sobota, 16 maja 2020

Rahzel - ROZDZIAŁ 5 - Bestia

Odkryłam ostatnio zaskakujące rzeczy. "Texas Brothers" osiągnęło ostatnio 3000 pobrań, a "Life is Cheap" 1000 na beezarze. Łał! Zupełnie się nie spodziewałam.
Dziś nowy "Rahzel". Pozdrawiam :)


Carlos siedział na podłodze swojego pokoju, jak zwykle jedynie w ulubionym szlafroku z feniksem zarzuconym na ciało i malował paznokcie. Na czerwono, jak chciał tego klient z poprzedniego tygodnia. Andre siedział obok na wiklinowym krześle i patrzył przez okno na slumsy. Minę miał sfrustrowaną. Odkąd „turysta” pojawił się w ich przybytku, jego właściciel tylko miotał się od ściany do ściany i próbował udawać, że wcale go to nie obchodzi. Nie wychodziło mu to zupełnie. Dziś rano chociażby warknął na Rico, żeby ten przestał dłubać tymi wykałaczkami w mordzie, bo mu ją kiedyś zaszyje. Nigdy wcześniej się do niego tak nie odezwał. Maria rzuciła, że syczy jak baba przed miesiączką. To nie polepszyło sytuacji. Po prostu się miotał. Teraz zaś był tutaj, w pokoju Carlosa i przebierał palcami, stukając nimi o parapet.

– Jezu, Andre – jęknął Latynos. – Zabierz gdzie indziej te swoje frustracje. Kocham cię, chłopie, ale teraz to mnie wkurwiasz. To mój czas wolny i chciałem go spędzić na czymś przyjemnym.
– I co będziesz robił? – spytał Andre i zaraz uśmiechnął się prześmiewczo. – Czytał książki?
Carlos spojrzał na niego jak na idiotę.
– Nie czytuję książek – odparł całkowicie poważnie.
Andre przymknął oczy w rozbawieniu i pokręcił głową zrezygnowany.
– To był sarkazm – rzucił. Nie wyszedł jednak z pokoju.
– Turysta wrócił? – domyślił się Carlos i uśmiechnął szeroko. 
Sam na pewno nie uciekłby z pokoju, tak jak zrobił to jego szef. Ciekawy był faceta, ale ten rzadko pojawiał się w burdelu i tylko po to, żeby się przespać parę godzin. Nie korzystał też z jego usług, nawet dziewczyn.
– Tak – potwierdził Andre. – Przez ostatnie dni znikał gdzieś na całe noce, wracał z obijaną mordą koło południa i szedł spać. Mijaliśmy się i bardzo dobrze. Teraz jednak przylazł i chyba zamierza zostać.
Był już wieczór. Andre w każdy inny dzień siedziałby teraz przed komputerem i popijał drinki. Nie chciał jednak zostawać z tym mężczyzną sam na sam w małym, ciasnym pokoju. Nie wiedział, czego się po nim spodziewać. Znał wielu gangsterów i większość mógł określić jako niestabilnych psychicznie. Mieli też bardzo duże poczucie dumy i szybko, nawet za jedno nieprzemyślane słowo, pluli jadem, walili pięścią w twarz, a niektórzy nawet przystawiali lufę pistoletu do głowy. Andre nie wiedział, do którego rodzaju należał zielonooki Mulat i nie miał ochoty się dowiadywać. Poza tym, przebywanie z nim na paru metrach kwadratowych byłoby więcej niż niezręczne. Nie mieli, o czym rozmawiać, a Andre za często łapał się na tym, że patrzył na plecy tego mężczyzny, gdy wychodził z burdelu na swoje wyprawy po slumsach.
Potrzebował snu. Zdrowego i długiego, ale to przychodziło mu zawsze z trudem. Teraz było jeszcze gorzej. Od przybycia turysty zaczął doskwierać mu jeszcze jeden brak. Jednak tą inną rzecz, której także pragnął, mógł zdobyć znacznie prościej. Nie lubił seksu za pieniądze, ale w slumsach wiele było miejsc, gdzie zbierali się tacy jak on. Jednak Andre jako opiekun burdelu bardziej niż inni miał świadomość, że wszawica wszechobecna w fawelach to nie jedyna choroba trawiąca ciała większości tych ludzi. Tak sobie przynajmniej tłumaczył trwającą posuchę, która zaczęła dokuczać mu jeszcze bardziej, odkąd musiał gościć w swoim pokoju zielonookiego „turystę”.
