Zakompleksiona
dziewczyna wychowana na „50 twarzach Greya” i tym podobnych
praczach mózgu mogłaby pomyśleć, że sytuacja, w której on się
znalazł, to początek ścieżki do raju. Andre jednak nie był
zakompleksioną nastolatką, a życie zdążyło go wiele nauczyć,
więc gdy walnął plecami o podłogę, a jego nadgarstki zostały
unieruchomione, zaczerwienił się nie ze wstydu, a ze złości.
Rahzel wpatrywał się w niego z przerażającą dzikością w
żółtozielonych oczach. Marszczył nos, a jego usta były
zaciśnięte w wąską linię. Chyba zastanawiał się, co ma teraz
zrobić. Zamordować go albo upokorzyć. Żadna z dwóch opcji nie
podobała się Andre. Uznał, że to była jego jedyna szansa. Kopnął
Rahzela z całej siły w udo i wykorzystując jego zaskoczenie,
wyrwał jedną rękę, a potem uderzył go pięścią w twarz,
niestety słabo. Spróbował wygramolić się spod niego, ale zaraz
został odwrócony na brzuch i skończył z łokciem wbitym w
kręgosłup.
– Kurwa…
– syknął. – I co teraz zrobisz?! Zabijesz mnie, czy przelecisz?
– Na
pewno nie to drugie – odparł Rahzel, nachylając się ku niemu.
Jego dredy okoliły przyciśniętą do podłogi głowę Andre. –
Nie zamierzam sprawiać ci przyjemności.
Andre
zaśmiał się, jakby właśnie usłyszał największą bzdurę na
świecie i to nie był pierwszy, ani drugi raz. Czasami było mu aż
żal tych idiotów, wielkich panów gangsterów. Ich czerepy
wypełnione były jedynie trocinami i sloganami.
– Oczywiście
– parsknął. – Każdy pedał marzy tylko o tym, żeby zostać
zgwałconym przez bezmózgiego orangutana. Aż mi się mokro zrobiło.
O laskach sądzisz to samo?
– Jak
to mówią, zawsze się trochę gwałci.
Andre
zaśmiał się porażony tą odpowiedzią, jej prymitywizmem,
jednocześnie ukradkiem przesuwając dłoń w stronę długopisu,
który stoczył się ze stolika.
– Aż
mi zrobiło się ciebie żal. Uważasz więc seks za źródło
jednostronnej satysfakcji sprowadzonej do płytkiego aktu
upokarzającego drugą osobę, która zostaje jedynie przedmiotem,
dmuchaną lalką? Co, ojciec bił matkę?
Kopał
swój własny grób, jakby specjalnie dążył do samodestrukcji.
Rahzel zwiększył siłę, z jaką przyszpilał go do podłogi. Andre
był już gotowy wbić mu ten długopis, gdziekolwiek zdoła
dosięgnąć, ale Mulat nie zaatakował.
– Każdy
chce tylko poczuć chwilową satysfakcję kosztem godności tej
drugiej osoby. Tyczy się to obu stron. One gardziły mną tak samo,
jak ja nimi.
Andre
zastygł. Nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego. Nigdy
przenigdy. Nie z ust takiego człowieka. Poczuł, jak Rahzel go
puszcza, a potem się odsuwa, by wstać. Spojrzenie teraz na niego
byłoby zbyt niezręczne, więc Andre poczekał, aż mężczyzna
wyjdzie z pokoju, zabierając przy tym swoją czarną torbę wypchaną
bronią, którą zdobywał przez ostatnie dni. Usiadł i pomasował
się po karku. Pózniej poprosi którąś z pracownic, aby zrobiła
mu masaż pleców. Teraz musiał się napić.
Zaraz
po jednym mocniejszym na uspokojenie zamierzał zadzwonić do swojego
szefa. Ten człowiek musiał zniknąć z jego domu. Nie obchodziło
go nawet to, że mógł stracić ochronę lub będzie musiał oddawać
większy procent przychodu. Nie powinien się na to w ogóle zgadzać.
