Dziś nowy "Rahzel". Pozdrawiam :)
Carlos
siedział na podłodze swojego pokoju, jak zwykle jedynie w ulubionym
szlafroku z feniksem zarzuconym na ciało i malował paznokcie. Na
czerwono, jak chciał tego klient z poprzedniego tygodnia. Andre
siedział obok na wiklinowym krześle i patrzył przez okno na
slumsy. Minę miał sfrustrowaną. Odkąd „turysta” pojawił się
w ich przybytku, jego właściciel tylko miotał się od ściany do
ściany i próbował udawać, że wcale go to nie obchodzi. Nie
wychodziło mu to zupełnie. Dziś rano chociażby warknął na Rico,
żeby ten przestał dłubać tymi wykałaczkami w mordzie, bo mu ją
kiedyś zaszyje. Nigdy wcześniej się do niego tak nie odezwał.
Maria rzuciła, że syczy jak baba przed miesiączką. To nie
polepszyło sytuacji. Po prostu się miotał. Teraz zaś był tutaj,
w pokoju Carlosa i przebierał palcami, stukając nimi o parapet.
– Jezu,
Andre – jęknął Latynos. – Zabierz gdzie indziej te swoje
frustracje. Kocham cię, chłopie, ale teraz to mnie wkurwiasz. To
mój czas wolny i chciałem go spędzić na czymś przyjemnym.
– I
co będziesz robił? – spytał Andre i zaraz uśmiechnął się
prześmiewczo. – Czytał książki?
Carlos
spojrzał na niego jak na idiotę.
– Nie
czytuję książek – odparł całkowicie poważnie.
Andre
przymknął oczy w rozbawieniu i pokręcił głową zrezygnowany.
– To
był sarkazm – rzucił. Nie wyszedł jednak z pokoju.
– Turysta
wrócił? – domyślił się Carlos i uśmiechnął szeroko.
Sam
na pewno nie uciekłby z pokoju, tak jak zrobił to jego szef.
Ciekawy był faceta, ale ten rzadko pojawiał się w burdelu i tylko
po to, żeby się przespać parę godzin. Nie korzystał też z jego
usług, nawet dziewczyn.
– Tak
– potwierdził Andre. – Przez ostatnie dni znikał gdzieś na
całe noce, wracał z obijaną mordą koło południa i szedł spać.
Mijaliśmy się i bardzo dobrze. Teraz jednak przylazł i chyba
zamierza zostać.
Był
już wieczór. Andre w każdy inny dzień siedziałby teraz przed
komputerem i popijał drinki. Nie chciał jednak zostawać z tym
mężczyzną sam na sam w małym, ciasnym pokoju. Nie wiedział,
czego się po nim spodziewać. Znał wielu gangsterów i większość
mógł określić jako niestabilnych psychicznie. Mieli też bardzo
duże poczucie dumy i szybko, nawet za jedno nieprzemyślane słowo,
pluli jadem, walili pięścią w twarz, a niektórzy nawet
przystawiali lufę pistoletu do głowy. Andre nie wiedział, do
którego rodzaju należał zielonooki Mulat i nie miał ochoty się
dowiadywać. Poza tym, przebywanie z nim na paru metrach kwadratowych
byłoby więcej niż niezręczne. Nie mieli, o czym rozmawiać, a
Andre za często łapał się na tym, że patrzył na plecy tego
mężczyzny, gdy wychodził z burdelu na swoje wyprawy po slumsach.
Potrzebował
snu. Zdrowego i długiego, ale to przychodziło mu zawsze z trudem.
Teraz było jeszcze gorzej. Od przybycia turysty zaczął doskwierać
mu jeszcze jeden brak. Jednak tą inną rzecz, której także
pragnął, mógł zdobyć znacznie prościej. Nie lubił seksu za
pieniądze, ale w slumsach wiele było miejsc, gdzie zbierali się
tacy jak on. Jednak Andre jako opiekun burdelu bardziej niż inni
miał świadomość, że wszawica wszechobecna w fawelach to nie
jedyna choroba trawiąca ciała większości tych ludzi. Tak sobie
przynajmniej tłumaczył trwającą posuchę, która zaczęła
dokuczać mu jeszcze bardziej, odkąd musiał gościć w swoim pokoju
zielonookiego „turystę”.
– Ale
on ma ciało – rzucił nagle rozmarzonym głosem Carlos w
najgorszym z możliwych momentów.