– Ale on ma ciało – rzucił nagle rozmarzonym głosem Carlos w najgorszym z możliwych momentów. 
Andre przewrócił oczami. Nie był przecież ślepy, a wolałby teraz być. Podniósł się jednak z fotela, bo najbardziej ze wszystkiego frustrowało go to, że tu uciekł. Ze swojego własnego pokoju. Wrócił do siebie i po chwili stał już przed drzwiami do sypialni. Nie pukał, bo w końcu był to jego burdel i jego pokój. Wszedł do środka i na moment zapomniał języka w gębie. Rahzel siedział na krześle w samych spodniach i opatrywał nacięcia na swoich plecach. Długie dredy, przełożone przez ramię, opadały mu na mocno umięśnioną klatkę piersiową.
– Pomogę ci – zaoferował Andre, przyjmując jak najbardziej neutralną minę.
Rahzel jedynie spojrzał na niego przez ułamek sekundy i bez chociażby jednego słowa wrócił do przemywania ran za pomocą waciku nasączonego środkiem odkażającym. Nie mógł dosięgnąć niektórych z nich. Andre również bez słowa podszedł do niego, wziął nowy wacik z torebki, nasączył go płynem i zaczął przecierać nim nacięcia. Nie były poważne, ale rany nie lubiły upału i potu. Nieoczyszczone mogły sprawić wiele kłopotów. Rahzel w żaden sposób nie zareagował, a Andre uznał to za niemą zgodę. Mulat na szerokich, mocno umięśnionych plecach miał dwa tatuaże. Jak reszta na jego ciele były czarnobiałe. Pierwszy przedstawiał rekina wyskakującego z morskich fal. Drugi zaś, u góry pleców, był poziomym napisem. Andre nie mógł go odczytać. Czcionka była bardzo komiksowa.
– Twój pierwszy? – spytał, gdy powoli zmywał zaschniętą krew z czarnobiałego rekina.
Jego ruchy były wręcz flegmatyczne. Specjalnie to przedłużał. Nic nie mógł poradzić na to, jak bardzo podobało mu się to ciało. Chciałby go dotknąć bezpośrednio opuszkami palców, żeby skóra otarła się o skórę, ale nie mógł. Nienawidził gangsterów, bo ci chełpili się jedynie swoją siłą, w tym potęgą swoich ciał, ale jednocześnie to ci najtwardsi z mężczyzn najbardziej go pociągali. Takim był nieszczęśnikiem. Delektował się więc tym, czym mógł. Kiedy bardziej się nad nim pochylał, czuł jego wodę kolońską, pot i krew. Jego męskość.
– Nie – odparł Rahzel. Andre podejrzewał, że więcej niż tego jednego słowa od niego usłyszy, ale jednak się pomylił: – Pierwszy był ten na szyi.
Andre uniósł brwi zdziwiony. Pierwsze tatuaże zwykle ludzie robili sobie na ramionach, łydkach albo plecach. Tatuowali imiona bliskich ich sercom osób, symbole ich pasji albo przeżyć, a czasami coś, co po prostu wydawało im się fajne. Nie rozumiał, dlaczego ktoś swój pierwszy tatuaż robił sobie na szyi, co musiało być znacznie bardziej bolesne niż chociażby tatuowanie na ramieniu i dlaczego miałoby to być własne imię. O to drugie nie zapytał. Takie pytanie było zbyt intymne i pewnie tak nie dostałby odpowiedzi.
– Musiało boleć – rzucił jedynie i sięgnął po opatrunki.
– Na kościach boli bardziej.
– Na żebrach? Wiem coś o tym.
On miał tylko jeden tatuaż. Był duży i kolorowy. Gdyby robił go w salonie, pewnie musiałby przyjść na kilka sesji. Jednak on leżał tutaj, na tej podłodze, gdy był tatuowany, a cały ornament został zrobiony za jednym razem. Trwało to długie godziny i cierpiał przy tym, ale jednocześnie było to dziwnie ekstatyczne doznanie. Na ukojenie cierpień otrzymywał też pocałunki. Był wtedy tylko chłopcem, który pomagał prowadzić burdel, tak jak Rico teraz. Tylko w przeciwieństwie do niego, on noce spędzał w tym pokoju u boku jego poprzedniego właściciela.