Ta zielonooka bestia nie powinna nigdy pojawić się w jego domu.
Nalał sobie do brudnej szklanki zwykłej wódki i wypił całą
zawartość na jeden raz. Odkaszlnął.
– Chyba
mi odbija – szepnął.
Prowokował
go. I to nie był pierwszy raz, ale żadna z tamtych sytuacji nie
była tak niebezpieczna jak ta sprzed chwili. Sam nie wiedział, po
co to robił. Może chciał przerwać monotonię, która od tak dawna
była jedynym, co wypełniało jego życie. Siedząc oparty o ścianę,
myślał też o słowach tego człowieka. Był wściekły, gardził
nim, ale mimo wszystko także mu współczuł. Jak zraniony musiał
być człowiek, który seks łączył jedynie z upokorzeniem?
Nagle
rozległo się pukanie.
– Andre,
wszystko okej? – spytał Carlos przez drzwi. – Słyszałem jakieś
hałasy…
– Nie,
nie zabił mnie – parsknął Andre. – Wracaj do pracy.
– No
dobra – zgodził się chłopak, wyczuwając, że szef nie chce
rozmawiać.
Jednak
nigdzie nie zadzwonił. Zmył z siebie pot i przebrał się. Burdel
pozostawił pod opieką Rico na parę godzin, który przyjął to z
typową dla siebie obojętnością, nie przestając dłubać w zębach
wykałaczką. Andre wyszedł, by w upale przebijać się przez
kolorowy tłum faweli. Ludzie żyli tu w nędzy, a jednak większość
wydawała się szczęśliwa. Cieszyło ich smaczne jedzenie, rodzina,
przyjaciele, alkohol i inne używki, seks. Gdy przydarzyło im się
coś złego, gdy człowiek z maczetą przyszedł odebrać zaległy
czynsz, zapominali o tym niemal natychmiast i znów cieszyli się
życiem. Andre bardzo im tego zazdrościł.
Poszedł
do baru, żeby się bardziej nawalić i pooglądać facetów,
napakowanych testosteronem tutejszych macho. Brakowało mu snu i
seksu. Nie pamiętał, jak wrócił z powrotem do burdelu. Rico
musiał mu pomóc wejść po schodach na piętro, bo nawet na
czworakach niezbyt mu to wychodziło. Parę razy przewrócił się na
bok jak kot, rechocząc przy tym.
– Coś
nieruchawy jesteś, szefie? – Zaśmiał się Rico, pomagając mu
się podnieść.
– Nieruchalny?
– wybełkotał Andre. – A to masz rację!
– No,
jałowo, nie? – podłapał chłopak. – Szef tak tylko tu siedzi
cały dzień i narzeka, a życie takie piękne!
– Co…
piękne?
Rico
wprowadził szefa do jego pokoju. Andre od razu położył się na
swoim posłaniu na podłodze. Jęknął i zakrył dłonią oczy.
– Nie
wiem – odparł Rico, z rozbawieniem obserwując gramolącego się
szefa, który jak jakiś zwierzak układał sobie teraz posłanie,
rozgrzebując je nieporadnie rękoma. – Dla każdego chyba coś
innego? Ja po całym dniu tutaj lubię młode i nieskalane ciała. I
jakiegoś kolorowego drinka do tego.
– Nieskalane?
Skąd ty znasz takie słowa?
– Skończyło
się te sześć klas – parsknął Rico, który opierał się
ramieniem o framugę drzwi. – Ale szef to chyba inny typ lubi, co?
I co, z panterą dzisiaj nie poszło? – zachichotał.
Andre
posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Pantera. Słyszał, że jego
dziewczyny tak nazywały Mulata. Rahzel dzisiaj nie wrócił do
pokoju. Wszystkie jego rzeczy leżały tak, jak je zostawił.
– Gdyby
dał się tak trochę wytresować… Ale tak tylko trochę –
wybełkotał rozmarzonym tonem.
