, czy codziennie.

Chino chyba wpadł na ten sam pomysł, co Rahzel, bo obaj spojrzeli na siebie. Ten pierwszy się uśmiechnął. Drugi był na to zbyt wściekły i przerażony tym, co się zdarzy, jeśli się spóźni. Jedna nie dawał tego po sobie poznać. Ściskało go w piersi z przerażenia, a to dodawało mu to determinacji.

Dobrze – mruknął. Postukał palcami o blat, zastanawiając się. – Dobrze.

W jego głowie rodził się plan. Justin z przerażeniem przyglądał się Rahzelowi. Nie chciał stać się częścią tego planu. Chciał wrócić do domu.

To zabieramy się do roboty? – spytał Chino. Zapałkę zapalił pocierając nią o podeszwę grubego buciora. Zaciągnął się dymem papierosa.

Ta… – potwierdził Rahzel. Nagle spojrzał na Justina. – A ty spieprzaj do domu. Weź taksówkę i jedź prosto na dworzec, tak jak planowałeś. Spieprzaj i nigdy tu nie wracaj.

Justin skwapliwie pokiwał głową. Tego właśnie chciał. Wrócić do domu.

Słyszałeś, szczylu. Wypieprzaj – parsknął drugi mężczyzna.

Chwycił swoją torbę i wybiegł z przyczepy. Po sekundzie już go nie było.

No i poszedł! – zaśmiał się. – Ufasz mu? Może pognał prosto do swojego pana, żeby nabić się na jego fiuta i zdać mu raport, pojękując?

Się zrobił z ciebie poeta – parsknął Rahzel.

Skończyło się te sześć klas! – zarechotał Chino.

Są tylko dwie osoby na tym świecie, którym ufam. Ty jesteś jedną z nich.

I tak go puściłeś?

Rahzel spojrzał na niego z ukosa. Instynktownie jego dłoń powędrowała do szyi. A co miałem zrobić? – pomyślał. Aż chciało mu się śmiać z samego siebie. Może inni tego nie widzieli, ale on sam czuł, jakby przez spotkanie Andre stał się zupełnie innym człowiekiem. Może nawet lepszym, na pewno bardziej emocjonalnym, choć może nie było tego widać na pierwszy rzut oka.

Nieważne – mruknął. – Musimy się przygotować... Nie masz u mnie żadnego długu. Zawsze tak dla mnie było.

Chino uśmiechnął się półgębkiem.

Nie pieprz. Wiem, co mi próbujesz zasugerować. Nie rozumiem cię teraz, to na pewno, ale dla mnie jesteś jak brat. I wiem, że ty też skoczyłbyś za mną w ogień. No, to co robimy?

Potrzebujemy trochę żelastwa, więc pójdziemy na złomowisko.

***

Jego starszy brat rozłożył szeroko ramiona i z równie szerokim uśmiechem zawołał „niespodzianka”. Cesare nie dał po sobie poznać zaskoczenia. Poklepał brata po ramionach, gdy ten go uścisnął, a potem ucałował w oba policzki. Tak już było w ich rodzinie. Gesty były bardzo ważne, szczególnie gdy przyglądali ci się inni jak teraz. Za zamkniętymi drzwiami zasady w rodzinie były już inne. Ich matka dobrze się o tym przekonała.

Prawnik powiadomił go o tym, że Dario ma wyjść na zwolnienie warunkowe, za które musiał słono zapłacić komuś, kto nie miał problemu z zszarganiem prawa. Adwokat użył określenia „lada dzień”, ale Cesare zakładał tygodnie, a może miesiące. Brat postanowił mu zrobić niespodziankę. Radość. Twarz Cesara wyrażała radość.

Baracie. – Uśmiechnął się. – Nie spodziewałem się!

Udało mi się. Niezła niespodzianka, co? – Dario był w wyśmienitym humorze. Nawet nie schudł w więzieniu. – A ty masz dla mnie niespodziankę?

Miałbym, gdybym miał czas ją przygotować. Lałoby się tu teraz wino, a nad basenem opalałby się panie tylko 90/60/90.

Szkoda w takim razie. Takich ciał mi brakowało!

Z pewnością, pomyślał Cesare. Twarz zaczynała mu sztywnieć od udawanego uśmiechu. Nigdy nie pomyślałby, że może czuć coś zgoła innego niż radość, widząc znów swego brata.

Jednak mam dla ciebie niespodziankę – rzucił.

Naprawdę? – Dario uniósł grube, ciemne brwi.

Tak, w piwnicy.

Tam? A cóż takiego. Jakieś wino? Sprowadzone z Włoch?

Nie, coś lokalnego, ale może ci się spodobać.

Dario zmarszczył brwi, szukał w pamięci. Po chwili znów szeroki uśmiech, w którym było tyle fałszu, że aż przerażał, zupełnie jak u clowna, zagościł na jego ustach.

Ten smoluch?

Jego akurat nie mam. Jeszcze. Zwiał mi.

Brat na te wieści zacmokał niepocieszony, jakby karcił małe dziecko. Cesare zdawał się nie zwrócić na to uwagi. Wciąż się uśmiechał, choć znacznie mniej przerysowanie do brata.

Obiecuję, że też ci się spodoba.

Dario wciąż mówił. Ciągle gadał, przekonany, że go słuchają. Źle, że chcą go słuchać. Spijają każde słowo z jego ust jak miód. Na najwyższych szczeblach mafijnej hierarchii jest jak na wiecznych urodzinach dziadka. Trzeba udawać, że się świetnie bawisz i interesują cię za każdym razem tak samo mocno powtarzające się w kółko opowieści solenizanta o wojnie. Cesare pierwszy schodził schodami prowadzącymi do piwnicy. Jego twarz na ten, krótki moment przestała kłamać. Przez ściągnięte brwi wokół oczu zrobiły mu się zmarszczki.

To twoja niespodzianka. Idź pierwszy. – Odwrócił się i uśmiechnął do brata, wskazując mu właściwe drzwi. Podał mu klucz.

Dario pomasował się po podbródku z dołkiem pośrodku. Rozejrzał się po piwnicy. Kartony, więc kartonów, a w nich bibeloty mamy. Już miał spojrzeć karcącą na młodszego brata, stojącego za nim, ale coś przy przeciwległej ścianie zwróciło jego uwagę. Ktoś.

To ma mi się spodobać? – spytał kpiącym tonem.

Cesare jak zwykle swoich prawdziwych myśli przy bracie nie artykułował.

Znalazłem to w domu Rahzela. Taki ciekawy element wystroju. Wydaje się być bardzo do niego przywiązany. Myślę, że ma wręcz wartość sentymentalną i bardzo nie chce się z nim rozstać.

Rahzela? – zdziwił się Dario. – Ach, ten czarnuch się tak nazywa. Ma to wydziarane na szyi, którą mu poderżnąłem. Niestety za płytko, ale przynajmniej widać teraz, że jest jednym, wielkim błędem. Matka pewnie wiele razy mu to mówiła.

Andre wiedział bardzo dobrze, kto tym razem pojawił się w jego celi. Wiedział od tego pięknego dzieciaka ze zmiażdżonym sercem, duszą i przyszłością. To on zabrał mu też jego przyszłość z Rahzelem takim, jak wtedy gdy uciekali z Brazylii. Bez blizny.

Więc jest nie tylko czarnym, ale też pedałem.

Andre uśmiechnął się, unosząc brwi, zamiast zacząć drżeć z przerażenia.

Och, czarny i pedał w jednym zdaniu. Mało elokwentnie – parsknął. – Jak powinienem się do ciebie zwracać? „Don” coś tam?* Don Ruchacz? Nastolatków? Który innych nazywa pedałami, a w pierdlu był pierwszy do wsadzania. A może „Don Tchórz? Który bał się czarnucha, więc nasłał na niego ludzi, a ci i tak nie potrafili wbić mu żyletki odpowiednio głęboko w gardło. To jak?

Cesare uśmiechnął się lekko do siebie. Widział jak ramiona jego brata się spinają, a uszy robią czerwone. Zaraz jednak spojrzeniem czarnych oczu powrócił do z pozoru niepozornego mężczyzny, który właśnie podnosił się z siadu po ścianą. Nie tylko on był dzisiaj w niehumorze. Dario zamarł na chwilę zaskoczony słowami, a przede wszystkim tonem, jakim zostały wypowiedziane, zaraz jednak otrząsnął się i zrobił dokładnie to, czego Cesare się spodziewał. Doskoczył do Andre i zaczął go okładać. Był niski i krępy, ale potrafił udusić człowieka gołymi dłońmi. Cesare wiedział i widział.

Przeszedł przez piwnicę i chwycił brata za bark.

Chyba wystarczy? – rzucił chłodno. – Martwy straci swoją wartość.

Jaką wartość? – spytał Dario, otrzepując dłoń z krwi. Wytarł ją później o podkoszulek mężczyzny, który leżał u jego stóp. – W tym pokoju wartościowe są tylko świeczniki matki.


*Tytuł grzecznościowy dodawany przed imieniem imieniem. Używają go między innymi mafiosi z Włoch, Hiszpanii, Meksyku i innych krajów latynoamerykańskich.

6 komentarzy:

  1. Dzięki za rozdział :D
    Będziesz pisać jakiś dodatek do Jacka i Josha? :D Rąbanie drzewa w przy granicy z Kanadą? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć :) Pamiętam o tym Jacku drwalu xD Myślę i myślę i jakoś nie mogę wytworzyć czegoś, co będzie się dało wcisnąć jakiś oneshot. I w sumie, nie wiem, czy robić ich szczęśliwymi, czy nieszczęśliwymi... Jack to cham, nie może mu się ciągle udawać... Ale Josh... Trudny temat. Może ktoś coś podpowie? ;)
      Pozdrawiam!
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Jack Jakiem, a Josh? Josh jest skarbem narodowym! Może wystarczającą nauczką dla Jacka będzie siedzenie pod pantoflem? :D
      Josh powinien mieć szczęśliwe zakończenie <3 Może niech Jack się odkupi pracą społeczną, reperując samochody dla weteranów i wdów? :P Jakoś tak wyobrażam ich sobie z warsztatem samochodowym, w jakimś małym miasteczku. Może kiedyś mafia z południa wpadnie po pomoc żeby ich postresować? :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. To wszystko są niezłe pomysły, serio :D Kurczę, Jack robiący coś dla ludzi... Może rzeczywiście pójdę w tę stronę :) Pozdrawiam!

      Usuń
  2. :D mam nadzieję, że wena dopiszę! powodzenia :D <3

    OdpowiedzUsuń