– Jesteś Amerykaninem, prawda? – spytał niespodziewanie Rahzel. – Angielski to twój ojczysty język.
– Tak – odparł jedynie Andre.
Nie chciał o tym mówić. O tym, jak trafił tutaj, jak stracił rodziców. Jednak Rahzel nie zadał kolejnego pytania. Wstał, by naciągnąć na siebie koszulę, nie zapiął jej jednak. Poprawił dredy, znów zarzucając je na plecy. Spojrzał na Andre żółtozielonymi oczami.
– Dziękuję – powiedział.
Andre zrobił zdziwioną minę. Nie spodziewał się tego. Tacy ludzie nie mieli w zwyczaju dziękować. Nie zdążył jednak odpowiedzieć, bo Rahzel już zaczął szykować się do wyjścia.
– Już idziesz? – spytał więc za to. – Nie wiem, jaki jest twój cel i nie chcę wiedzieć, ale jeśli oni u ciebie wyczują jakąkolwiek słabość, to cię rozszarpią. Zostań. Świat się chyba nie zawali, jeśli zabijesz go jeden dzień później?
Rahzel spojrzał na niego kątem oka, ale nie przestał się pakować. Tak, w czarnej torbie miał broń. Andre widział jej zarysy przez ułamek sekundy, nim została zapięta. Ciężko było wyczytać coś z tego człowieka. Przypominał trochę robota zaprogramowanego do wykonania zadania każdym kosztem, nawet samodestrukcji.
– Kogo? – spytał Rahzel z nutką groźby w głosie.
– Skąd mam wiedzieć? Nie musisz być taki podejrzliwy. Nie obchodzi mnie to, bylebyś bawił się daleko od mojego domu – odparł Andre. – Jednak domyślenie się, po co tu przyjechałeś, nie należało do najtrudniejszych.
Mówił stanowczo, ale się bronił. Nie chciał, żeby ten człowiek miał wobec niego jakiekolwiek podejrzenia, bo nie chciał jeszcze umierać.
– Nie jestem jednak głupi – kontynuował. – Gdybyś przyleciał tu, żeby prowadzić jakieś pertraktacje typu „ile koksu, za ile kasy”, nie byłbyś sam, nie ukrywałbyś się w burdelu, by wymykać się w nocy. No i przede wszystkim, wysłaliby kogoś bardziej znającego się na negocjacjach. Bardziej gadatliwego i elokwentnego – parsknął. – Przekonywać umiesz pewnie tylko spluwą i pięścią.
Teraz Rahzel wyglądał już na zaskoczonego. Andre obawiał się jego reakcji, ale Mulat po prostu lekko się uśmiechnął i pozwolił swojej czarnej torbie opaść na ziemię. Teraz towarzyszył temu inny dźwięk niż kilka dni temu. Nie było w niej w końcu ubrań, a broń. Zapewne to jej zdobyciem zajmował się przez te ostatnie noce. Dzisiaj zrobi sobie krótką przerwę, zanim wyruszy na kolejne łowy.
– Jestem głodny.
To nawet nie było pytanie, czy prośba, tylko stwierdzenie faktu. I sugestia jednocześnie. Choć może bliżej jej do rozkazu. Andre zrobił głupią minę. Rahzel dotąd pojawiał się w burdelu, tylko żeby się przespać. Znikał tak niepostrzeżenie, jak się pojawiał.
– W sumie taż nie jadłem jeszcze kolacji. – Uśmiechnął się.
Na ławie leżało kilka menu od zaufanych restauracji. Były już mocno sfatygowane. Podał je Rahzelowi.
– Wybierz, co chcesz, a ja zamówię. Byle bez tuńczyka.
– Bo? – spytał Rahzel.
– Mam uczulenie.
– Uczulenie? Jak jakiś paniczyk?
– Co? Tak, jestem mięczakiem – prychnął Andre. – A ty co, zawsze taki twardziel? Oczywiście nigdy nawet nie miałeś grypy?
Rahzel wzruszył lekko ramionami. Niby był to tylko ledwie zauważalny gest, a Andre aż wciągnął głębiej powietrze. Facet miał niesamowite ciało. Połączenie efektów pakowania na siłowni, pracy fizycznej i zapewne nawalanie się z innymi typkami jego pokroju przez całe życie. Dlatego nie chciał być z nim sam na sam w tym pokoju, pomijając już fakt, że był niebezpieczny. To ciało go frustrowało. I te ślepia.