Usłyszał
jeszcze chichot, a potem trzask zamykanych drzwi. Odwrócił się na
brzuch. To była bezpieczniejsza pozycja, gdyby w nocy zachciało mu
się wymiotować. Przycisnął policzek do pościeli i westchnął.
Oczy mu się kleiły. Nareszcie. Może uda mu się zasnąć. Było
coś jeszcze. Przesunął dłonią po udzie zgiętej nogi, dociskając
mocno mięśnie. Drugą nogę trzymał prosto. Był przez to taki
rozwarty. Zachichotał. Naprawdę był wyposzczony. Gdy zamykał
oczy, wyobraźnia natychmiast podpowiadała mu sylwetkę mężczyzny
nachylającego się nad nim. To uczucie, gdy ktoś zamyka cię w
klatce, z której ty wcale nie chcesz uciekać. Dotąd zawsze był to
Santoro w jednej z tych swoich hawajskich koszul, których nigdy nie
zapinał. Gdyby był trzeźwy, pewnie robiłby sobie o to wyrzuty, bo
dzisiaj wyobrażał sobie cienkie dredy muskające jego skórę,
mężczyznę o ciemniejszej karnacji i potężniejszej sylwetce.
Chciałby, żeby się w niego wsunął, długo i do końca. Tak
bardzo, żeby pod powiekami zrobiło mu się biało. Powoli. Żeby
musiał zaciskać zęby na palcach, aby nie krzyczeć, bo był tu
przecież panem i jego podopieczni nie mogli poznać jego prawdziwego
ja. A potem chciał spać, długo i głęboko, wymęczony i
bezpieczny. I nie sam.
Rano
bolała go głowa, piekły oczy i gardło. Obudził się sam po kilku
godzinach płytkiego, przerywanego snu. Był zmęczony i nadal trochę
pijany. Przeturlał się na prawy bok, a jego wzrok od razu
wycentrował się na ścianie z malunkiem. Znał każdy jego szczegół
na pamięć. Codziennie przyglądał mu się jeszcze raz, ale od
jakiegoś czasu nie znajdował już nowych szczegółów.
Santoro
go przygarnął, gdy był zupełnie sam, a potem bezczelnie odszedł,
nie zabierając go ze sobą i zostawiając tutaj samego. Andre nie
miał swoich dokumentów, ale gdyby udał się do amerykańskiej
ambasady na pewno by mu pomogli. Zapewne miał status zaginionego.
Nigdy jednak tam nie poszedł, najpierw ze strachu, potem by zostać
z Santoro, a teraz bo nie wiedział, do czego miałby wracać. Jęknął
i zwlókł się do siadu. Spojrzał za siebie, na parawan. Rahzel nie
wrócił. I dobrze, uznał, sam nie wiedząc, czy szczerze.
Mulat
nie wrócił też przez kolejny tydzień, który Andre spędził na
tym, co zawsze, czyli kręceniu się po burdelu, udawaniu, że coś
robi, wykopywaniu facetów, którzy nie mieli czym zapłacić za
usługi i piciu, aby zasnąć. Odkąd pojawił się Rahzel ta pętla
wokół jego gardła, wydawała się jeszcze ciaśniejsza. Andre
czuł, jakby kręcił się w kółko jak pies w za ciasnej klatce. I
któregoś dnia, tak samo słonecznego jak zwykle, Rahzel wrócił.
Nie rzucając nawet ulotnego spojrzenia Rico, który pilnował
wejścia, minął go i wszedł po schodach na górę, by udać się
prosto do pokoju Andre. Był wieczór, więc mężczyzna jak zwykle
siedział na podłodze przy komputerze. Zaskoczył go widok Mulata.
Myślał, że więcej się tu nie pojawi i wcale nie cieszył go to
tak bardzo, jak powinno.
– Co
tu robisz? – spytał chłodno.
Nie
uzyskał żadnej odpowiedzi. Rahzel zupełnie go ignorując, ściągnął
przez głowę przepocony bezrękawnik i rzucił go na podłogę.
Zsunął dżinsy, które zaraz dołączyły do góry jego garderoby i
położył się na swoim posłaniu. Wyglądał na wykończonego.
– Hej!
– warknął Andre i podniósł się z podłogi. Podszedł do niego.
Nie uzyskał żadnej reakcji, więc kopnął go w łydkę. – Hej,
pytałem, co tu robisz?! Myślisz, że możesz robić, co chcesz?
Rahzel
otworzył oczy. Były zielone i niebezpieczne jak zwykle, ale też
przekrwione. To było jedyne ostrzeżenie. Nic nawet nie powiedział,
ale Andre odpuścił. Ten wzrok wystarczył. Zostawił go samego.
Wrócił
do pokoju późną nocą, znów z pomocą Rico. Zapakował się w
swoje posłanie, opatulając się śpiworem, pewien, że Rahzel śpi.
Mężczyzna wyglądał wcześniej na wykończonego, a może nawet
chorego. Znowu dzieliła ich taka mała odległość. Był tak
blisko, na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak daleko. Może
dlatego tak pasjonował Andre. Dziś znów nie mógł spać, ale z
innego powodu niż zwykle. Mimowolnie jego wzrok wciąż uciekał w
stronę drugiego mężczyzny. Chciał go dotknąć, tej czekoladowej
skóry, twardych mięśni i dredów, które mogłyby kreślić na
jego ciele wzory, gdyby znalazł się pod nim. Gdyby tylko mężczyzna
chciał, Andre byłby cierpliwy. Tresowałby go powoli, jak dzikie
zwierzę. Krok po kroku. Tylko tyle, by jemu dał się pogłaskać od
czasu do czasu po pysku, lekko przy tym powarkując. Innych mógł
pożreć.
– Opowiedz
mi.
To
nie było mówienie przez sen. Andre nie zadał żadnego pytania, bo
nie uzyskałby odpowiedzi. Był zaskoczony, że Rahzel chciał to
wiedzieć. Interesowało go to. Musiał myśleć o tym przez cały
ten czas.
Andre
położył się na plecach i zaplótł dłonie na brzuchu. Jeszcze
nigdy nikomu tego nie mówił. Nigdy nie znalazł kogoś, kto mógłby
stać się jego powiernikiem. Zaczął.
– Moi
rodzice byli archeologami i pracowali na uczelni. Zostali wysłania
na pół roku do Rio, by przyuczyć tutejszych naukowców i wdrożyć
ich w jakieś nowe metody badawcze. Wtedy nie interesowało mnie, co
robią. Zabrali mnie ze sobą. Miałem piętnaście lat i cieszyłem
się na wakacje w środku roku szkolnego. Oni siedzieli cały dzień
na wykopaliskach, których ja nie miałem ochoty nawet zobaczyć.
Wykorzystywałem wolność, brak kontroli i bawiłem się na całego.
Wreszcie seks nie był tylko przez kamerkę internetową. – Zaśmiał
się gorzko na myśl o tym, co wtedy było dla niego najważniejsze.
Dla głupiego gówniarza. – Myślałem, że jestem największym
farciarzem, aż do tamtej nocy. Rodzicie nie wrócili poprzedniego
dnia do hotelu, ale ja nie mogłem o tym wiedzieć, bo korzystałem z
wolności. Wróciłem do pokoju dopiero kolejnego ranka. Byłem
gotowy na awanturę, ale rodziców nie zastałem. Zadzwoniłem do
nich kilka razy na komórki, ale nie odbierali. Potem zadzwoniłem na
wykopaliska i uczelnię. Nikt ich nie widział od poprzedniego dnia.
Zadzwoniono na policję. Pojawili się po kilku godzinach. Nie
poznali jeszcze sprawy, a już mieli odpowiedź. Moi rodzice albo
zostali porwani przez mafię dla okupu albo już nie żyją.