Andre
przewrócił oczami. Nie był przecież ślepy, a wolałby teraz być.
Podniósł się jednak z fotela, bo najbardziej ze wszystkiego
frustrowało go to, że tu uciekł. Ze swojego własnego pokoju.
Wrócił do siebie i po chwili stał już przed drzwiami do sypialni.
Nie pukał, bo w końcu był to jego burdel i jego pokój. Wszedł do
środka i na moment zapomniał języka w gębie. Rahzel siedział na
krześle w samych spodniach i opatrywał nacięcia na swoich plecach.
Długie dredy, przełożone przez ramię, opadały mu na mocno
umięśnioną klatkę piersiową.
– Pomogę
ci – zaoferował Andre, przyjmując jak najbardziej neutralną
minę.
Rahzel
jedynie spojrzał na niego przez ułamek sekundy i bez chociażby
jednego słowa wrócił do przemywania ran za pomocą waciku
nasączonego środkiem odkażającym. Nie mógł dosięgnąć
niektórych z nich. Andre również bez słowa podszedł do niego,
wziął nowy wacik z torebki, nasączył go płynem i zaczął
przecierać nim nacięcia. Nie były poważne, ale rany nie lubiły
upału i potu. Nieoczyszczone mogły sprawić wiele kłopotów.
Rahzel w żaden sposób nie zareagował, a Andre uznał to za niemą
zgodę. Mulat na szerokich, mocno umięśnionych plecach miał dwa
tatuaże. Jak reszta na jego ciele były czarnobiałe. Pierwszy
przedstawiał rekina wyskakującego z morskich fal. Drugi zaś, u
góry pleców, był poziomym napisem. Andre nie mógł go odczytać.
Czcionka była bardzo komiksowa.
– Twój
pierwszy? – spytał, gdy powoli zmywał zaschniętą krew z
czarnobiałego rekina.
Jego
ruchy były wręcz flegmatyczne. Specjalnie to przedłużał. Nic nie
mógł poradzić na to, jak bardzo podobało mu się to ciało.
Chciałby go dotknąć bezpośrednio opuszkami palców, żeby skóra
otarła się o skórę, ale nie mógł. Nienawidził gangsterów, bo
ci chełpili się jedynie swoją siłą, w tym potęgą swoich ciał,
ale jednocześnie to ci najtwardsi z mężczyzn najbardziej go
pociągali. Takim był nieszczęśnikiem. Delektował się więc tym,
czym mógł. Kiedy bardziej się nad nim pochylał, czuł jego wodę
kolońską, pot i krew. Jego męskość.
– Nie
– odparł Rahzel. Andre podejrzewał, że więcej niż tego jednego
słowa od niego usłyszy, ale jednak się pomylił: – Pierwszy był
ten na szyi.
Andre
uniósł brwi zdziwiony. Pierwsze tatuaże zwykle ludzie robili sobie
na ramionach, łydkach albo plecach. Tatuowali imiona bliskich ich
sercom osób, symbole ich pasji albo przeżyć, a czasami coś, co po
prostu wydawało im się fajne. Nie rozumiał, dlaczego ktoś swój
pierwszy tatuaż robił sobie na szyi, co musiało być znacznie
bardziej bolesne niż chociażby tatuowanie na ramieniu i dlaczego
miałoby to być własne imię. O to drugie nie zapytał. Takie
pytanie było zbyt intymne i pewnie tak nie dostałby odpowiedzi.
– Musiało
boleć – rzucił jedynie i sięgnął po opatrunki.
– Na
kościach boli bardziej.
– Na
żebrach? Wiem coś o tym.
On
miał tylko jeden tatuaż. Był duży i kolorowy. Gdyby robił go w
salonie, pewnie musiałby przyjść na kilka sesji. Jednak on leżał
tutaj, na tej podłodze, gdy był tatuowany, a cały ornament został
zrobiony za jednym razem. Trwało to długie godziny i cierpiał przy
tym, ale jednocześnie było to dziwnie ekstatyczne doznanie. Na
ukojenie cierpień otrzymywał też pocałunki. Był wtedy tylko
chłopcem, który pomagał prowadzić burdel, tak jak Rico teraz.
Tylko w przeciwieństwie do niego, on noce spędzał w tym pokoju u
boku jego poprzedniego właściciela.
– Jesteś
Amerykaninem, prawda? – spytał niespodziewanie Rahzel. –
Angielski to twój ojczysty język.
– Tak
– odparł jedynie Andre.
Nie
chciał o tym mówić. O tym, jak trafił tutaj, jak stracił
rodziców. Jednak Rahzel nie zadał kolejnego pytania. Wstał, by
naciągnąć na siebie koszulę, nie zapiął jej jednak. Poprawił
dredy, znów zarzucając je na plecy. Spojrzał na Andre
żółtozielonymi oczami.
– Dziękuję
– powiedział.
Andre
zrobił zdziwioną minę. Nie spodziewał się tego. Tacy ludzie nie
mieli w zwyczaju dziękować. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo
Rahzel już zaczął szykować się do wyjścia.
– Już
idziesz? – spytał więc za to. – Nie wiem, jaki jest twój cel i
nie chcę wiedzieć, ale jeśli oni u ciebie wyczują jakąkolwiek
słabość, to cię rozszarpią. Zostań. Świat się chyba nie
zawali, jeśli zabijesz go jeden dzień później?
Rahzel
spojrzał na niego kątem oka, ale nie przestał się pakować. Tak,
w czarnej torbie miał broń. Andre widział jej zarysy przez ułamek
sekundy, nim została zapięta. Ciężko było wyczytać coś z tego
człowieka. Przypominał trochę robota zaprogramowanego do wykonania
zadania każdym kosztem, nawet samodestrukcji.
– Kogo?
– spytał Rahzel z nutką groźby w głosie.
– Skąd
mam wiedzieć? Nie musisz być taki podejrzliwy. Nie obchodzi mnie
to, bylebyś bawił się daleko od mojego domu – odparł Andre. –
Jednak domyślenie się, po co tu przyjechałeś, nie należało do
najtrudniejszych.
Mówił
stanowczo, ale się bronił. Nie chciał, żeby ten człowiek miał
wobec niego jakiekolwiek podejrzenia, bo nie chciał jeszcze umierać.
– Nie
jestem jednak głupi – kontynuował. – Gdybyś przyleciał tu,
żeby prowadzić jakieś pertraktacje typu „ile koksu, za ile
kasy”, nie byłbyś sam, nie ukrywałbyś się w burdelu, by
wymykać się w nocy. No i przede wszystkim, wysłaliby kogoś
bardziej znającego się na negocjacjach. Bardziej gadatliwego i
elokwentnego – parsknął. – Przekonywać umiesz pewnie tylko
spluwą i pięścią.
Teraz
Rahzel wyglądał już na zaskoczonego. Andre obawiał się jego
reakcji, ale Mulat po prostu lekko się uśmiechnął i pozwolił
swojej czarnej torbie opaść na ziemię. Teraz towarzyszył temu
inny dźwięk niż kilka dni temu. Nie było w niej w końcu ubrań,
a broń. Zapewne to jej zdobyciem zajmował się przez te ostatnie
noce. Dzisiaj zrobi sobie krótką przerwę, zanim wyruszy na kolejne
łowy.
– Jestem
głodny.
To
nawet nie było pytanie, czy prośba, tylko stwierdzenie faktu. I
sugestia jednocześnie. Choć może bliżej jej do rozkazu. Andre
zrobił głupią minę. Rahzel dotąd pojawiał się w burdelu, tylko
żeby się przespać. Znikał tak niepostrzeżenie, jak się
pojawiał.
– W
sumie taż nie jadłem jeszcze kolacji. – Uśmiechnął się.
Na
ławie leżało kilka menu od zaufanych restauracji. Były już mocno
sfatygowane. Podał je Rahzelowi.
– Wybierz,
co chcesz, a ja zamówię. Byle bez tuńczyka.
– Bo?
– spytał Rahzel.
– Mam
uczulenie.
– Uczulenie?
Jak jakiś paniczyk?
– Co?
Tak, jestem mięczakiem – prychnął Andre. – A ty co, zawsze
taki twardziel? Oczywiście nigdy nawet nie miałeś grypy?
Rahzel
wzruszył lekko ramionami. Niby był to tylko ledwie zauważalny
gest, a Andre aż wciągnął głębiej powietrze. Facet miał
niesamowite ciało. Połączenie efektów pakowania na siłowni,
pracy fizycznej i zapewne nawalanie się z innymi typkami jego
pokroju przez całe życie. Dlatego nie chciał być z nim sam na sam
w tym pokoju, pomijając już fakt, że był niebezpieczny. To ciało
go frustrowało. I te ślepia.
Teraz
jednak sam go tu zatrzymał. Może dlatego, że Rahzel nie pochodził
stąd, nie był prostytutką, ani gangsterem ze slumsów. Od kilku
lat Andre właściwie tylko z takimi ludźmi miał kontakt. Cały
czas musiał się pilnować, nie mógł okazać słabości. Rahzel
zaś, kiedy wykona swoje zlecenie, po prostu odejdzie. Może mógł
się przy nim trochę zapomnieć.
– Może
być zwykły hamburger i frytki z batatów – rzucił Rahzel i
odłożył karty. – I jakieś piwo.
– Podwójna
porcja, co nie? – Uśmiechnął się Andre.
Siedzieli
więc na podłodze i jedli kolację. Nie rozmawiali, bo nie mieli, o
czym. On prowadził burdel, a Rahzel był zabójcą na zlecenie. Na
razie tylko to ich określało. Nie wiedzieli o sobie nic więcej.
– Dlaczego?
– spytał w pewnym momencie. – Dlaczego akurat imię?
– Co?
– Rahzel sięgnął do swojej szyi, gdy po chwili konsternacji
zorientował się, że pytanie dotyczyło tatuażu. Wreszcie wydawał
się zaskoczony. – Dlaczego pytasz?
Andre
uśmiechnął się szerzej. Trafił. Chciał go trochę rozbroić,
trochę zaskoczyć, zainteresować sobą i mu się udało.
– Bo
to ciekawe. Powiedz mi, a ja odwdzięczę się tym samym –
zaproponował.
Odłożył
pudełko z jedzeniem i ściągnął przez głowę podkoszulek, żeby
pokazać swój tatuaż z rajskimi kwiatami. Siedzieli teraz
naprzeciwko siebie obaj nadzy do pasa, ale zapewne odbierali to
zupełnie inaczej. Szkoda. Nadzieja jednak umiera ostatnia, pomyślał
Andre, uśmiechając się do siebie. Może zmiany wcale nie były
takie złe.
– Po
co miałbym chcieć to wiedzieć? – zaczął Rahzel, ale jego wzrok
padł na ścianę za plecami Andre. – Heh.
– Jesteś
ciekawy? – spytał właściciel burdelu, odchylając się lekko do
tyłu i opierając na dłoniach. – A może tego, jak Amerykanin
został zarządcą burdelu w faweli?
Rahzel
patrzył teraz na niego tymi żółtozielonymi ślepiami trochę jak
zdezorientowane dzikie zwierzę. Pochodził z brutalnego świata,
pewnie w nim się urodził. Do niego przynależał i nie znał
innego. Interakcje z ludźmi z innej rzeczywistości były dla niego
czymś nowym. Znów sięgnął dłonią do swojej szyi.
– Bo
nie było niczego, co chciałbym wytatuować – powiedział,
odpowiadając na wcześniejsze pytanie.
Więc
nie miał matki, ojca, siostry? – pomyślał Andre. Nikogo i
niczego, co kochał, oprócz siebie samego? Tak, taki mężczyzna,
wyprany z uczuć, przez które człowiek staje się właśnie
człowiekiem, a które jednocześnie czynią go słabym, był
doskonałym psem mafii. Żadne okowy go nie ograniczały. Nie poruszy
go lament żony, ani płacz dziecka. Tylko że… to był takie
strasznie smutne.
– A
twój?
– Hm?
Ach, tak. – Andre dotknął swojego boku z wytuowanymi kwiatami,
pozwalając palcom wsunąć się w zagłębienia między żebrami. –
Po prostu chciałem, żeby je na mnie zrobił. Żeby przynajmniej one
zostały ze mną na zawsze.
– On?
– Tak.
Był właścicielem tego miejsca i wielu innych podobnych. Był
szefem jednego z tutejszych gangów. Mordował, bił i kradł swoimi
lub cudzymi rękami. Nie był pod tym względem wyjątkiem. Oni
wszyscy są tacy sami. Ale czasami, gdy zostawał sam, odkładał
pistolet i malował. Niewielu było takich, którym pokazał tę
stronę siebie. Większość tego zaszczytu doświadczała tylko raz.
– Brzmisz,
jakbyś mówił o swojej kochance – parsknął Rahzel.
Andre
uśmiechnął się, mrużąc w rozbawieniu niebieskie oczy.
– Dokładnie
– odparł.
Chciał
się z nim trochę podrażnić, trochę się z nim pobawić i
świetnie mu to wychodziło. Rahzel znów zamilkł. Nie odnajdywał
się w takich sytuacjach, to jasne. Nie zszokował go sam fakt, że
Andre był gejem, tylko to, że się do tego tak po prostu przyznał.
A jeszcze bardziej to, że człowiek, o którym mu przed chwilą
opowiedział, nim był. W swojej głowie miał wtłoczone proste
schematy.
Może
ryzykował własnym życiem, ale chciał się z nim jeszcze bardziej
pobawić. Podwinął nogawki swoich spodni, ukazując blade łydki.
Podciągnął jedną nogę, by móc oprzeć podbródek o kolano.
Chciał wyeksponować swoje ciało.
– Więc?
– spytał, patrząc mu prosto w oczy swoimi, błękitnymi i
roześmianymi. – Jak to jest siedzieć naprzeciwko pedała,
który na ciebie leci i nie móc mu przywalić?
Rahzel
mógł się tutaj bawić, tylko dlatego że szef Andre wydał na to
zgodę. Zapewne, żeby utrzymać dobre relacje z jakimś gangiem z
Ameryki, do którego należał Rahzel. Taka uprzejmość, wyraz
dobrej woli. To go wiązało. Nie mógł tego zniszczyć, musiał być
posłuszny. Teraz najbardziej na świecie chciałby odzyskać swoją
dumę, pewnie jedną z niewielu rzeczy, na których mu zależało.
Gdyby tylko mógł, pewnie by go zastrzelił, może pobił, a tak
zostało mu jedynie chwycenie swojej czarnej torby i wyjście. Musiał
stłumić swój gniew i pewnie aż go to rozrywało od środka.
Rahzel
odrzucił na bok pusty, plastikowy talerz. Gdy wstawał, jego dredy
kołysały się. Andre w jakiś sposób ten ruch wydawał się wręcz
hipnotyczny. Śledził je wzrokiem, który później skupił się na
szyi tego człowieka i tam został. Na jego mięśniach, tatuażu z
imieniem i poruszającej się grdyce.
On
jednak wcale nie zamierzał wyjść. Zmrużył żółtozielone oczy,
a potem zaatakował niczym dzikie zwierze.
Z każdym rozdziałem uwielbiam Andre coraz bardziej, coś czuję że opowiadanie skończę zakochana po uszy. A zakończenie oczywiście wspaniałe i w idealnym momencie... ale serio musiałaś? Nawet nie wiemy jak dokładnie zaatakował a nadzieja się tli:D Super że wyjaśniłaś historie tatuaży, jedną i drugą super ciekawa.
OdpowiedzUsuńTeż nienawidzę takich zakończeń, kiedy czytam, ale takie są najlepsze dla autora ;) Co do Andre, nie chciałam go zrobić mięczakiem, taką ofiarą losu, który mu się przytrafił, więc przynajmniej musi być wygadany :)
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!
Andre ma zero instynktu zachowawczego, co on chce,zginąć? To tak jak byś pokazał stek panterze (z którą trochę utożsamiam sobie Rahzela) i zaczął uciekać xD to nawet nie był podryw tylko oferta!
OdpowiedzUsuńI Andre tak na prawdę ma nadzieję, że nic nie może mu zrobić, bo przecież jak by go Rahzela zatłukł i wywalił kilka ulic dalej, to nikt nie miał by prawa go oskarżyć.
Bardzo mi się podobało, muszę przyznać, że napięcie trzyma :)
Pozdrawiam i weny
MaWi
Andre się po prostu nudzi, bo każdy dzień jest taki sam. I lubi pantery hehehe ;) (też tak myślę o Rahzelu).
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam :)
Wygląda na to, że Rahzel od początku nie był zbyt wrogo nastawiony do Andre, to że ten jest gejem raczej mu nie przeszkadza ;) Oczywiście mam nadzieję że ten atak to z tych konczących się lepkim bałaganem 😁 Ciekawie wymyśliłaś te tatuaże :) Andre musiał być naprawdę zakochany w tym poprzednim właścicielu burdelu. Ciekawe, czy on zginął? Podoba mi się ta historia :) Oczywiście czekam na ciąg dalszy. Dziękuję i pozdrawiam 💚
OdpowiedzUsuń"Lepki bałagan" :D Rozwaliło mnie 😁 O poprzednim właścicielu burdelu jeszcze trochę będzie. Dzięki za komentarz i pozdrawiam!
Usuń