Teraz jednak sam go tu zatrzymał. Może dlatego, że Rahzel nie pochodził stąd, nie był prostytutką, ani gangsterem ze slumsów. Od kilku lat Andre właściwie tylko z takimi ludźmi miał kontakt. Cały czas musiał się pilnować, nie mógł okazać słabości. Rahzel zaś, kiedy wykona swoje zlecenie, po prostu odejdzie. Może mógł się przy nim trochę zapomnieć.
– Może być zwykły hamburger i frytki z batatów – rzucił Rahzel i odłożył karty. – I jakieś piwo.
– Podwójna porcja, co nie? – Uśmiechnął się Andre.
 
Siedzieli więc na podłodze i jedli kolację. Nie rozmawiali, bo nie mieli, o czym. On prowadził burdel, a Rahzel był zabójcą na zlecenie. Na razie tylko to ich określało. Nie wiedzieli o sobie nic więcej.
– Dlaczego? – spytał w pewnym momencie. – Dlaczego akurat imię?
– Co? – Rahzel sięgnął do swojej szyi, gdy po chwili konsternacji zorientował się, że pytanie dotyczyło tatuażu. Wreszcie wydawał się zaskoczony. – Dlaczego pytasz?
Andre uśmiechnął się szerzej. Trafił. Chciał go trochę rozbroić, trochę zaskoczyć, zainteresować sobą i mu się udało.
– Bo to ciekawe. Powiedz mi, a ja odwdzięczę się tym samym – zaproponował.
Odłożył pudełko z jedzeniem i ściągnął przez głowę podkoszulek, żeby pokazać swój tatuaż z rajskimi kwiatami. Siedzieli teraz naprzeciwko siebie obaj nadzy do pasa, ale zapewne odbierali to zupełnie inaczej. Szkoda. Nadzieja jednak umiera ostatnia, pomyślał Andre, uśmiechając się do siebie. Może zmiany wcale nie były takie złe.
– Po co miałbym chcieć to wiedzieć? – zaczął Rahzel, ale jego wzrok padł na ścianę za plecami Andre. – Heh.
– Jesteś ciekawy? – spytał właściciel burdelu, odchylając się lekko do tyłu i opierając na dłoniach. – A może tego, jak Amerykanin został zarządcą burdelu w faweli?
Rahzel patrzył teraz na niego tymi żółtozielonymi ślepiami trochę jak zdezorientowane dzikie zwierzę. Pochodził z brutalnego świata, pewnie w nim się urodził. Do niego przynależał i nie znał innego. Interakcje z ludźmi z innej rzeczywistości były dla niego czymś nowym. Znów sięgnął dłonią do swojej szyi.
– Bo nie było niczego, co chciałbym wytatuować – powiedział, odpowiadając na wcześniejsze pytanie.
Więc nie miał matki, ojca, siostry? – pomyślał Andre. Nikogo i niczego, co kochał, oprócz siebie samego? Tak, taki mężczyzna, wyprany z uczuć, przez które człowiek staje się właśnie człowiekiem, a które jednocześnie czynią go słabym, był doskonałym psem mafii. Żadne okowy go nie ograniczały. Nie poruszy go lament żony, ani płacz dziecka. Tylko że… to był takie strasznie smutne.
– A twój?
– Hm? Ach, tak. – Andre dotknął swojego boku z wytuowanymi kwiatami, pozwalając palcom wsunąć się w zagłębienia między żebrami. – Po prostu chciałem, żeby je na mnie zrobił. Żeby przynajmniej one zostały ze mną na zawsze.
– On?
– Tak. Był właścicielem tego miejsca i wielu innych podobnych. Był szefem jednego z tutejszych gangów. Mordował, bił i kradł swoimi lub cudzymi rękami. Nie był pod tym względem wyjątkiem. Oni wszyscy są tacy sami. Ale czasami, gdy zostawał sam, odkładał pistolet i malował. Niewielu było takich, którym pokazał tę stronę siebie. Większość tego zaszczytu doświadczała tylko raz.
– Brzmisz, jakbyś mówił o swojej kochance – parsknął Rahzel.
Andre uśmiechnął się, mrużąc w rozbawieniu niebieskie oczy.