Policjanci nie zamierzali nic robić. Gliny zarabiają tutaj mniej
niż moje panie i są od nich gorzej wyposażeni w sprzęt. Wszyscy
są przekupieni przez gangki i są od niej gorzej uzbrojeni, dlatego
tylko udawali, że coś robią. Chciałem iść do ambasady, ale mnie
powstrzymano. Wtedy tego nie rozumiałem, byłem zrozpaczony i sam.
Nie chciano rozgłaszać zaginięcia dwójki Amerykanów, bo
posypałby się głowy. Zaczynając od komendanta policji, przez
rektora uczelni i tak dalej… Wjechałoby tu FBI, CIA, czy nie
wiadomo, co jeszcze. Srali ze strachu, a ja ryczałem i łykałem
tabletki na zmianę. I w końcu przyszli też po mnie. Zapukali do
pokoju. Otworzyłem, bo przecież jednak to byli policjanci. Mieli
mundury, ale mieli też rozkazy. Nadal nie wiem od kogo. Czy od
gangu, który stał za zamordowaniem moich rodziców i chciał po
sobie posprzątać, czy może to były rozkazy z góry. Nie wiem.
Wiem za to, że obudziłem się w jednej z tych rozpadających się
bud, w których żyją tutaj ludzie. Byłem w faweli i tu już
zostałem.
Westchnął
i zamilkł na chwilę. Zagryzł wargi, gdy zapiekły go oczy. Jego
serce zaczęło szybciej bić, gdy znów rozpamiętywał tamte
wydarzenia. Rahzel się nie odzywał, ale chyba słuchał. Dzielił
ich parawan, dostrzec mogli tylko zarysy swoich sylwetek. Wyglądało
to trochę jak spowiedź.
– Chcieli
mnie zabić i pewnie porzucić tam moje ciało. W slumsach po prostu
bym przepadł, ale to oni wtedy zginęli. Ktoś jeszcze był w tamtym
domu. Malował właśnie kwiaty na ścianie w drugim pokoju. Chodził
po opuszczonych domach, które tutaj zawsze szybko zajmuje kolejna
rodzina i malował. Gdy później zapytałem, po co to robi, odparł,
że dla przyszłych mieszkańców, którzy zajmą ten pustostan.
Powiedział, że gdyby dał im do ręki pieniądze, to pewnie by je
przepili, a tak przynajmniej będą mieli coś ładnego. Był idiotą.
– Zaśmiał się. – Po prostu nie mógł nikomu pokazać swojej
prawdziwej natury, bo by go zagryźli. Zostałem z nim. Dał mi dom,
schronienie i miłość, a potem on też odszedł. Ślubowali mu
wierność, a gdy został zamordowany, kolejny z nich zajął jego
miejsce i zaraz o nim zapomnieli. Ot, taka moja historia.
Znów
cisza, a potem niski śmiech.
– I
od tej pory siedzisz tutaj? – spytał Rahzel. W jego głosie
słychać było niedowierzanie, a nawet lekką pogardę. – I nic
nie robisz? Nie znalazłeś tych, którzy zamordowali twoich
rodziców? Nie zabiłeś tego, kto rozwalił tego twojego kochasia?
Nie zemściłeś się?
– A
co by to dało? – parsknął Andre. – Nikogo to nie przywróci do
życia.
– Może
przywróciłoby ciebie.
Zdziwiony
Andre aż otworzył usta. Może ten mężczyzna nie był aż taki
głupi i prymitywny, pomyślał. Nie chciał jednak rozważać tego,
co właśnie usłyszał na swój temat.
– Teraz
ty – napomniał.
– Co?
– Cokolwiek?
Może być o patologicznej rodzinie – parsknął Andre. – Albo o
tym, co w ogóle tutaj robisz.
– Hm?
Dobra – zgodził Rahzel. – To tak. Jak jeszcze raz wspomnisz o
mojej rodzinie, to cię zabiję. A robię to, co mi kazano.
– Amen
– rzucił sarkastycznie Andre. – Jakiś ty gadatliwy. To powiedz
coś o tym twoim spaczonym poglądzie na seks. To też ciekawe.
– Spaczonym?
Seks służy do tworzenia nowych przegrańców losu albo wyładowania
na kimś swoich frustracji. Na chwilę pozwala ci spuścić trochę
powietrza.
– A
tak, wiesz, z miłości? Bez wykorzystywania drugiej osoby? Bez
upokarzania?
Już
nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Poczekał chwilę, ale gdy nic się
nie stało, po prostu odwrócił się na bok, by spróbować zasnąć.
Trochę zgadzał się z Rahzelem. Sam chętnie odkręciłby teraz
wentyl. Wykorzystałby ciało leżącego nieopodal mężczyzny, ale
on wiedział, że dało się inaczej, a Rahzel chyba nie. Andre
pierwszy raz w życiu pomyślał, że miał szczęście, bo w ogóle
spotkał Santoro, chociaż później mu go odebrano.
– Dobranoc
– szepnął.
Nie
otrzymał takiej samej odpowiedzi.
– Wczoraj
w barze podeszła do mnie tutejsza dziewczyna. Miała taki śmieszny,
mocny makijaż i spodenki nie zakrywające jej tyłka. Powiedziała,
że nigdy nie spotkała takiego faceta jak ja i że jestem wyjątkowy.
Przeleciałem ją za tym barem. Po wszystkim poprawiła ubranie i
makijaż. Powiedziała, że było spoko i poszła. Nie pamiętam jej
imienia. Może nawet nie zapytałem. Jutro zapomnę, jak wyglądała
jej twarz. I ona też zapomni.
No i teraz jest mi żal Rahzela... On też nie miał za wesoło... Andre tak samo. Ciekawe ile ludzi ginie w takich niewyjaśnionych okolicznościach? Ale juz zaczeli ze sobą w miarę normalnie rozmawiać :) to duży krok naprzód. I wygląda też na to, że Rahzel niekoniecznie od razu bierze się do bicia. A może to jakaś słabość w stosunku do naszego Andre? 😁 Bardzo dziękuję za rozdział i serdecznie pozdrawiam 💙
OdpowiedzUsuńIlu ludzi ginie w takich okolicznościach? Odkąd oglądam "Zagadki kryminalne" Karoliny Anny na YT, mam wrażenia, że co druga na świecie :D (polecam) Ale pewnie w mniej rozwiniętych krajach takich przypadków jest więcej. Rahzel ma drugą twarz za grubą maską i Andre będzie się teraz starał do niej dobrać ;) Dzięki za komentarz i pozdrawiam!
UsuńLubię jak tak po kawałeczku pokazujesz przeszłość Andre. Ciekawa historia. A Rahzel jak na niego wyjątkowy rozgadany :D czekam z niecierpliwością na tą tresurę;) dzięki za rozdział
OdpowiedzUsuńW zamyśle obaj mają się powoli poznawać, pozwolić drugiej osobie poznać to, co zawsze chciało się ukryć. Fajnie, że cię podoba :) Tresura... Yeah. Też się nie mogę doczekać ;D
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!
Mimo że bardzo współczuję Andre ciężkiego życia, to jednak Rahzel jest bardziej sponiewierany... Co trzeba przejść żeby we wszystkim radzić sobie wyłącznie agresją? Jasne może nigdy się w nikim nie zakochał, ale żeby nawet na sex patrzeć przez pryzmat agresji i upokorzenia? Odnoszę jednak wrażenie, że wszystko mu jedno czy byłaby to kobieta, czy mężczyzna on nie została przez nikogo nauczony delikatności i miłości :(
OdpowiedzUsuńCoraz bardziej ich kocham! I przykro mi, ale dramat jednak pasuje do nich najbardziej... Obym się myliła!
Pozdrawiam ciepło
MaWi
Ludzie, którzy dużo przeszli, w szczególnie w dzieciństwie, często później nie potrafią normalnie współżyć w społeczeństwie. Ciężko się piszę postać Rahzela i w sumie, też mi go żal :) Wiesz, dramat to nie to samo, co tragedia. Może mieć szczęśliwe zakończenie ;)
UsuńDzięki za komentarz i pozdrawiam!