środa, 29 kwietnia 2020

Trzy światy - CZĘŚĆ III (Rozdziały 9-12)


Rozdział 9
Czuł się surrealistycznie, jakby był w bajce. Siedział na zimniej cegle i patrzył w górę, na nocne niebo. Tutaj, daleko od świateł miasta, gwiazdy były znacznie jaśniejsze. Sebastian widział dokładnie, jak pulsują. A może mu się wydawało. Od środka rozgrzewał go przyjemnie zrobiony przez babcię Apacza ziołowy, bardzo aromatyczny alkohol, który nalewała ich trójce do szklanek z kilku litrowego, glinianego naczynia. Napitek miał silny aromat, tak jak i przyrządzona przez staruszkę ryba, a do tego Sebastian czuł jeszcze zapach nocnego, dzikiego lasu, który otulał go z każdym mocniejszym podmuchem ciepłego, letniego wiatru.

Było mu tak błogo. Tak dziwnie dobrze. Nie chciało mu się o niczym myśleć. Musiał spędzić tu już kilka dobrych godzin, a przecież na szóstą rano miał się pojawić w pizzerii na wielkim sprzątaniu. Do wyznaczonej pory brakowało zapewne zaledwie kilku godzin, ale on nawet nie przejmował się tym, aby spojrzeć na zegarek. Było mu po prostu zbyt dobrze w stanie, w którym się aktualnie znajdował. I nie chodziło wcale o alkohol, który z resztą był ubogi w procenty.
Po prostu było pięknie. Zaobserwował już kilka jeży, które głośno fukały noskami, gdy zbliżały się do ich ogniska w poszukiwaniu odpadków do zjedzenia. I kilka saren na brzegu lasu, których okrągłe ślepia świeciły pośród mroku. Nie wiedział, skąd to się brało, ale czuł coś podobnego do wzruszenia. Dla niego to było dziwnie ważne i podniosłe. Natura zawsze tak na niego działała, ale z nikim nigdy się tym nie podzielił. Bo niby z kim? Grześ ani Aśka by go nie zrozumieli. Zresztą, to było przecież głupie.
– To pomóż babci zapakować się do łóżka – staruszka zwróciła się do swojego wnuka, ale zaczęła sama podnosić się z krzesła, nim Apacz zdążył jakikolwiek sposób zareagować.
Zaraz jednak rudy chłopak dopadł do swojej babci i wsparł ją swoim ramieniem. Kobieta musiała mieć jakieś problemy z plecami, bo nawet gdy stała, nie prostowała ich całkowicie. Była lekko zgarbiona.
– Na mnie, starą, już pora – zwróciła się z uśmiechem do Sebastiana. – Zaczekaj na mojego nicponia, to cię odprowadzi do domu. Nie idź sam nocą przez las, bo możesz nie ustrzec się złych duchów. One wiedzą, kiedy ktoś pierwszy raz przez ich dom się przedziera.
Sebastian uśmiechnął się pod nosem, uznając to za żart. Mina kobiety, pogodna i przyjazna, ale przy tym poważna, jednak się nie zmieniła. Nim dała odprowadzić się do starego domu z cegły, sięgnęła swoją pomarszczoną dłonią blond włosów Sebastiana i pogłaskała go po nich z czułością. Chłopak przyjął ten gest zaskoczony. Był jednak bardzo miły.
Gdy został przy ognisku sam, znów zadarł głowę w górę, by popatrzeć na pulsujące gwiazdy. Wiatr, który niósł znad pobliskiego jeziora zapach dzikiej mięty, bawił się złotymi pasmami jego włosów. Nie ścinał ich od dłuższego czasu, więc sięgały mu już łopatek. Na jego pełne usta wpłynął łagodny uśmiech. Czuł się odprężony, tu, pośrodku lasu, daleko od wszystkiego. Zastanawiał się tylko, jak powinien spędzić kolejne kilka godzin. Na pójście spać było już za późno.
I rzeczywiście czekał na Apacza. Nie znajdował dla tego racjonalnego wytłumaczenia, ale siedział na tej zimnej cegle i czekał. Po dłuższej chwili rudy chłopak wyszedł z domu, na ganku którego suszyły się różne zioła zebrane w bukiety i poprzywiązywane do drewnianych barierek.
– Już prawie nów – zauważył Apacz, również zadzierając głowę i patrząc na nocne niebo.
Mówił to tak, jakby miało to wielkie znaczenie. Sebastian zwykle nawet nie zwracał uwagi na to, w jakiej fazie akurat znajduje się księżyc.
– Taa… – rzucił oszczędnie, przyglądając się ukradkiem ciału chłopaka, który nie miał na sobie górnej części garderoby.
Grześ dużo czasu poświęcał na treningi. Monter zapewne także miał karnet na siłownię, ale żaden z nich nie był zbudowany tak harmonijnie. Sebastianowi Apacz kojarzył się z jakimś prymitywnym człowiekiem z lasu. Faceci pracujący nad swoją sylwetką na siłowni często skupiali się szczególnie na ramionach i klacie, a zapominali o nogach, co w końcu dawało dość groteskowy efekt, ja jakiegoś bociana albo czapli. Apacz za to przywodził na myśl pumę. Jego mięśnie były wyraziste i dobrze upakowane pod spaloną przez słońce skórą. Biła od niego jakaś zwierzęcość, bardzo magnetyczna. W końcu mieszkał w pieprzonym lesie, w chałupie bez prądu.
Sebastian porzucił te idiotyczne myśli i rozejrzał się trochę zagubiony wokół siebie. Z każdej strony otaczał ich las. Nie zamierzał przyznawać się do tego na głos, ale nawet nie za bardzo wiedział, w którą stronę powinien się udać, aby wyjść na ścieżkę prowadzącą na jego osiedle. Na szczęście Apacz zeskoczył sprawnym, kocim ruchem z ganku, który oświetlała podwieszona, prymitywna lampa i wyciągnął z kieszeni dżinsów małą latarkę na baterię.
– Chodź, Doktorowy.
Nie oglądając się na niego, ruszył pierwszy między drzewa. Sebastian podążył jego tropem. W lesie ogarnęło go wrażenie, że jest pilnie obserwowany przez wiele par oczu należących do stworzeń ukrytych w zaroślach. Słyszał jakieś szmery wokół siebie, ale nie potrafił zlokalizować ich źródła. Parę razy potknął się o wystające korzenie. Za którymś razem prawie nie wpadł przy tym na Apacza, bo ten zatrzymał się i odwrócił do niego. Wyciągnął w kierunku Sebastiana wolną rękę. Blondyn zawahał się chwilę, ale w końcu przyjął pomocną dłoń. Od razu poczuł, że Apacz miał bardzo spracowaną, twardą skórę, nawet bardziej od Montera. I bardzo pewny, mocny chwyt. Spostrzegł też, że chłopakowi chyba nie było nawet potrzebne to marne światło rzucane przez latarkę. Może przedzierał się tędy już wiele razy… albo miał jakiś zwierzęcy instynkt, parsknął w myślach Sebastian, dając się prowadzić.
Wyszli na ścieżkę dokładnie w tym samym miejscu, w którym się spotkali. Tak przynajmniej mu się wydawało. W oddali dostrzegł oświetlone latarniami alejki przy rzece z przerzuconym przez niego mostkiem, a dalej jego osiedle. W niektórych oknach nadal paliło się światło pomimo później pory.
– Dzięki – rzucił i wyszarpnął dłoń z uścisku, teraz, gdy tak stali, czując się przez to speszony. – I nie podrzucaj mi więcej tych myszy, okej?
– Że niby ja? – zdziwił się Apacz, przekręcając głowę.
– Bo niby nie ty? – odparł Sebastian, przedrzeźniając go i też wbił w niego spojrzenie.
Stali tak na środku ścieżki i gapili się na siebie bez powodu, a jego nagle napadła głupia myśl, a mianowicie pytanie, co by się stało, gdyby nagle zaczął uciekać. Apacz zacząłby go gonić, tego był raczej pewien. Tylko co zrobiłby, kiedy już by go złapał?
Sebastian pomyślał jeszcze o tym, że i tak musiałby za kilka godzin wstać do roboty, więc właściwie nie opłacało mu się już iść spać, po czym rzucił się do biegu. Nie wybrał jednak ścieżki prowadzącej do osiedla, a rzucił się w wysoką trawę na łące. Nawet nie zdążył wiele przebiec, a serce już waliło mu jak szalone. Nie oglądał się za siebie, ale nie musiał tego robić, żeby być pewnym, że jest goniony. I nie chodziło nawet o szelest trawy za plecami. Po prostu to czuł i tłukło mu się od tego serce w piersi tak, jakby miało zaraz z niej wyskoczyć.
W końcu poczuł gorący oddech na swoim karku, a potem chwyt na ramieniu. Mocne szarpnięcie miało go zatrzymać, ale skończyło się na tym, że się zachwiał. Wylądował najpierw na kolanach, a potem upadł, zdążając przed tym przekręcić się na plecy. Może nie zarył dzięki temu twarzą o grunt, ale spotkanie z ziemią i tak nie było bezbolesne. Przy uderzeniu z jego płuc gwałtownie wyciśnięte zostało powietrze, do tego wylądował na nim Apacz, jeszcze bardziej dociskając go do ziemi. Do tego poczuł na żebrach uderzenie jego łokcia. Gdy tylko był zdolny zaczerpnąć powietrze, zaczął się głośno śmiać. Czuł, jakby przez tą głupią ucieczkę, zrzucił z barków kilkanaście kilogramów. Sam nie widział, dlaczego tak właściwie to zrobił. Przysłowiowo, chyba chciał poczuć wiatr we włosach.
Chwycił Apacza za te rude kłaki nad śmiesznie szpiczastymi uszami i odciągnął jego głowę od siebie, żeby móc spojrzeć na twarz tego dzikusa. Ujrzał, jak falują mu nozdrza, gdy głośno wciągał powietrze do nosa. I jakie miał rozszerzone źrenice. Sam też był dokładnie obserwowany, aż czuł przez to ciarki na całym ciele.
– I co byś teraz chciał? – zapytał.
Apacz chyba sam nie wiedział. Nic nie odpowiedział, jedynie uśmiechnął się w dość niepokojący, ale też w dziwnie ekscytujący sposób, odsłaniając przy tym górne zęby. Sebastian poczuł, jak dreszcz przemyka przez jego ciało. Zaczynał się w gardle, a kończył w brzuchu, gdzieś pod pępkiem. Apacz chyba nie wiedział, więc postanowił mu trochę podpowiedzieć.
Te rude kudły miał naprawdę gęste. Przyciągnął go za nie do siebie i pocałował. Z języczkiem.
– Nigdy się nie całowałeś, co? – rzucił domyślnie, uśmiechając się szeroko, gdy nie uzyskał spodziewanej reakcji.
Apacz, którego rozbiegane, zielone oczy nie mogły skupić się na jednym punkcie na twarzy Sebastiana, pokręcił przecząco głową. To z jakiegoś powodu ucieszyło leżącego pod nim chłopaka.
– To zrób tak – powiedział Sebastian, po czym sam zaprezentował, co miał na myśli.
Wyciągnął język i docisnął go do dolnych zębów palcem. Gdy Apacz zrobił to samo, uniósł brwi rozbawiony. Chwycił go za ten nienaturalnie długi język i pociągnął. Ślinę z placów wytarł o jego zaczerwieniony policzek.
– Masz predyspozycje – rzucił, śmiejąc się.
Po czym chwycił go za podbródek i lekko przekręcił jego głowę. Ich usta znów się złączyły. Apacz, znacznie śmielszy niż poprzednio, odkrywał nowy świat, a Sebastian dawał mu się bawić, od czasu do czasu tylko go nakierowując. W pewnym momencie wysunął nogę spod jego ciało i oplótł go nią.
Apacz nic nie wiedział. Nigdy nie miał kontaktu ani z facetem, ani z kobietą. To podobało się Sebastianowi. Monter zaliczał wszystko, co mu zechciało nasunąć się na chuja, z nim włącznie. Po prostu odcinał kolejne kupony. Zaś dla tego rudego zwierzaka był wyjątkowy. Czuł się przez to w jakiś sposób połechtany. Wywyższony.
– Okej – wysapał, gdy już nie mógł złapać tchu i go od siebie oderwał. Małą, zaciętą pijawkę.
Uniósł się do siadu i starł ślinę z podbródka. Ściągnął przez głowę podkoszulek i rzucił go gdzieś w trawę. Czekał. To rude monstrum rozbieganym wzrokiem zmierzyło go całego. Było już ciemno, więc nie mógł za wiele widzieć. Po chwili Sebastian poczuł muśnięcie, a potem dotyk dłoni na żebrach. Bardzo niepewny. Obawiał się, że Apacz nie będzie umiał się kontrolować. Że właśnie robi coś bardzo głupiego, co się dla niego bardzo źle skończy. Trochę go to kręciło, jednak chyba inaczej miało się to rozegrać. Apacz odkrywał właśnie nieznane i zachowywał się przy tym jak dziecko w piaskownicy pewnej zabawek.
Przesunął dłonie na brzuch Sebastiana i docisnął jego mięśnie. Blondyn sapnął głośniej, zapierając się na rękach i przyglądając się poczynaniom Apacza, który właśnie skupił się na jego pępku. Zawsze miał to miejsce szczególnie czułe, więc spiął mięśnie w tym miejscu, gdy chłopak zaczął badać z zapałem jego guzełek. Dotykał go i masował. Cóż, mógł budzić zainteresowanie.
– Wiem, że nie jest za piękny – rzucił rozbawiony Sebastian. Miał wypukły pępek, nie lubił go. – Położna się nie popisała.
– Hmm…
Skrzywił się, gdy palce Apacza zahaczyły o jego bliznę, pamiątkę po wypadku na rowerze sprzed lat. Skóra tam była szczególnie czuła. Nie lubił tego drażniącego uczucia, gdy coś o nią zahaczało.
– Zostaw – polecił, trochę jak do psa. – Irytuje mnie to.
Zaaferowany Apacz uniósł na chwilę spojrzenie zielonych oczu na jego twarz. Chwycił go za barki i nakłonił do ponownego położenia się na trawie. Sam nachylił się na jego brzuchem. Po chwili Sebastian poczuł delikatne skubnięcie zębami na swoim zdeformowanym pępku. Długi, ciepły i lepki od śliny język próbował wwiercić się gdzieś głębiej. Sebastian zachichotał, bo na myśl przyszła mu jakaś flądra albo inna wijąca się ryba, ale zaraz jęknął, czując przyjemną sensację rozchodzącą się pod skórą. Na ślepo sięgnął do rudych, rozpuszczonych włosów Apacza. Pociągnął go za nie i zahaczył palcami o szpiczaste ucho.
– Nie rób, mówiłem! – syknął, gdy Apacz przeniósł się z pocałunkami na tę cholerną bliznę. – Mówię, żebyś… Och, a zresztą, rób, co chcesz…
To nadal było irytujące uczucie, ale gdy Apacz zaczął lekko podszczypywać wypukłą, zabliźnioną skórę zębami, zrobiło się irytująco przyjemne. Tak samo Sebastian miał z włosami. Jego skóra na głowie była bardzo czuła, może przez to, że miał taką gęsto czuprynę, dlatego tak nienawidził, a jednocześnie kochał, gdy ktoś ciągnął go za włosy. Nigdy nie powiedział tego Grzesiowi, bo nie widział powodu. Nie zamierzał też Apaczowi, ale z innego powodu. Miał nadzieję, że ten sam to odkryje.
Teraz po prostu sam chwycił się na włosy przy czole i zacisnął oczy. Postanowił pozwolić rudemu dzikusowi robić, na co ten miał ochotę, bo było to bardzo przyjemne. Miał nadzieję, że ten wkrótce dojdzie do jego sutków, które już od dłuższej chwili były sztywne. To bzdura, że nie są do niczego potrzebne mężczyzną, pomyślał, skoro potrafią dać tyle przyjemności.
Miło było być miętolonym z takim zapałem świeżaka, leżąc pośród trawy, pod rozgwieżdżonym niebem. To było takie inne od mechanicznego seksu z Grzesiem i pełnym gniewu numerkiem z Monterem. Wreszcie nikt nie chciał być przez niego przelecianym, ani go przelecieć.
Zanim dotarł do okolonych jasnymi włoskami sutków Sebastiana, Apacz wykreślił mokrą ścieżkę wzdłuż jego mostka, która pewnie zostawi po sobie czerwony ślad i zbadał dokładnie palcami zagłębienia między jego żebrami.
– Tak… – sapnął nieprzytomnie Sebastian, miętoląc w dłoniach rude, skołtunione włosy Apacza, gdy ten podgryzał jego sutek. – Boże, tak.
Jeśli tak wyglądały erotyczne masaże, to mógłby wykupić sobie u niego karnet. Syknął przez mocniejsze ugryzienie, które poczuł, gdy chwycił między palce oba ze spiczastych uszu Apacza i wykręcił małżowiny.
– Och, ja chyba też odkryłem twój czuły punkt – rzucił rozbawiony, po czym nakłonił chłopaka, żeby odessał się od jego zmaltretowanego sutka i przyciągnął do kolejnego pocałunku.
Zanurkował przy tym dłonią wzdłuż jego ciała, do rozporka spodni. Poczuł spore uwypuklenie.
– Ściągnij spodnie – polecił i sam podniósł się do siadu, by zrobić to samo.
Fiuty rzeczywiście nie są proporcjonalne do wzrostu, pomyślał, gdy już obaj byli zupełnie nadzy. Apacz, chociaż zapewne był to jego pierwszy raz, nie krępował się. Siedział z rozłożony nogami i z lekko rozwartymi wargami, które błyszczały od śliny, patrzył na Sebastiana. Sięgnął do swojego nabrzmiałego penisa, ale jego dłoń została odtrącona. Czerniecki zbliżył się do niego i przyciągnął jego głowę do swojej szyi.
– Ty zajmij się tym – polecił – a ja zajmę się tamtym.
– Spoko.
– Już myślałem, że straciłeś głos. – Zaśmiał się.
– Nie, tylko słowa nie są tu chyba potrzebne. Co nie, Doktorowy?
– No – rzucił, czując już pocałunek na szyi.
Apacz miał tam gęste futerko, także rude jak na reszcie ciała. Nigdy nie był w sytuacji intymnie i nigdy się tam nie depilował. Sebastian sięgnął do jego jąder, zbadał je w dłoni. Chciał poczuć ich ciepło, strukturę. Apacz na każdy najmniejszy dotyk reagował bardzo żywiołowo. Warczał tuż przy cuchu Sebastiana i mocniej znęcał się nad skórą jego szyi. Ssał ją i lizał z wielkim zapałem, prawie jakby chciał wyssać z niej smak.
– Tak rób – pochwalił blondyn, przechylając głowę i zaciskając oczy. Już nawet nie komentował tej dłoni na jego karku. Apacz nawijał jego włosy na palec. To było boskie uczucie.
Sam chwycił u nasady penis chłopaka i przesunął palce w górę, aby go podrażnić. Obtoczył jego główkę i premedytacją podrażnił paznokciem otworek na szczycie, lekko go w nią wsuwając. Poczuł mocniejsze ugryzienie na szyi, któremu towarzyszyło warkotliwe mruknięcie i coś ciepłego na palcach. Wsunął je do ust i zalizał preejakulat.
– To chyba nie wszystko, co? – rzucił, uśmiechając się szeroko.
Prawie ugryzł się przez to w język, bo nagle tempo znacznie się zmieniło. Nie zdążył jeszcze ogarnąć, co się dzieje, a nos już miał w trawie. Apacz dopadł do niego niczym pies, sapiąc mu głośno tuż nad uchem. Sebastian poczuł, jak paznokcie wbijają mu się w pośladek. I jak po jego owłosionym rowku przesuwa się śliski, sztywny penis.
– Wiesz, jak to się nazywa? – syknął o dziwo nieprzestraszony. Apacz po prostu działał kierowany czystym instynktem jak pies, nie miał jednak złych zamiarów. – Przynajmniej molestowanie.
– Nieprawda. Nie wtedy, gdy druga osoba też chce. A ty chcesz – odparł Apacz i sięgnął do penisa Sebastiana w pełnym zwodzie. Ścisnął go mocno.
– O kurwa… – sapnął Czerniecki. Może i by chciał, ale nie było do tego warunków. Zacisnął mocniej pośladki, zagryzając przy tym dolną wargę, przez pulsujące tam ciepło, które poczuł jeszcze dosadniej. Tak, z całą pewnością by chciał. – To tak nie działa. Nie jestem laską. A nawet, jakbym był, to też nie zawsze tak działa.
Zastanowił się chwilę, ale porzucił myśl, że to wielki błąd. Podniósł się bardziej na łokciach i wypiął w jego stronę.
– Tylko nie przesadź – rzucił jeszcze.
Zacisnął oczy i wsunął sobie palce do ust, gdy poczuł jak szeroka główka penisa dociska się do jego lekko rozchylonej dziurki. Czuł, jak Apacz po chwili odsunął lekko biodra i powtórzył ruch. I znowu, i znowu. Przyległ do jego pleców, zagryzł zęby na jego karku. Wyobraźnia Sebastiana szalała, gdy tak się pod nim wiercił, starając się dać mu jak najwięcej przyjemności. Łapał nabrzmiałego penisa Apacza między pośladkami, a ten uciekał, by po chwili wrócić w drażniącym zmysły rytmie. Dzikim, chaotycznym i zwierzęcym.
Sebastian w pewnym momencie przekręcił się trochę na bok, lądując z policzkiem dociśniętym do trawy i sięgnął do swojego penisa. Zaczął sobie trzepać. Najpierw w taki samym tempie, w jakim kutas rudzielca smyrał go po jądrach, a później wszystko stało się po prostu chaotyczne.
Apacz doszedł pierwszy z głośnym warknięciem.
– Och! – sapnął, jakby zaskoczony intensywnością doznania i opadł na spocone ciało Sebastiana, który także po chwili skończył, spuszczając się na trawę.
A potem tak leżeli na boku, sklejeni ze sobą, dysząc głośno. Sebastian czuł spocone czoło Apacza między łopatkami. I jego gorącego penisa przy ospermionych pośladkach. I jego dłoń na klatce piersiowej. Pomyślał o tym, że miło byłoby tu po prostu zasnąć.
Apacz uśmiechnął się, gdy dojrzał kątek oka ćmę, która usiadła na ramieniu Sebastiana i zaczęła swoją ssawką zlizywać pot z jego skóry. Mocniej przygarnął go ramieniem i wsunął pokryty piegami nos między jego włosy. Uśmiechnął się szeroko. Teraz pachniał nim.
Rozdział 10
Czuł jaskółczy niepokój… albo coś w tym stylu. Na pewno niepokój, tylko to, czy był jaskółczy, stało pod znakiem zapytania. Nie miał pojęcia, co znaczyło to określenie. Pamiętał je chyba z jakiejś lektury.
Stał teraz za ladą w pizzerii wujka i tak sobie myślał, wycierając szmatką po raz setny to samo miejsce. A myślał o Monterze, z którym nie miał żadnego kontaktu od tamtego koncertu. Z tego powinien się akurat cieszyć, nic dobrego mu nie przyszło z tej relacji, ale jednak tak nie było. Kiedy stał się niewygodny, został po prostu odrzucony, jak zepsuty wagon odpięty od składu pociągu. To było frustrujące.
Sebastian uśmiechnął się do siebie pod nosem. Nie miał pojęcia, skąd przychodziły mu dzisiaj do głowy takie dziwne porównania.
Człowiek już tak ma, że w miarę jedzenia rośnie jego apetyt. Sebastian z początku był zachwycony tym, że Monter zwrócił na niego uwagę i tym, że był gotowy zaryzykować swój udawany związek z córka właściciela kilku zakładów mechanicznych dla kilku chwil uniesień z nim. Jednak to z jaką łatwością został odrzucony, było upokarzające. Jakby nie miał żadnej wartości. Aż coś go w środku skręcało, a do tego czuł się jak… No właśnie tak…
Uniósł jedną brew i spojrzał na poszarzałą szmatkę, którą ściskał w dłoni. Dokładnie tak.
Była jeszcze druga sprawa. Ostatnio Apacza widział tydzień temu. Gdy tylko wrócił tamtej nocy do domu i ochłonął, nieomal zaczął panikować. Myślał o tym, że zrobił coś bardzo, bardzo głupiego. I że rankiem następnego dnia znajdzie na wycieraczce cały tuzin myszy, a rudy dzikus z lasu nie będzie go odstępował na krok. Tymczasem nie stało się nic. Apacza w ogóle nie było widać na horyzoncie. Ni słychu, ni widu. Sebastian przez pierwsze dwa dni czuł ulgę, w końcu jego błąd zdawał się nie mieć żadnych konsekwencji, ale potem przerodziło się to w coś na kształt zawodu. Przedłużał nawet swoje codzienne spacery z Bohunem po łące. Szukał wzrokiem tej zmierzwionej, tygrysiej czupryny między zaroślami. Nic. Zero.
Po skończonej zmianie w pizzerii poszedł do domu, aby wziąć krótki prysznic i zmienić ciuchy, a potem wybrał się do centrum handlowego. Chciał odświeżyć garderobę i skoczyć do Empiku. Gdy przechodził szerokim korytarzem centrum, kątem oka zerkając na wystawy w mijanych przez niego sklepach, nie mógł pozbyć się uczucia, że jest obserwowany. Kilka razy przystanął i się obejrzał za siebie, maskując to chęcią sprawdzenia czegoś na telefonie, ale widział jedynie innych klientów całkowicie niezainteresowanych jego osobą. W końcu dał sobie spokój i wszedł do sklepu po kilka podkoszulków i może jakiś pasek. Całkiem zadowolony z zakupów, z papierową siatką w jednej dłoni i mrożoną kawą w drugiej, zjechał ruchomymi schodami na parter centrum handlowego i udał się do Empiku, wprost do działu z czasopismami dla facetów, ale nie interesowały go samochody, na które nie było go zresztą stać, a gry. Tak, był lamerem. Niekiedy lubił zawalić noc, grając w Fortnite, czy inne pierdoły.
Między drewnianymi rzędami półek wypełnionymi kolorowymi gazetkami, osłonięty przed spojrzeniami, powinien czuć się bezpiecznie niczym jeleń w gęstym lesie, czy coś, ale czuł zgoła coś zupełnie innego. Po prostu wiedział, że jest obserwowany, właśnie jak ten jeleń czy inna sarna przez wilka czy jakiegoś rysia… Obojętne. Aż krótkie włoski na karku stanęły mu dęba. Nie wytrzymał i odwrócił się gwałtownie.
Był tam. Gdyby nie te rude włosy, teraz ujarzmione w kucyku, może by go nawet nie rozpoznał. Apacz stał u progu sklepu ubrany w mundur ochroniarza, czyli czarne spodnie i białą koszulę z krawatem. Przy pasku miał krótkofalówkę, czy coś w tym stylu. Stał tam i tymi zielonymi ślepiami gapił się na Sebastiana, a kiedy ich spojrzenia się spotkały, cofnął się o krok. Przez chwilę chyba miał nawet zamiar uciec. To zdziwiło Czernieckiego, coś takiego nie leżało w naturze Apacza. Chłopak jednak został, stał parę kroków od niego, wyraźnie nie mając pojęcia, jak się zachować.
Sebastian podszedł do niego pierwszy.
– Dawno się nie widzieliśmy – rzucił neutralnym tonem.
– No…
I to wszystko? – pomyślał Sebastian, czując narastającą frustrację. Jednak zaraz mu przeszło, bo Apacz wyraźnie się rumienił. To było strasznie widoczne na jego jasnej z natury cerze z piegami, choć teraz spalonej lekko letnim słońcem. Najnormalniej w świecie się peszył.
– Miałem dwie zmiany w robocie – wytłumaczył się zaraz. – Tutaj i jeszcze drugą w szpitalu…
– Okej. – Sebastian uśmiechnął się, widząc tą wręcz uroczą panikę. Ta mina zagubionego szczeniaczka momentalnie go rozbroiła. Przecież był jego pierwszym facetem. Aż mu się przypomniały te krępujące schadzki z Grzesiem w liceum w pokoju chłopaka, gdy matka była w pracy.
– Chcesz przyjść dzisiaj na pierogi? – spytał nagle Apacz.
– Słucham?
– Babcia robi dzisiaj pierogi ruskie, a kończę zmianę za jakieś pół godziny, o osiemnastej.
Sebastian pokiwał głową na znak, że się zgadza. Chłopak był nieprzewidywalny. Cały czas zbijał go z tropu. Jednak Sebastian lubił pierogi, babcię Apacza też i gryzła go ciekawość.
– Czemu by nie? – rzucił. – Tylko Bohuna bym po drodze z domu zabrał na spacer, okej?
– Pewnie.
Bohun zwykle nie interesował się znajomymi swojego pana. Gdy wybierali się z dodatkową osobą na spacer, trzymał się na dystans, a patyki przynosił tylko Sebastianowi, nawet jeśli nie zostały rzucone przez niego. Teraz zaś, gdy szli leśną ścieżką razem z Apaczem, wydawał się jeszcze bardziej zachowawczy. Zamiast kręcić się między nogami, szedł parę metrów przed nimi. Zatrzymywał się co chwilę, patrzył na nich, po czym płoszył się i szedł dalej. Sebastian zdziwiony takim zachowaniem swojego pupila, zerkał na idącego obok chłopaka, na jego zielone, lekko przymrużone oczy i na niemal nieuchwytny uśmiech. Rozumiał Bohuna, też czuł tą dziwną atmosferę otaczającą to dziwaczne stworzenie z lasu. Aż go ściskało w klatce piersiowej, jakby stał w oko w oko z wilkiem, hipnotyzującym dzikim stworzeniem, którego bardzo chcesz dotknąć, ale przed oczami masz scenę, jak rzuca ci się do gardła i je rozszarpuje.
‒ Doktorowy, gdzie tam leziesz?
Sebastian zatrzymał się w miejscu zdezorientowany. Apacz stał kilka metrów za nim, na brzegu ścieżki. Teraz musieli skręcić w las, żeby trafić do tego ukrytego pośród niczego domu, aby zjeść pierogi.
‒ Zamyśliłem się ‒ odparł Sebastian, chociaż była to tylko częściowo prawda. ‒ Sorry.
Nie trafiłby tam sam po raz drugi. Dotąd wydawało mu się, że dobrze zna podmiejski las, ale, jak się okazało, orientował się w jedynie często uczęszczanych przez mieszkańców osiedla ścieżkach.
‒ I nie możesz mi mówić po imieniu? ‒ zaproponował, podążając już za Apaczem. Gwizdnął jeszcze na Bohuna.
‒ Ty też mi nie mówisz ‒ zauważył trzeźwo chłopak.
‒ Bo nie wiem, jak masz na imię ‒ parsknął Sebastian, dopiero teraz sobie to uświadamiając.
Czuł, jak liście gęsto porastających las paproci łaskoczą go po nagich łydkach. Las robił się co raz gęstszy, więc musiał osłaniać twarz przed gałęziami. Za późno spostrzegł jednak co innego. Poczuł na twarzy, brwiach i rzęsach coś niezwykle delikatnego, ale jednak niesamowicie drażniącego zmysły.
Apacz odwrócił się do niego i uśmiechnął szeroko, widząc Sebastiana walczącego bezskutecznie z migoczącą w świetle, oprószoną kroplami pajęczyną, która przykleiła się do jego jasnych włosów.
‒ Na imię mam Nadbor ‒ powiedział, zbliżając się do Sebastiana.
Uniósł powoli dłoń i sięgnął do rozpuszczonych włosów chłopaka, który schylił głowę. Chwycił w palce delikatne nici i zaczął je powoli ściągać. Robił przy tym minę, przez którą Sebastian musiał się uśmiechnąć. Te lekko rozwarte, spękane usta i rozszerzone oczy. Dobrze było poczuć się wyjątkowym. Przymknął powieki, gdy poczuł, jak pajęczyna odkleja się od jego rzęs.
‒ Gotowe… ‒ Usłyszał. ‒ Doktorowy.
‒ Miałeś przestać mnie tak nazywać ‒ przypomniał, nie mogąc powstrzymać cisnącego mu się na usta uśmiechu.
Otworzył oczy i zaczesał spadające mu na twarz włosy do tyłu. To był doskonały moment, sam by go wykorzystał, ale nic więcej się nie wydarzyło.
‒ Nie będę cię wołał po imieniu, ani Seba ‒ odparł Apacz, pozwalając wiatrowi porwać pajęczynę trzymaną przez niego między palcami.
‒ A to czemu?
‒ Bo oni cię tak wołają.
Oni? ‒ zdziwił się Sebastian, unosząc przy tym brew. Ach, no tak.
‒ Niech będzie. ‒ Uśmiechnął się. ‒ Nadborze. Co to w ogóle znaczy?
‒ Najlepszy w walce.
‒ No jasne.
Trochę czasu zajęło im jeszcze przedzieranie się przez coraz gęstsze zarośla. Co chwilę między gałęziami drzew przelatywały jakieś ptaki. Sebastian słyszał trzepot ich skrzydłem, ale nie mógł ich dostrzec, były zbyt nieuchwytne. Wiedział, że czaiło się tu wiele życia. Siedziało gdzieś w ukryciu i ich obserwowało. Bohun szedł tuż obok nich, spokorniały.
W końcu znaleźli się na małej polanie, na której środku stał niepozorny, trochę skrzywiony ceglany dom. Tym razem babcia Apacza nie czekała na zewnątrz. Weszli do środka. Sebastian musiał chwycić Bohuna za obrożę i zmusić go do przekroczenia progu. Pies zdębiał, gdy ujrzał zgarbioną staruszkę siedzącą na krześle. Zwiesił łeb i do niej podszedł. Dał się pogłaskać po głowie, a potem położył się pod stołem, na którym babcia Apacza miała rozłożone gałązki suszonych ziół, które właśnie wiązała w pęki.
‒ Och, miałam się na ciebie złościć, bo się spóźniasz, ale nie będę ‒ rzuciła rozpromieniona ‒ bo znów przyprowadziłeś tego przystojnego młodzieńca.
Sebastian wciąż jeszcze zaskoczony nietypowym zachowaniem Bohuna aż się speszył.
‒ Prawda, że przystojny?! ‒ podłapał Apacz, śmiejąc się. Spojrzał na Sebastiana. Morda aż mu się śmiała.
‒ Tak, tak. A teraz do roboty.
Apacz szturchnął Sebastiana w ramię, aby poszedł za nim w głąb domu. W części kuchennej stał kolejny stół, a tam kilka ceramicznych misek. Takich, jakich nie można kupić w supermarkecie. Była tam też ręcz, odlewana z metalu maszynkę do mielenia, chyba pamiętająca jeszcze poprzedni ustrój.
‒ To sobie mamy sami zrobić te pierogi? ‒ zdziwił się Sebastian, widząc ugotowane, ale nie zmielone ziemniaki, kostkę białego sera i usmażoną, doprawioną cebulkę.
‒ No przecież żarcia wróżki nie wyczarują, co nie? Doktorowy. Zakasaj rękawki.
‒ Mam krótkie.
‒ Dobre!
Apacz mielił, a Sebastian wałkował czekające w misce pod ścierką ciasto. Nigdy wcześniej nie robił pierogów. Uwielbiał je, ale rzadko pomagał matce w gotowaniu obiadu. Zawsze miał ciekawsze rzeczy do roboty, jak gry albo spotkania z Grzesiem. Jak teraz o tym pomyślał, to one też nie były porywające.
‒ No cholera! ‒ prychnął, gdy Apacz obsypał jego głowę mąką.
W odwecie zrobił to samo. Po chwili wyglądali, jakby zaczęli siwieć. Bohun spod stołu odpowiedział szczeknięciem na ich śmiech.
‒ Głodny jestem! ‒ przypomniał sobie Apacz i wrócił do mielenia. Potrząsnął głową, aby zrzucić część mąki z rudych włosów. Ta opadła, powoli unosząc się w powietrzu, prawie jak pierwszy śnieg.
Później Sebastian wykrawał kółka kubkiem i uczył się pod okiem Apacza i jego babci, jak właściwie lepić pierogi. Nie spodziewał się, że tyle w tym filozofii. Krawędzie musiały być odpowiednio zagięte, żeby pieróg był ładny. No i ciasto trzeba było obowiązkowo ścisnąć dwa razy, raz idąc od lewej do prawej, i drugi raz odwrotnie. Wszystko po to, żeby się nie rozkleiły podczas gotowania.
W końcu wszystko było gotowe. Parujące pierogi podali w misce, do kubków nalali świeżego kapotu z malin i jeżyn i zasiedli przy stole. Sebastian po starszej pani spodziewał się jakiejś modlitwy przed posiłkiem, ale nic takiego się nie wydarzyło. Atmosfera była naprawdę przyjemna. Rozmawiali między innymi o dzikach, które pozwalały sobie na co raz więcej. Nocami zapuszczały się na osiedle i dobierały się do kontenerów ze śmieciami. Czasami aż budziły Sebastiana. Starsza pani stwierdziła, że przydałoby się coś z nimi zrobić, a potem popatrzyła na swojego wnuka, który pokiwał głową.
W prezencie od babci Apacza dostał jakieś własnoręcznie zrobione przez nią mazidło z naturalnych składników, które miało mu pomóc na pryszcze, których miał kilka na czole i w okolicach nosa. Podziękował serdecznie, a potem wyszli z Apaczem. Wtedy Sebastianowi przyszło do głowy kolejne pytanie na jego temat, mianowicie gdzie są jego rodzice? Czemu mieszka z babcią w środku lasu.
Właśnie las. Gdy Sebastian wyszedł z domu i znalazł się na polanie, poczuł, jakby stał na jakiejś granicy. Zmrok zapadł już jakiś czas temu i jedynym źródłem światła oprócz gwiazd były lampy w domu. Ledwie widział zarysy drzew. Nawet nie wiedział, w którą stronę powinien iść. To była granica, tu kończył się świat, który znał, zawsze skąpany w świetle, nawet w nocy.
‒ Hej. ‒ Apacz stanął obok niego z włączoną latarką w dłoni. ‒ Dalej masz tę mąkę na łbie.
‒ I czyja to niby wina? Spokojnie, wezmę prysznic i znów będę piękny.
‒ Zawsze jesteś ‒ rzucił chłopak, a Sebastiana aż zatkało. ‒ A może chciałbyś teraz oczyścić ciało?
Sebastian zagapił się na niego, ale potem na jego ustach pojawił się wręcz lisi uśmiech.
‒ To propozycja? ‒ spytał.
Apacz odpowiedział takim samym uśmiechem. Przez te rude kłaki nawet bardziej przypominał lisa.
‒ No ‒ odparł.
Czyli jednak! ‒ ucieszył się Sebastian. Te podchody i okrążanie ofiary były całkiem ekscytujące. I jeszcze dostał pierogi! Same plusy.
Apacz splótł ich place i poprowadził go w las. Bohun niechętnie ruszył za nimi.
‒ Gdzie idziemy? ‒ spytał Sebastian.
‒ Nad ukryte w lesie jeziorko.
Sebastian nie miał pojęcia, że w okolicy jest jakieś. Znał tylko miejskie kąpielisko.
‒ Będziemy się kochać? ‒ spytał wręcz figlarnie. Chciał podpuścić swojego leśnego prawiczka.
‒ Tak ‒ odparł bez zająknięcia Apacz ‒ ale najpierw cię umyję.
‒ Fiu, fiu! ‒ zagwizdał blondyn i zachichotał. ‒ Co za obsługa!
Pomyśleć, że jeszcze niedawno bał się tego chłopaka. Teraz zaś czuł dziwną lekkość w środku, dając mu się prowadzić w głąb lasu, który nawet w nocy tętnił życiem. Sebastian nie mógł tego zobaczyć, ale to słyszał. Nie byli tu sami.
‒ Bo jesteś mój.
Rozdział 11
Wszystko pękło jak bańka mydlana.
Sebastian wrócił do domu nad ranem. Jego włosy były skołtunione i wciąż jeszcze trochę mokre, podobnie jak ubrania. Skórę zdobiły mu przylepione pędy rzęsy wodnej, a twarz szeroki uśmiech. Wyglądał trochę jak naćpany leśny duszek. Do czasu.
W progu mieszkania powitała go matka. Jej mina nie zachęcała do wejścia do środka. I jeszcze te dłonie oparte na biodrach. Nie zapowiadało się dobrze.
‒ Gdzie byłeś? ‒ spytała, ignorując nawet tradycyjne „dzień dobry”.
‒ No przecież pisałem ci wiadomość, że nie wrócę na noc.
‒ I widzę, że dobrze się bawiłeś. No to bardzo mi przykro.
‒ Słucham? ‒ zdziwił się Sebastian.
Jego mama wyszła na korytarz i zeszła kilka schodków w dół. Wskazała palcem na ścianę. Sebastian puścił smycz, co Bohun wykorzystał, aby wślizgnąć się przez uchylone drzwi do mieszkania. Jego pan nawet za nim nie spojrzał, pochłonięty czymś zupełnie innym. Dolna połowa ścian klatki schodowej, której przydałby się remont, była pomalowana farbą olejną w paskudnym beżowo-sraczkowym kolorze. W miejscu, które wskazywała matka Sebastiana, ktoś nabazgrał wodoodpornym flamastrem krzywe „Monter to ciota, a Czerniecki to jego szmata”.
‒ O, kurwa ‒ wyrwało się Sebastianowi, gdy rozczytał napis, zaraz jednak się zreflektował: ‒ Przepraszam.
‒ Przy takim czymś jedna „kurwa” to nawet za mało ‒ odpowiedziała jego mama. ‒ Sebastian, tego jest więcej. Na każdym piętrze właściwie. Wiesz, kto to mógł zrobić?
‒ Nie, nie bardzo. I co teraz? ‒ zapytał głupio. Był w totalnym szoku.
Jeszcze kilka dni temu jego głównym podejrzanym byłby nie kto inny, jak prześladujący go dziwoląg z lasu. Ostatnią noc spędził jednak w towarzystwie Apacza, a nawet odebrał mu dziewictwo. W lesie, na prześcieradle z paproci, po kąpieli w jeziorze porośniętym rzęsą wodną. No i Apacz nie zrobiłby mu takiego świństwa, teraz już to wiedział.
‒ Cóż, zmywacz do paznokci powinien sobie dać z tym radę – rzuciła mama Sebastiana, wzdychając ciężko. Nawet nie pytała o to, kim właściwie jest owy Monter.
‒ Super. Po prostu super.
Zajebiście wręcz.
Z rolką ręczników kuchennych pod pachą przystąpił do pracy tak, jak stał. Wciąż brudny, niewyspany i głodny. Flamaster schodził, ale z trudem. Farba olejna też schodziła, więc na ścianie zostawały plamy. Sebastian inaczej planował ten poranek, wracając z lasu. Po pierwsze, zamierzał wziąć kąpiel, podczas której rozpamiętywałby najlepszy orgazm w życiu. Później zjadłby śniadanie, napił się przy tym herbatki i poszedł spać. Taki właśnie miał zajebisty plan, ale właśnie ścierał za pomocą zmywacza do paznokci swojej matki słowo „ciota” ze ściany.
‒ Ja pierdolę ‒ mruknął.
Na razie nawet nie miał siły ani ochoty zastanawiać się nad tym, kto to zrobił i w jakim celu. Przy którymś z kolei napisie wpadł w rutynę nie wymagającą zaangażowania umysłowego, więc jego myśli poszybowały w zupełnie innym kierunku.
Apacz wczoraj zaprowadził go nad ukryte w środku lasu małe jezioro. To chyba było wypełnione wodą zapadlisko. Strome brzegi spinały niczym szponami korzenie starych, potężnych drzew, które nachylały się ku jego środkowi. Woda była przyjemnie nagrzana, w nocy oddawała ciepło zgromadzone w ciągu słonecznego dnia. W jeziorku jednak nie dało się przejrzeć, bo całe porastała rzęsa wodna.
Rudy chłopak z lasu nie był skażony pornosami, nie miał żadnych wyobrażeń oprócz swoich własnych. Wszystko musiał odkryć sam. Pomógł Sebastianowi ściągnąć podkoszulek przez głowę, a potem do niego dopadł. Pocałował go w podbródek, bo do tego miejsca sięgał, gdy blondyn się nie pochylał. Później skupił się na jego mostku. Chwycił skórę między zęby, z wielkim wyczuciem, jednak Sebastian aż poczuł dreszcze. Może przez to, że było tak strasznie ciemno, tam, w środku lasu. Stali koło siebie, a i tak ledwo się widzieli. Apacz dotykał go dłońmi, najpierw plecy, a potem wyznaczał ścieżki na jego klatce piersiowej i brzuchu. Badał każde zagłębienie mięśni, wędrował wzdłuż nich palcami. Ciągnął za drobne, kręcone włoski w tamtych miejscach. Jednak to sutki spodobały mu się najbardziej. A Sebastian tylko czuł i słyszał. Słyszał te pieprzone, cykające świerszcze albo mu się wydawało. Chichotał jak dziecko. Podobało mu się.
Pociągnął Apacza ze sobą na ziemię, bo czuł, że długo już nie ustoi na nogach. Chłopak teraz nachylał się nad nim. Sebastian czuł na policzkach i nosie jego długie włosy. Chwycił jedno pasmo wargami i pociągnął zaczepnie. Wymacał krawędź koszulki Apacza i podwinął ją. Chłopak posłusznie dał się rozebrać, jednak zaraz znów dopadł do niego. Pocałował go w miejsce na środku klatki piersiowej, a potem powędrował gorącym, mokrym językiem po jego skórze, znów do sutka. Dobrze rozczytywał reakcje Sebastiana.
– Łoł. Nie tak szybko kowboju – powstrzymał go Sebastian, czując coraz większy ucisk między nogami. – Zaraz będziesz robił, na co tylko masz ochotę, ale jeszcze spodnie, okej?
– Okej – sapnął Apacz, a blondyn zaraz poczuł delikatny pocałunek na ustach.
Uśmiechnął się.
– Chyba od tego powinniśmy zacząć – zauważył z rozbawieniem.
Teraz to on postanowił coś zrobić. Uniósł się do siadu i sięgnął do guzika spodni Apacza. Nie omieszkał sprawdzić, czy ten był podniecony. Był. Stuknął swoim czołem o jego, znów chichocząc jak dziecko. Ucałował jego usta, a gdy się rozwarły, pogłębił pieszczotę. Kiedy Apacz złapał już rytm, Sebastian poczuł dłonie wślizgujące się pod materiał jego dżinsów na tyłku. Chłopak najpierw ścisnął jego pośladki, a potem wbił w niej paznokcie. Dzikie zwierze z lasu.
Rozebrali się całkiem. Spodnie i bielizna wylądowały gdzieś w paprociach. Apacz sięgnął do pobudzonego penisa Sebastiana. Objął go dłonią, badał powoli. Drażnił i wyczekiwał choćby najdrobniejszej reakcji. Na wszystkie reagował zachwyconymi sapnięciami. Sięgnął dalej, do napiętych jąder. Zbadał je i zważył. Każde z osobna, muskając skórę opuszkami placów, prawie jakby grał na pianinie. Sebastian cierpliwie dawał robić z siebie manekina badawczego, zagryzając przy tym dolną wargę. Czuł się jak na torturach. Marzył o tym, żeby wreszcie Apacz objął mocno jego fiuta i po prostu mu strzepał, ale jednocześnie nie chciał, żeby ta pieszczota się skończyła. Czuł w okolicach krocza, jakby wbijano tam tysiąc szpilek. Za mało, ale jednocześnie w sam raz.
Zaraz jednak dłoń Apacza powędrowała jeszcze dalej. Była przy tym jeszcze mniej pewna. Sebastian uniósł się trochę i przysunął do chłopaka, niemal na nim siadając, żeby ułatwić mu dostęp.
– No dalej – zachęcił Apacza, szepcząc mu do szpiczastego ucha. – Przecież wiesz. Chcesz, prawda? Bo ja chcę.
– Chcę. – Usłyszał w odpowiedzi.
– Cudownie – odmruknął, po czym wsadził końcuszek języka do ucha Apacza. Naprawdę było cudownie. Gdyby to był Monter, już byłoby po wszystkim. Gdyby to był Grześ, nie byłoby niczego, bo robaki i kleszcze.
Wreszcie to poczuł. To na co czekał. Nie spinał się, zapraszał. Nie zawsze miał ochotę na bycie pasywem, ale teraz chciał, bardzo. Bo przecież to musiał być on. Nie wytrzymałby, gdyby to był ktoś inny.
Apacz zrobił palcem kółko wokół lekko rozwartej dziurki. Skóra tam była inna, pomarszczona. Czuł też włoski, sztywniejsze niż te na klatce piersiowej Sebastiana. Na uczucie ciasnoty, która ścisnęła tylko jeden jego palec, prawie wybuchnął. Och, już chciał. Miał ten obraz przed oczami. Jedną dłonią będzie trzymał Doktorowego za włosy, a palce drugiej splecie z jego palcami. I oboje będą pachnieć miętą.
Zaprowadził Sebastiana do jeziora, o którym blondyn zupełnie zapomniał. Gdy razem zanurzali się w wodzie, Czernieckiemu przypomniały się jakieś głupawe piosenki o pierwszych razach i miłości na świeżym powietrzu. Kora była w tym dobra, cykady na Cykladach. No i jeszcze niezapomniane dmuchawce, latawce i wiatr, ale tylko w oryginale. Potem nie myślał już o niczym innym. I czuł miętę.
Obmyli się wzajemnie, każdy zakątek ciała. Ich włosy kleiły się teraz do nagich ciał. Sebastian widział się wśród paproci. Z szeroko rozrzuconymi rękami i nogami. Takiego obnażonego i zapraszającego. Niewinnie sprośnego.
I tak właśnie było. Nic nawet nie mówili. Apacz położył się na nim. Wsunął dłoń w jego mokre włosy, zaciskając mocno palce, a penisa wsunął w niego. Sebastian doszedł jeszcze, gdy członek przesuwał się w jego wnętrzu, ale on sam nawet nie zmiękł. Pod zaciśniętymi powiekami, rozbłysło mu tylko tysiąc gwiazd. Apacz z posłusznego kundelka ze schroniska przemienił się w wilka. Nie baczył nawet na stęknięcia bólu Sebastiana, ale to dobrze. Niech bierze, niech go pożąda. Właśnie jego.
Zaraz Sebastian znowu zobaczył gwiazdy, chociaż oczy wciąż trzymał zamknięte. A później tak leżeli, w tych paprociach.
A teraz był tu. Dusiła go frustracja i zapach zmywacza do paznokci. Do tego jego komórka zaczęła dzwonić. Nie zdziwił się specjalnie, gdy zobaczył na wyświetlaczu, kto to. Odebrał po chwili wahania. Miał wielką ochotę go po prostu olać.
– Zajebię cię, słyszysz?! – Usłyszał pijany, wściekły głos Montera. – Ciebie i tą twoją sukę! Tylko czekaj!
I to było wszystko. Nawet nie zdążył nic odpowiedzieć, a rozmowa już się skończyła.
– Jaką sukę? – zastanowił się na głos.
Najpierw pomyślał o Bohunie, który, co prawda, suką nie był, ale jego matka już tak. Jednak co pies miałby do całej sprawy? I wtedy Sebastian zaczął na poważnie zastanawiać się nad tym, kto zrobił te napisy i skąd w ogóle wiedział o nim i Monterze. Suka. Spojrzał w górę, ale nie szukał pomocy u sił wyższych. Aśka mieszkała nad nim. I wszystko mu mówiło, że to ona był suką.
Aśka była zaskoczona jego widokiem po otworzeniu drzwi. Później na jej ładnej twarzy pojawiło się coś, co momentalnie zniknęło, bo spróbowała to ukryć, ale Sebastian to dostrzegł. Winę.
– No, hej – rzuciła. – Ciekawie wyglądasz. Ruchałeś się z jakimś syrenem?
– Powiedziałbym ci, ale chyba wiesz... Mam obawy, że nie zostałoby to tylko między nami. Nowe panele – zauważył, wchodząc do przedpokoju. Całe to mieszkanie wyglądało, jak wydarte z gazetki Ikei. Matka Aśki podążała za najnowszymi trendami, bo było ją na to stać.
– Wczoraj montowali – odparła dziewczyna, chyba tylko po to, aby odwlec tę rozmowę.
– Fajne. Zrobisz mi kanapkę? I herbatę? Nie jadłem nic od wczoraj.
– Hej, patriarchat się skończył!
Sebastian popatrzył na nią tak, że od razu weszła do kuchni. On zaś udał się do jej pokoju, usiadł na łóżku z kwiatową narzutą. Gdy czekał, wyjrzał przez okno, jego spojrzenie padło wprost na stojący naprzeciwko wieżowiec. Odnawiany w tamtym roku, z nową elewacją, paskudnie żółtą. Pomiędzy ósmym i siódmym piętrem widniał wielki napis zrobiony sprejem.
„Monter to pedał”.
Sebastian zacisnął wargi. Czyli było jeszcze gorzej, niż sądził.
– Kanapka. – Aśka położyła talerz ze śniadaniem obok niego. Sama usiadła na obrotowym krześle przy biurku. – Z łososiem.
– Super.
– Herbata z cukrem, jak lubisz – dodała, wskazując na kubek stojący na różowej podkładce na biurku.
– I tyle potrzeba mi do szczęścia – parsknął Sebastian, przeżuwając pierwszy kęs. – To mów.
– Wiesz, że jestem aktywna w mediach społecznościowych? – zaczęła Aśka. – Mam kanał na YouTubie. Oglądasz?
Sebastian pokręcił głową.
– Jakieś pierdoły o makijażach i farbowaniu włosów.
– No. Głównie oglądają mnie nastolatki. Zaczęły mnie pytać o różne rzeczy, o które wstydziły zapytać się rodziców. Typu „Czy jak wsadzę sobie tampon, to czy stracę dziewictwo?” – Zaśmiała się słabo. – No i pytali mnie też o te sprawy. Takie twoje. Opowiadałam im o tobie w liceum.
– O mnie?!
– Nie podawałam im twojego imienia, czy coś. Używałam pseudonimu. Opowiadałam o moim koledze i jego chłopaku. Jednak nie było to zbyt popularne, twój jałowy związek z Grzesiem nie sprawił, że trafiłam na szczyt rankingu YouTube'a. Co innego, gdy pojawił się Monter. Niczego nieświadoma dziewczyna, numerki w lesie…
– Ja pierdolę, Aśka! – wybuchnął Sebastian. – Mówiłem ci to, bo jesteś moją przyjaciółką. I co, jak kręciłaś filmiki o tym, jak mnie ruchał, to używałaś jego ksywki? Nazywałaś go Monterem?! W Internecie?
– Nie! Ciebie nazywałam Kurtem po Cobainie, a jego Spawaczem. Tylko że pierwsze filmiki zaczęłam wrzucać jeszcze w liceum. No i w naszej budzie mój kanał nadal jest szczególnie popularny. Napisała do mnie jedna dziewczyna, co teraz chodzi do naszego liceum, że ona wie, o kim kręcę. Że Spawacz to tak naprawdę Monter. I że powie siostrze.
Sebastian spojrzał na nią zbity z tropu.
– Siostrze?
– Natalii.
– Natalii?
Aśka uśmiechnęła się krzywo. Napiła się herbaty, którą zrobiła dla Sebastiana.
– Ja też miałam problem z przypomnieniem sobie jej imienia. Pewnie Monter też tak ma. Natalia to jego dziewczyna, ta z bogatym starym.
– A, no tak – mruknął Sebastian. Ona jednak była tylko jednym z problemów, może nawet tym najmniej znaczącym.
– To jego dziewczyna – powtórzyła Aśka, nie dostając od Sebastiana spodziewanej reakcji. Czuła się fatalnie. Już wolałaby opierdol, który oczyściłby atmosferę między nimi. – Wiem, że spieprzyłam.
– Spieprzyłaś – potwierdził Sebastian – ale to teraz nasz najmniejszy problem. On do mnie dzwonił. Groził mnie i tobie. Jest naprawdę wkurwiony, a ja nie znam go na tyle, żeby wiedzieć, do czego jest zdolny.
– Ale przecież i tak wszyscy wiedzą, że jest gejem.
Sebastian popatrzył na nią, jak na idiotkę. Kanapkę już skończył, smakowała mu. Podszedł do Aśki po swoją herbatę. Uśmiechnął się lekko, widząc z bliska jej minę szczeniaczka, który nabroił. Właściwie nie miał do niej aż takiego żalu. Nie zrobiła nic złego, wydałoby się prędzej, czy później, a Monterowi się należało. W sumie, to było nawet zabawne.
– Jacy wszyscy? – zapytał. – Mona i Glaca na pewno, ale nieoficjalnie. Ten temat wśród nich nie istnieje. Monter ma szerszy krąg znajomych, właściwie im przewodzi. Czy powinien powiedzieć „przewodził”? Napakowany testosteronem lider zespołu z gitarą, ruchający po kątach klubów napalone laski. Jeżdżący motocyklem i zaliczający wszystkie koncerty razem ze swoim wiernym komandem odzianych w skóry, nachlanych, długowłosych gości, którym przydałaby się kąpiel. Taki miał image. A teraz został tym…
Aśka popatrzyła na to, co wskazywał jej Sebastian. Na wielki napis.
– Stracił nie tylko zakład mechaniczny starego swojej dziewczyny. Teraz w oczach jest tym samym, co taki Grześ. Wiesz, że on bał się wracać po zmierzchu do domu? Kumple Montera często w zimie przesiadywali na klatce w jego bloku, bo chyba jeden z nich tam mieszkał, popijali piwo i chronili się przed zimnem. Nie dawali Grzesiowi przejść, póki nie oddał mi kasy. Rzucili też przy tym kilkoma „pedałami”. Może nawet Monter kilka razy też brał w tym udział. Grześ w końcu zaczął wchodzić drugą klatką, jechał na samą górę, przechodził korytarzem na ostatnim piętrze do swojej klatki i schodził w dół. Tylko po to, aby dostać się do własnego mieszkania. Teraz czaisz?
***
Długowłosy chłopak jęknął sfrustrowany, naciągając w pośpiechu spodnie na nagi tyłek. Walenie do drzwi zrobiło się jeszcze głośniejsze.
– No moment – powiedział, ale tak cicho, że narwaniec na korytarzu nie miał prawa go usłyszeć.
Jeszcze chwila i wujek się obudzi. Wyszedł ze swojego malutkiego pokoju w kawalerce na przedpokój. W tym samym momencie siwa głowa wychyliła się z salonu.
– Wujku, idź do siebie – poprosił Mona. – Ja otworzę. Zaraz będzie „Jeden z dziesięciu”. I przygłośnij sobie na pilocie, bo znowu nie będziesz słyszał pytań.
Na szczęście wujek posłuchał jego rady. Mona przełknął jeszcze ślinę, nim otworzył drzwi. Nie miał pojęcia, jaką minę powinien przybrać. W środku aż rozsadzała go radość. Znowu był tylko jego.
Aż cofnął się o krok, gdy złapał spojrzenie przekrwionych oczu Montera. Ten był pijany, bardzo. Może nawet coś więcej. I był wściekły.
– Obudziłeś mojego wujka.
– Zamknij się! – warknął Monter i wprosił się do środka. Popchnął Monę do jego malutkiego, zagraconego pokoju.
Chwiał się. Musiał podeprzeć się ściany, aby nie upaść.
– I czego się tak lipisz?! – spytał czekającego na jego kolejny ruch Monę. – To wszystko przez takich jak wy. Gdyby was nie było… – bełkotał.
– Jak my? – powtórzył długowłosy chłopak.
– Dopraszacie się jak jakieś kurwy. Sami tego chcecie – wybełkotał Monter i chwycił się za krocze. – Chcesz tego, suko? Oczywiście, że chcesz.
Mona nawet nie zamierzał zaprzeczać. Zsunął z siebie spodnie. Nie musiał ich rozpinać, bo były o kilka rozmiarów za duże. Nie miał pod spodem bielizny. Stał teraz przed nim nagi. Na wklęsłym brzuchu miał rozległego, blednącego siniaka.
– Kto ci to zrobił? – spytał Monter, podchodząc.
Ty – odparł mu w myślach Mona – tylko byłeś wtedy jeszcze bardziej najebany niż teraz i nie pamiętasz. Po czym uklęknął na podłodze i zaczął rozpinać mu spodnie. W przeciwieństwie do tego całego, pięknego Czernieckiego, on był znacznie bardziej przeciętną suką, ale też znacznie bardziej wierną. Czekał cierpliwie, a jego pan zawsze wracał.
Jęknął, gdy poczuł szarpnięcie za włosy. Nie był aż tak naiwny, żeby szukać w tym jakiejkolwiek namiętności.
Tak. Wrócił. I on się teraz postara, aby został już na zawsze.
Rozdział 12
Sebastian był zirytowany. Od samego rana aż do teraz, czyli późnego popołudnia. Tylko powód jego frustracji uległ zmianie. Rano było to materiałoznawstwo, nad którym znowu siedział, przygotowując się już na wrześniową sesję poprawkową. Teraz zaś kserówki, nad którymi wisiał, leżąc na brzuchu na łóżku, zostały rzucone na biurko. To Aśka nawet bez pytania zrobiła sobie miejsce obok niego na niebieskim tapczanie przykrytym kocem. Już w dwójkę w tym malutkim pokoiku było strasznie ciasno, a miał jeszcze jednego gościa. Na jego obrotowym krześle siedział Grześ. Zgadał się z Aśką, mimo że ta dwójka nigdy za sobą szczególnie nie przepadała i teraz oboje się u niego pojawili bez zapowiedzi.
– Napis wciąż tam jest – rzuciła Aśka, która ulokowała swój drobny tyłek między łydkami Sebastiana i wyglądała przez okno.
– I pewnie długo będzie – odparł Sebastian nieszczególnie przejęty. – Spółdzielnia raczej nie będzie chciała pokryć kosztów zamalowania tego.
Zmył wszystkie bazgroły z całej klatki schodowej w swoim bloku. Okazało się, że nie było ich nigdzie indziej. Zaś ten wielki napis na sąsiednim bloku mógł tam sobie być, ile tylko chciał. Sebastian w końcu nie był tam wymieniony. Nie jego problem w takim razie, uznał.
– Ale ciekawe kto go zrobił? – wtrącił Grześ.
– Jest między piętrami, więc zakładam, że ktoś wychylił się z górnego okna i nabazgrał go do góry nogami, dlatego taki koślawy – zgadywał Sebastian. – Może mieszka tam jakiś szczególnie nieprzychylny Monterowi i jego odchyłom.
– „Nieprzychylny odchyłom”, dobre! – pochwaliła Aśka.
– No właśnie niedobre! – oburzył się Grześ. – Jak możesz być gejem, a jednocześnie być takim anty?
Sebastian przewrócił oczami. Nie, nawet teraz nie uważał, że zerwanie z tym chłopakiem to był błąd. Nie czuł żalu. I nie był anty, ale nie był też pro. Po prostu było mu wszystko jedno. Chciał sobie po prostu żyć. Chyba nie wymagał tak wiele? Gdy oglądał w telewizji burdy na paradach równości, nie był po żadnej stronie.
– Nie jestem anty, ani nie jestem pro – odparł, wypowiadając na głos swoje myśli. – To był po prostu żart. Przestań tak spinać dupę o wszystko. Właśnie przez to są później takie akcje. Przez ludzi, którzy stoją albo po jednej albo po drugiej stronie barykady i tylko się napuszczają na siebie wzajemnie. Dlaczego każdy nie może po prostu kochać z kim mu się podoba, czy tam ruchać? Niech se każdy robi, co chce, jeśli tylko nie krzywdzi tym innych, a reszcie nic do tego. Po co robić z tego jakąś filozofię?
– No o tym przecież od zawsze mówię!
Sebastian znowu tylko przewrócił oczami. Jak grochem o ścianę.
– Ale tak w ogóle, to po co tu przyleźliście? – spytał, zmieniając temat. Nie miał ochoty na kolejny wykład o równouprawnieniu.
On się tam zawsze czuł „równoprawny”, dopóki Grześ go nie uświadomił, że jednak nie, bo należy do mniejszości. I Aśka też była dyskryminowana, tylko że ze względu na płeć. Podobno.
Właśnie ten moment wybrał Bohun, aby też dołączyć do stada. Wepchnął się do pokoju, pokonując harmonijkowe drzwi, wyminął siedzącego na krześle Grzesia, który lekko się skrzywił, gdy poczuł jego futro na łydce, i wskoczył na łóżko. Aśka poczochrała go po miękkim futrze na szyi, co przyjął z zadowoleniem. Później wepchnął się głębiej, aby położyć się wzdłuż ciała Sebastiana. Chyba też chciał go pocieszyć.
– No… żeby pomyśleć co dalej – odpowiedziała dziewczyna na wcześniej zadane pytanie.
– Z czym?
– To chyba się tak nie skończy, nie? Sam mówiłeś, że Monter ci groził. Nie wiadomo też, kto w ogóle zrobił te napisy. Może to tylko początek. Nie wiesz, jak to się rozwinie. Może być niebezpiecznie nawet.
– Że ktoś mi będzie chciał wpieprzyć pod śmietnikiem, jak będę wieczorem wyrzucać śmieci do kontenera? – ironizował Sebastian. – Nie martwcie się, umiem się obronić.
– Śmieszy cię to? – spytał znowu Grześ. – Te głupoty na ścianach to już była mowa nienawiści. Niemożna tak tego zostawić.
– „Mowa nienawiści”? Zapisałeś się do jakiejś organizacji, czy coś? Gadasz jak jakiś nawiedzony aktywista z TVNu. Daj se już siana – zgasił go blondyn. – Oboje robicie z igły widły. Pewnie rozjedzie się po kościach, a w październiku i tak wracam na studia. Nawet jakby miało wykroić się coś grubszego, to i tak zawsze mogę przeprowadzić się do akademika.
Na to ostanie akurat nie miał ochoty. I tak wracałby co weekend, chociażby po to, żeby pobyć z Bohunem i zabrać go na spacer. Do tego, kto robiłby mu tam pierogi? Czy raczej, z kim by je robił?
Żaden z jego gości nie zdążył odpowiedzieć.
– Doktorowy!
– Co to? – spytała zaskoczona Aśka, gdy usłyszeli dochodzące z podwórka głośne wołanie. Wyglądnęła przez okno. – To ten rudy kolega Montera.
– Apacz? – zdziwił się Sebastian. Usiadł, żeby też zobaczyć, kto drze mordę pod jego blokiem. To rzeczywiście był Apacz. – Świr – skomentował rozbawiony.
– Doktorowy, chodź!
Tak też Sebastian postanowił zrobić. Zostawił swoich znajomych bez słowa wytłumaczenia. Ubrał tylko papucie przed wyjściem z domu. Pokonał szybko schody i wyszedł przed blok. Koło drewnianej ławki czekał na niego Apacz w swoim stroju ochroniarza. Wyglądał w nim jak bardzo niegrzeczny chłopiec, któremu matka kazała ubrać koszulę na rozpoczęcie roku szkolnego.
– Czego? – spytał szczerzącego się chłopaka.
I wtedy przyszła mu do głowy jedna rzecz. Apacz był kumplem Montera, trzymali się przecież razem. Razem jeździli na koncerty, razem chlali i razem imprezowali. Sebastian uniósł spojrzenie na ten przeklęty napis, a potem popatrzył na Apacza. Nic nie mówił, bo nie wiedział co. Czekał w napięciu.
– Hej, idę teraz na zmianę do centrum handlowego – rzucił rudzielec – a potem mam nockę na terenie starych zakładów fosforowych. Wiesz, gdzie to jest? Na południe, za miastem. Można autobusem dojechać. Przyszedłbyś?
Tego Sebastian się nie spodziewał. Apacz nawet się nie zająknął o Monterze, a przecież musiał wiedzieć. Nie był w końcu ślepy, ani głuchy. Ani też tak głupi, jak się może na początku wydawać. Tylko po co miałby zapraszać Sebastiana na noc na teren nieczynnej od lat fabryki stojącej na odludziu? Jeśli to miała być zasadzka, to stracił element zaskoczenia.
– Po co? – zapytał Sebastian.
– Ty to się nie umiesz bawić, Doktorowy – rzucił Apacz, jednocześnie zerkając na ekran swojego telefonu. Takiego z klapką. – Bo akurat ci powiem. Ale przyjdziesz, co? Gdzieś na dwudziestą trzecią, dobra? Skończę wtedy obchód wokół zabudowań. Nic się tam zwykle nie dzieje.
Sebastian nie zdążył odpowiedzieć, bo rozdzwoniła się komórka chłopaka. Miał „Kupalnockę”* ustawioną jako dzwonek. Blondyn nie mógł się nie uśmiechnąć. Lubił takie klimaty.
– No lezę – jęknął Apacz do słuchawki. – I gdzie ci się tak śpieszy, co? Przecież i tak sam mieszkasz… Nie, nie nazwałem cię teraz przegrywem.
Czyli jednak ma telefon, pomyślał Sebastian, przysłuchując się rozmowie chłopaka z jego zamiennikiem w pracy, jak sądził. Nie jest aż takim dzikusem.
– To przyjdziesz? – zapytał jeszcze raz Apacz, już zbierając się do drogi. Podniósł z ławki plecak i zarzucił go na plecy. – Wiesz, w dzień też zajebiście wyglądasz taki nieuczesany.
– Co? – zdziwił się Sebastian i mimowolnie sięgnął do swoich zmierzwionych, trochę skręconych blond włosów. Całe przedpołudnie spędził kisząc się w łóżku i symulując naukę. Nawet się dzisiaj nie golił.
Apacz już zniknął za rogiem bloku. Zostawił Sebastiana samego w gaciach dresowych na tyłku, gołą klatą, schodzonymi kapciami na stopach i tysiącem pytań w głowie.
– Co za świr – mruknął do siebie blondyn, śmiejąc się lekko, a potem wszedł do klatki.
Minutę później był już w swoim pokoju. Zastał go dokładnie taki sam widok, jak gdy go przed chwilą opuszczał. Aśka siedziała na łóżku. Na sto procent widziała przez okno całą jego rozmowę z Apaczem. Na szczęście nie mogła jej słyszeć.
– Co ten chłopak ci powiedział? – niespodziewanie to Grześ zadał pytanie. – To jakiś znajomy tego Montera, tak? Groził ci? Zawsze możesz iść na policję…
– Jezu – jęknął Sebastian – naprawdę daj se już spokój.
– No ale co chciał? – naciskała Aśka.
O jego ostatnich wyczynach z Apaczem na łonie natury nie miała pojęcia. Sebastian nie wtajemniczył jej w nowy aspekt swojego życia i bardzo się z tego cieszył. Był mądrym chłopcem, uczył się na błędach.
– Zaprosił mnie na imprezę – rzucił na odczepnego. – Chyba jeszcze nie wie, w końcu mieszka w lesie.
– Chyba tylko raz widziałam go kiedyś w klubie z Monterem. Dziwny typ – stwierdziła dziewczyna. – Uważaj na niego.
Specjalna delegacja pobyła u niego jeszcze jakieś pół godziny. W sumie nie miał pojęcia, po co przyszli. Może po ludzku się o niego martwili. Aśka na pewno miała wyrzuty sumienia. Zaś Grześ… jego nie rozumiał. On by nie chciał widywać się z kimś, kto go rzucił w tak chamski sposób. Ten temat jednak na krótko zaprzątnął mu głowę. Miał inną zagadkę do rozwiązania.
Wiedział, gdzie były te nieczynne zakłady chemiczne. Mijał zabudowania kilka razy podczas dłuższych, zamiejskich wycieczek rowerowych. Nie miał pojęcia, po co Apacz go tam zapraszał. Może to rzeczywiście była podpucha. Może tam pojedzie, a z ciemności wyłoni się Monter i jego ekipa z metalowymi kijami bejsbolowymi w dłoniach. I kto wie, co mu tymi kijami zrobią. Może tylko pobiją, a może jeszcze zgwałcą, jak się pedałowi należy.
Uśmiechnął się krzywo do tej myśli. Apacz był zbyt prostolinijny, żeby bawić się w jakieś zasadzki. Nie było łowcą, który zastawiał zasadzki. On stawał ze zdobyczą twarzą w twarz. Tylko, dalej nie miał pomysłu, o co miało chodzić. Sprawdził za to na telefonie rozkład nocnych autobusów. Rzeczywiście dało się tam dojechać tak późną porą. Za to z powrotem było gorzej. Gdyby rzeczywiście się tam wybrał, musiałby siedzieć już tam do rana. Tylko po co?

Wygrała ciekawość.
– Głupi jesteś, Seba – rzucił do lustra po wypluciu pasty do zębów.
Postanowił iść, bo to było zwyczajnie ekscytujące. I przecież robili razem pierogi. To musiało coś znaczyć.
Przystanek ograniczał się jedynie do metalowego słupka z przytroczoną tabliczką z rozkładem jazdy autobusów, aż dwóch. Nie było tu nawet wiaty, ani ławki. Sebastian wysiadł z autobusu na pobocze wysypane żwirem. Drogę z obu stron otaczał las. Google powiedziało mu, że musi iść kilkaset metrów prosto, a potem skręcić w boczną uliczkę – ona powinna zaprowadzić go do fabryki. I tak też się stało. Na metalowej, zamkniętej na kłódkę bramie wisiała tabliczka zakazująca wstępu osobom nieupoważnionym, czyli właśnie takim jak on.
Brama naprawdę była zamknięta, a Apacza nie było nigdzie widać. Sebastian przeszedł się wzdłuż wysokiego na ponad dwa metry, ceglanego muru, ale nie dojrzał żadnego monitoringu. Postanowił więc wspiąć się na metalową bramę i po prostu przeskoczyć na drugą stronę.
Na terenie fabryki było wiele niszczejących teraz budynków. W pierwszym, jednopiętrowym, w kształcie litery L musiała znajdować się kiedyś część administracyjna. Dalej były budynki produkcyjne i laboratoria, a na końcu rozległego terenu majaczyły ogromne silosy. Był to najbardziej charakterystyczny punkt, więc tam postanowił udać się Sebastian.
Gdy znalazł się już na miejscu, rozejrzał się w około. Był sam. Nie pozostało mu nic innego, uznał, jak wciągnąć duży haust powietrza do płuc i zawołać tego rudego demona z lasu, jeśli rzeczywiście tu był. Nie zdążył wydać jednak z siebie żadnego dźwięku, bo ktoś nagle zakrył dłonią jego usta i nos. Sebastian zareagował instynktownie, najpierw z całej siły wbił ozutą w trampka piętę w palce atakującego od tyłu mężczyzny, a potem kopnął go w łydkę. Udało mu się wyszarpnąć. Odwrócił się w jego stronę i wymierzył cios pięścią, wszystko robiąc instynktownie, w ogóle przy tym nie myśląc. Mężczyzna w czarnej czapce z daszkiem na głowie mógł jednak poszczycić się świetnym refleksem i znacznie większym doświadczeniem w walce. Chwycił Sebastiana za przedramię w stalowym uścisku i wykręcił mu rękę, zmuszając do przyklęku.
– Boli! – jęknął Czerniecki, strzelając gromami z oczu w stronę stojącego nad nim Apacza. Przez tę czapkę nie rozpoznał go od razu.
– Powinieneś potrenować, Doktorowy. Dałeś się zaskoczyć.
Apacz wyciągnął rękę i pomógł Sebastianowi się podnieść. Zamiast białej koszuli ubrany był teraz w czarną bluzę z nadrukiem nazwy firmy ochroniarskiej. Nie puścił dłoni Sebastiana, gdy stali już naprzeciwko siebie.
– Więc słyszałeś? – spytał blondyn. – Monter ci mówił?
– Nie widziałem go od tamtego razu w lesie. Glaca mi dzisiaj napisał.
– Myślałem, że jesteście przyjaciółmi.
– Czy ja wiem? – Apacz wzruszył ramionami. – Wpadłem na nich po przeprowadzce tutaj, no i jakoś się skumaliśmy. Nie wiem, czy można to nazwać przyjaźnią. Pamiętnikami się nie wymienialiśmy. A teraz chodź!
Wszystko działo się tak szybko, że Sebastian nawet nie zdążył sobie poukładać tego, co właśnie usłyszał. Ani zezłościć się na atak sprzed chwili. Apacz prędko przechodził z jednego tematu do drugiego, czy do kolejnej czynności. Skakał po nich jak żaba po liściach lilii wodnej.
Teraz wchodzili po wąskiej, metalowej drabince na szczyt jednego z silosów. Jego dach był płaski, na środku znajdował się tylko właz. Na górze czekał na nich rozłożony koc z położonym na nim plecakiem Apacza i przenośną lampą na baterie.
– Co to? – spytał Sebastian, poprawiając włosy, które spadły mu na czoło, gdy wspinał się po drabince.
– Nasza pierwsza randka!
Sebastian zrobił wielkie oczy. Spodziewał się wszystkiego, nawet jakiejś zasadzki, ale nie tego. Zaśmiał się ucieszony. Przy Apaczu dziwnie często chichotał jak jakaś nastolatka. Tylko dlaczego w tak ekscentrycznym miejscu, jak szczyt silosu? – spytał w myślach, ale rozpościerający się stąd widok wszystko mu wytłumaczył. Mieszkał w wieżowcu, ale z okna swojego pokoju w nocy widział jedynie tonący w czerni las, a z balkonu okna bloku stojącego obok. Teraz patrzył na las, przecinającą go, oświetloną drogę, a dalej na majaczące miasto migoczące światłami we wszystkich kolorach, od czerwieni po zieleń. Jeszcze dalej, jak za mgłą, ledwie dojrzał zarysy gór. Nad nimi zaś rozpościerało się granatowe niebo z milionem gwiazd.
– Cudnie.
– Prawda? – podłapał Apacz. – Lubię mieć tutaj nocki, widzę stąd dom, gdy nie ma chmur.
Usiedli na kocu. Wyciągnął z termos z plecaka i podał go Sebastianowi. W środku była ziołowa herbata słodzona miodem.
– Dom? Jak to twój dom? Nie może go stąd przecież być widać – zdziwił się Czerniecki.
– Och, nie ten, w którym mieszkam teraz z babcią. Ten prawdziwy, w Beskidach.
Apacz odebrał od Sebastiana termos, przysuwając się do niego i całując niespodziewanie w kącik ust.
– Bałem się, że nie przyjdziesz – przyznał, uśmiechając się do niego. Z plecaka wyciągnął pudełko z jedzeniem.
– Ale jestem – odparł Sebastian, wciąż nie dowierzając w to, co właśnie się działo. – Więc mieszkałeś w Beskidach? I czemu się przeprowadziłeś tutaj? Wiesz, jakoś sobie wyobrażałem, że mieszkasz z babcią w tej schowanej w lesie chałupie od zawsze i rzucacie tam zaklęcia, gotujecie wywary w kotle i zmieniacie się w nocy w wilki. – Zaśmiał się.
Apacz zachichotał, mrużąc przy tym zielone oczy.
– Kto wie? – rzucił, uśmiechając się jak chochlik. – Babcia wychowała się w tamtym domu, ale później wyjechała w Beskidy i wyszła za mojego dziadka, leśnika. On już nie żyje. Mój tata też jest leśnikiem. Siostra mojej babci została tutaj, dwa lata temu ciężko zachorowała, właściwie bez przerwy leży w szpitalu. Babcia postanowiła więc przeprowadzić się tutaj z powrotem, aby się nią opiekować. Ja skończyłem zawodówkę i przyjechałem razem z nią, aby jej pomóc. To prawie dwa lata będzie, odkąd mieszkamy w tamtym domu.
Sebastian chłonął to wszystko, jedząc przy tym orzechową roladę, którą podsunął mu Apacz, zapewne upieczoną przez jego babcię.
– Dwa lata? I dopiero teraz się spotkaliśmy?
– No nie do końca. Widziałem cię wiele razy w lesie, jak spacerowałeś z Bohunem. Czasami jeszcze z tym krasnalem z brodą. Strasznie mi się spodobałeś. Zawsze jak byłeś sam, szukałeś wzrokiem wiewiórek na gałęziach i zbierałeś bukiety łąkowych kwiatów.
– Dawałem je mamie – rzucił Sebastian, czując rosnące zażenowanie. To była ta jego strona, której nigdy nikomu nie pokazywał. Nawet Grzesiowi.
– Ja mojej zrywałem jemiołę z drzew. – Zaśmiał się Apacz. – Wiesz, zajebiście się ucieszyłem, gdy zobaczyłem cię w busie. I jeszcze słuchałeś Kata. Przeznaczenie, normalnie! No a potem się zajebiście wkurzyłem.
Monter, no tak – pomyślał Sebastian, posępniejąc. Jego wielki błąd. Trzeba być prawdziwym debilem, żeby dać się tak ponieść, z kimś takim. Jednak nie było tego złego, co by na dobre nie wyszło… chyba.
– Będzie dobrze, Doktorowy – zapewnił Apacz, najwyraźniej odgadując, co dręczyło blondyna. – Już ja się tym zajmę.
– Ach, tak? – podłapał Sebastian, nie mogąc powstrzymać uśmiechu.
Teraz to on zbliżył się do Apacza i zainicjował ich pocałunek. Znacznie głębszy niż poprzednie muśnięcie i smakujący orzechami.
– Tak – odparł chłopak, chwytając go za dłoń i ciągnąc go w górę. Gdy już stali, zawołał głośno „Hej”, a jego głos wrócił do nich kilkukrotnie, aż zgasł. – Mój dziadek mówił, że jeśli wykrzyczysz w lesie lub jaskini swoje pragnienie i odbije się ono echem, to znaczy, że dodarło do leśnych bożków i zostanie spełnione.
– Tak po prostu?
– No nie, musisz w to włożyć własny wysiłek, ale las ci pomoże – wytłumaczył Apacz. – No to, Doktorowy, czego byś chciał?
Co dałoby mu szczęście? – pomyślał Sebastian. Poważne pytanie jak na pierwszą randkę. Boże, nie miał pojęcia. Dobra praca? Fajne mieszkanie blisko tej pracy? I co jeszcze?
– To może ja zacznę – zaproponował Apacz, widząc markotniejącą minę blondyna. Stanął w rozkroku i złożył dłonie w tubę przy ustach. – Żeby babcia była jeszcze długo zdrowa! Żeby w przyszłym roku więcej padało i było mniej pożarów lasów! Żeby podatki były niższe! Mniej smogu! I żeby Metallika znowu przyjechała do Polski! I żeby Doktorowy uśmiechał się do mnie tak, jak wtedy, gdy robiliśmy pierogi! O, i żeby jeszcze chciał ze mną iść nad jezioro! Bo było super!
Sebastian z każdym wykrzyczanym na całe gardło słowem, czuł rosnące zażenowanie. Każde słowo do nich wracało. Jeśli w okolicy mieszkali jacyś ludzie, to musieli to usłyszeć. Apacz najwyraźniej nie przejmował się takimi rzeczami. Był wolny. Robił to, co akurat podpowiadało mu serce.
Sebastian też postanowił tak spróbować.
– Żeby Bohun jeszcze długo żył! Żeby rodzice się pogodzili! Żeby w przyszłym roku więcej padało, ale nie tyle, żeby była powódź! Żebym zdał materiałoznawstwo! I żeby jeszcze raz Apacz zaprosił mnie do siebie na robienie pierogów! A potem, żeby jeszcze raz zaprowadził mnie nad jezioro… A tam przeleciał, bo było super!
A resztą będzie się przejmował później. Chyba że nie będzie mu to dane.

*Kupalnocka – utwór folkowego zespołu „Jar”. Kupalnocka to inna nazwa Nocy Kupały.

8 komentarzy:

  1. Hejeczka,
    no i dziewiąty rozdział... ;)
    cieszę się że przypominam Ci o dawnych opowiadań, no tak jak zawziełam się, że przeczytam i skonentuję to tak będzie ;)
    bardzo goraco jednym słowem, najpierw natura a potem zbliżenie... zastanawiam się kto pojechal za nim do tej Szwecji (to byla Szwecja, prawda?) bo już wcześniej miał obsesję na jego punkcie, a teraz Sebastian obudził w nim instynkty i pragnienia...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agniesza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nad opisami "natury" takiej i owakiej to ślęczałam najdłużej :D Sama bardzo lubię leśne wycieczki. Odpowiedź na pytanie oczywiście będzie na końcu opowiadania, bo inaczej byłoby nudno... Gratuluję zawziętości i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Hejeczka,
    i rozdział dziesiąty już... 
    o matko Apacz chyba jednak śledził to Sebastiana i to iimię rzywoluje mi takie dawne słowiańskie czasy... też mnie dziwi takie zachowanie Bohuna...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Właśnie tak miało być - słowiańsko :D. I trochę czarodziejsko. Bohun grzecznie schował się pod stołem... może babcia Apacza to wiedźma? ;)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Hejeczka,
    i jednenasty rozdział...
    wspaniały rozdział, oj Aśka coś ty narobiła... a jak zareaguje Apacz... no piękne Monter jeszcze do Mony poszedł...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No hejeczkaaa... Co za wytrwałość w tym czytaniu. Ja to cię podziwiam szczerze :D
      Pozdrawiam!

      Usuń
  4. Hejeczka,
    no i dwunasty rozdział...
    a dziękować, dziękować... myślałam że szybciej mi jednak pójdzie z czytaniem, ale gdybym przerzuciła się na inne aby być "bardziej na bieżąco" na przykład to ciągle bym myślała o tym i w końcu jednak dalej bym czytała tutaj... a po za tym to opowiadanie mi się podoba i czy myślałaś o jakimś shocie?
    wspaniale, o matko rewelacja, tak to zaproszenie do tej fabryki bardzo podejrzane... a tutaj się okazało randką, Apacz bardzo mnie zaskakuje, z jednej strony jest taki prymitywny (może złe określenie, ale chodzi mi tutaj o to domek w środku lasu, brak prądu) i widać, że zwrócił na Sebastiana wcześniej uwagę... ale czemu nie wymienili się numerami telefonów...
    weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Agnieszka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żeby myśleć o jakimś shocie, musiałabym przeczytać całe opowiadanie jeszcze raz, bo nie pamiętam wszystkich szczegółow i mogłabym walnąć jakąś głupią gafę. Po przerwie to strasznie żenujące xd Czego oni tam nie wpyrawiali... Ale może na Noc Kupały? :D Apcz ma niby telefon, ale nie jest typem, który myśli o takich rzeczach. Leci na spontanie bardziej. O FB może w ogóle niesłyszał, w końcu mieszka w lesie xd
      Pozdrawiam!

      Usuń