– Dokładnie – odparł.
Chciał się z nim trochę podrażnić, trochę się z nim pobawić i świetnie mu to wychodziło. Rahzel znów zamilkł. Nie odnajdywał się w takich sytuacjach, to jasne. Nie zszokował go sam fakt, że Andre był gejem, tylko to, że się do tego tak po prostu przyznał. A jeszcze bardziej to, że człowiek, o którym mu przed chwilą opowiedział, nim był. W swojej głowie miał wtłoczone proste schematy.
Może ryzykował własnym życiem, ale chciał się z nim jeszcze bardziej pobawić. Podwinął nogawki swoich spodni, ukazując blade łydki. Podciągnął jedną nogę, by móc oprzeć podbródek o kolano. Chciał wyeksponować swoje ciało.
– Więc? – spytał, patrząc mu prosto w oczy swoimi, błękitnymi i  roześmianymi. – Jak to jest siedzieć naprzeciwko pedała, który na ciebie leci i nie móc mu przywalić?
Rahzel mógł się tutaj bawić, tylko dlatego że szef Andre wydał na to zgodę. Zapewne, żeby utrzymać dobre relacje z jakimś gangiem z Ameryki, do którego należał Rahzel. Taka uprzejmość, wyraz dobrej woli. To go wiązało. Nie mógł tego zniszczyć, musiał być posłuszny. Teraz najbardziej na świecie chciałby odzyskać swoją dumę, pewnie jedną z niewielu rzeczy, na których mu zależało. Gdyby tylko mógł, pewnie by go zastrzelił, może pobił, a tak zostało mu jedynie chwycenie swojej czarnej torby i wyjście. Musiał stłumić swój gniew i pewnie aż go to rozrywało od środka.
Rahzel odrzucił na bok pusty, plastikowy talerz. Gdy wstawał, jego dredy kołysały się. Andre w jakiś sposób ten ruch wydawał się wręcz hipnotyczny. Śledził je wzrokiem, który później skupił się na szyi tego człowieka i tam został. Na jego mięśniach, tatuażu z imieniem i poruszającej się grdyce.
On jednak wcale nie zamierzał wyjść. Zmrużył żółtozielone oczy, a potem zaatakował niczym dzikie zwierze.

6 komentarzy:

  1. Z każdym rozdziałem uwielbiam Andre coraz bardziej, coś czuję że opowiadanie skończę zakochana po uszy. A zakończenie oczywiście wspaniałe i w idealnym momencie... ale serio musiałaś? Nawet nie wiemy jak dokładnie zaatakował a nadzieja się tli:D Super że wyjaśniłaś historie tatuaży, jedną i drugą super ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też nienawidzę takich zakończeń, kiedy czytam, ale takie są najlepsze dla autora ;) Co do Andre, nie chciałam go zrobić mięczakiem, taką ofiarą losu, który mu się przytrafił, więc przynajmniej musi być wygadany :)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Andre ma zero instynktu zachowawczego, co on chce,zginąć? To tak jak byś pokazał stek panterze (z którą trochę utożsamiam sobie Rahzela) i zaczął uciekać xD to nawet nie był podryw tylko oferta!
    I Andre tak na prawdę ma nadzieję, że nic nie może mu zrobić, bo przecież jak by go Rahzela zatłukł i wywalił kilka ulic dalej, to nikt nie miał by prawa go oskarżyć.
    Bardzo mi się podobało, muszę przyznać, że napięcie trzyma :)
    Pozdrawiam i weny
    MaWi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Andre się po prostu nudzi, bo każdy dzień jest taki sam. I lubi pantery hehehe ;) (też tak myślę o Rahzelu).
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Wygląda na to, że Rahzel od początku nie był zbyt wrogo nastawiony do Andre, to że ten jest gejem raczej mu nie przeszkadza ;) Oczywiście mam nadzieję że ten atak to z tych konczących się lepkim bałaganem 😁 Ciekawie wymyśliłaś te tatuaże :) Andre musiał być naprawdę zakochany w tym poprzednim właścicielu burdelu. Ciekawe, czy on zginął? Podoba mi się ta historia :) Oczywiście czekam na ciąg dalszy. Dziękuję i pozdrawiam 💚

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Lepki bałagan" :D Rozwaliło mnie 😁 O poprzednim właścicielu burdelu jeszcze trochę będzie. Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń