piątek, 5 czerwca 2020

Rahzel - ROZDZIAŁ 6 - Dialog


Zakompleksiona dziewczyna wychowana na „50 twarzach Greya” i tym podobnych praczach mózgu mogłaby pomyśleć, że sytuacja, w której on się znalazł, to początek ścieżki do raju. Andre jednak nie był zakompleksioną nastolatką, a życie zdążyło go wiele nauczyć, więc gdy walnął plecami o podłogę, a jego nadgarstki zostały unieruchomione, zaczerwienił się nie ze wstydu, a ze złości. Rahzel wpatrywał się w niego z przerażającą dzikością w żółtozielonych oczach. Marszczył nos, a jego usta były zaciśnięte w wąską linię. Chyba zastanawiał się, co ma teraz zrobić. Zamordować go albo upokorzyć. Żadna z dwóch opcji nie podobała się Andre. Uznał, że to była jego jedyna szansa. Kopnął Rahzela z całej siły w udo i wykorzystując jego zaskoczenie, wyrwał jedną rękę, a potem uderzył go pięścią w twarz, niestety słabo. Spróbował wygramolić się spod niego, ale zaraz został odwrócony na brzuch i skończył z łokciem wbitym w kręgosłup.

– Kurwa… – syknął. – I co teraz zrobisz?! Zabijesz mnie, czy przelecisz?
– Na pewno nie to drugie – odparł Rahzel, nachylając się ku niemu. Jego dredy okoliły przyciśniętą do podłogi głowę Andre. – Nie zamierzam sprawiać ci przyjemności.
Andre zaśmiał się, jakby właśnie usłyszał największą bzdurę na świecie i to nie był pierwszy, ani drugi raz. Czasami było mu aż żal tych idiotów, wielkich panów gangsterów. Ich czerepy wypełnione były jedynie trocinami i sloganami.
– Oczywiście – parsknął. – Każdy pedał marzy tylko o tym, żeby zostać zgwałconym przez bezmózgiego orangutana. Aż mi się mokro zrobiło. O laskach sądzisz to samo?
– Jak to mówią, zawsze się trochę gwałci.
Andre zaśmiał się porażony tą odpowiedzią, jej prymitywizmem, jednocześnie ukradkiem przesuwając dłoń w stronę długopisu, który stoczył się ze stolika.
– Aż mi zrobiło się ciebie żal. Uważasz więc seks za źródło jednostronnej satysfakcji sprowadzonej do płytkiego aktu upokarzającego drugą osobę, która zostaje jedynie przedmiotem, dmuchaną lalką? Co, ojciec bił matkę?
Kopał swój własny grób, jakby specjalnie dążył do samodestrukcji. Rahzel zwiększył siłę, z jaką przyszpilał go do podłogi. Andre był już gotowy wbić mu ten długopis, gdziekolwiek zdoła dosięgnąć, ale Mulat nie zaatakował.
– Każdy chce tylko poczuć chwilową satysfakcję kosztem godności tej drugiej osoby. Tyczy się to obu stron. One gardziły mną tak samo, jak ja nimi.
Andre zastygł. Nie spodziewał się usłyszeć czegoś takiego. Nigdy przenigdy. Nie z ust takiego człowieka. Poczuł, jak Rahzel go puszcza, a potem się odsuwa, by wstać. Spojrzenie teraz na niego byłoby zbyt niezręczne, więc Andre poczekał, aż mężczyzna wyjdzie z pokoju, zabierając przy tym swoją czarną torbę wypchaną bronią, którą zdobywał przez ostatnie dni. Usiadł i pomasował się po karku. Pózniej poprosi którąś z pracownic, aby zrobiła mu masaż pleców. Teraz musiał się napić.
Zaraz po jednym mocniejszym na uspokojenie zamierzał zadzwonić do swojego szefa. Ten człowiek musiał zniknąć z jego domu. Nie obchodziło go nawet to, że mógł stracić ochronę lub będzie musiał oddawać większy procent przychodu. Nie powinien się na to w ogóle zgadzać. Ta zielonooka bestia nie powinna nigdy pojawić się w jego domu. Nalał sobie do brudnej szklanki zwykłej wódki i wypił całą zawartość na jeden raz. Odkaszlnął.
– Chyba mi odbija – szepnął.
Prowokował go. I to nie był pierwszy raz, ale żadna z tamtych sytuacji nie była tak niebezpieczna jak ta sprzed chwili. Sam nie wiedział, po co to robił. Może chciał przerwać monotonię, która od tak dawna była jedynym, co wypełniało jego życie. Siedząc oparty o ścianę, myślał też o słowach tego człowieka. Był wściekły, gardził nim, ale mimo wszystko także mu współczuł. Jak zraniony musiał być człowiek, który seks łączył jedynie z upokorzeniem?
Nagle rozległo się pukanie.
– Andre, wszystko okej? – spytał Carlos przez drzwi. – Słyszałem jakieś hałasy…
– Nie, nie zabił mnie – parsknął Andre. – Wracaj do pracy.
– No dobra – zgodził się chłopak, wyczuwając, że szef nie chce rozmawiać.
Jednak nigdzie nie zadzwonił. Zmył z siebie pot i przebrał się. Burdel pozostawił pod opieką Rico na parę godzin, który przyjął to z typową dla siebie obojętnością, nie przestając dłubać w zębach wykałaczką. Andre wyszedł, by w upale przebijać się przez kolorowy tłum faweli. Ludzie żyli tu w nędzy, a jednak większość wydawała się szczęśliwa. Cieszyło ich smaczne jedzenie, rodzina, przyjaciele, alkohol i inne używki, seks. Gdy przydarzyło im się coś złego, gdy człowiek z maczetą przyszedł odebrać zaległy czynsz, zapominali o tym niemal natychmiast i znów cieszyli się życiem. Andre bardzo im tego zazdrościł.
Poszedł do baru, żeby się bardziej nawalić i pooglądać facetów, napakowanych testosteronem tutejszych macho. Brakowało mu snu i seksu. Nie pamiętał, jak wrócił z powrotem do burdelu. Rico musiał mu pomóc wejść po schodach na piętro, bo nawet na czworakach niezbyt mu to wychodziło. Parę razy przewrócił się na bok jak kot, rechocząc przy tym.
– Coś nieruchawy jesteś, szefie? – Zaśmiał się Rico, pomagając mu się podnieść.
– Nieruchalny? – wybełkotał Andre. – A to masz rację!
– No, jałowo, nie? – podłapał chłopak. – Szef tak tylko tu siedzi cały dzień i narzeka, a życie takie piękne!
– Co… piękne?
Rico wprowadził szefa do jego pokoju. Andre od razu położył się na swoim posłaniu na podłodze. Jęknął i zakrył dłonią oczy.
– Nie wiem – odparł Rico, z rozbawieniem obserwując gramolącego się szefa, który jak jakiś zwierzak układał sobie teraz posłanie, rozgrzebując je nieporadnie rękoma. – Dla każdego chyba coś innego? Ja po całym dniu tutaj lubię młode i nieskalane ciała. I jakiegoś kolorowego drinka do tego.
– Nieskalane? Skąd ty znasz takie słowa?
– Skończyło się te sześć klas – parsknął Rico, który opierał się ramieniem o framugę drzwi. – Ale szef to chyba inny typ lubi, co? I co, z panterą dzisiaj nie poszło? – zachichotał.
Andre posłał mu ostrzegawcze spojrzenie. Pantera. Słyszał, że jego dziewczyny tak nazywały Mulata. Rahzel dzisiaj nie wrócił do pokoju. Wszystkie jego rzeczy leżały tak, jak je zostawił.
– Gdyby dał się tak trochę wytresować… Ale tak tylko trochę – wybełkotał rozmarzonym tonem.
Usłyszał jeszcze chichot, a potem trzask zamykanych drzwi. Odwrócił się na brzuch. To była bezpieczniejsza pozycja, gdyby w nocy zachciało mu się wymiotować. Przycisnął policzek do pościeli i westchnął. Oczy mu się kleiły. Nareszcie. Może uda mu się zasnąć. Było coś jeszcze. Przesunął dłonią po udzie zgiętej nogi, dociskając mocno mięśnie. Drugą nogę trzymał prosto. Był przez to taki rozwarty. Zachichotał. Naprawdę był wyposzczony. Gdy zamykał oczy, wyobraźnia natychmiast podpowiadała mu sylwetkę mężczyzny nachylającego się nad nim. To uczucie, gdy ktoś zamyka cię w klatce, z której ty wcale nie chcesz uciekać. Dotąd zawsze był to Santoro w jednej z tych swoich hawajskich koszul, których nigdy nie zapinał. Gdyby był trzeźwy, pewnie robiłby sobie o to wyrzuty, bo dzisiaj wyobrażał sobie cienkie dredy muskające jego skórę, mężczyznę o ciemniejszej karnacji i potężniejszej sylwetce. Chciałby, żeby się w niego wsunął, długo i do końca. Tak bardzo, żeby pod powiekami zrobiło mu się biało. Powoli. Żeby musiał zaciskać zęby na palcach, aby nie krzyczeć, bo był tu przecież panem i jego podopieczni nie mogli poznać jego prawdziwego ja. A potem chciał spać, długo i głęboko, wymęczony i bezpieczny. I nie sam.
Rano bolała go głowa, piekły oczy i gardło. Obudził się sam po kilku godzinach płytkiego, przerywanego snu. Był zmęczony i nadal trochę pijany. Przeturlał się na prawy bok, a jego wzrok od razu wycentrował się na ścianie z malunkiem. Znał każdy jego szczegół na pamięć. Codziennie przyglądał mu się jeszcze raz, ale od jakiegoś czasu nie znajdował już nowych szczegółów.
Santoro go przygarnął, gdy był zupełnie sam, a potem bezczelnie odszedł, nie zabierając go ze sobą i zostawiając tutaj samego. Andre nie miał swoich dokumentów, ale gdyby udał się do amerykańskiej ambasady na pewno by mu pomogli. Zapewne miał status zaginionego. Nigdy jednak tam nie poszedł, najpierw ze strachu, potem by zostać z Santoro, a teraz bo nie wiedział, do czego miałby wracać. Jęknął i zwlókł się do siadu. Spojrzał za siebie, na parawan. Rahzel nie wrócił. I dobrze, uznał, sam nie wiedząc, czy szczerze.
Mulat nie wrócił też przez kolejny tydzień, który Andre spędził na tym, co zawsze, czyli kręceniu się po burdelu, udawaniu, że coś robi, wykopywaniu facetów, którzy nie mieli czym zapłacić za usługi i piciu, aby zasnąć. Odkąd pojawił się Rahzel ta pętla wokół jego gardła, wydawała się jeszcze ciaśniejsza. Andre czuł, jakby kręcił się w kółko jak pies w za ciasnej klatce. I któregoś dnia, tak samo słonecznego jak zwykle, Rahzel wrócił. Nie rzucając nawet ulotnego spojrzenia Rico, który pilnował wejścia, minął go i wszedł po schodach na górę, by udać się prosto do pokoju Andre. Był wieczór, więc mężczyzna jak zwykle siedział na podłodze przy komputerze. Zaskoczył go widok Mulata. Myślał, że więcej się tu nie pojawi i wcale nie cieszył go to tak bardzo, jak powinno.
– Co tu robisz? – spytał chłodno.
Nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Rahzel zupełnie go ignorując, ściągnął przez głowę przepocony bezrękawnik i rzucił go na podłogę. Zsunął dżinsy, które zaraz dołączyły do góry jego garderoby i położył się na swoim posłaniu. Wyglądał na wykończonego.
– Hej! – warknął Andre i podniósł się z podłogi. Podszedł do niego. Nie uzyskał żadnej reakcji, więc kopnął go w łydkę. – Hej, pytałem, co tu robisz?! Myślisz, że możesz robić, co chcesz?
Rahzel otworzył oczy. Były zielone i niebezpieczne jak zwykle, ale też przekrwione. To było jedyne ostrzeżenie. Nic nawet nie powiedział, ale Andre odpuścił. Ten wzrok wystarczył. Zostawił go samego.
Wrócił do pokoju późną nocą, znów z pomocą Rico. Zapakował się w swoje posłanie, opatulając się śpiworem, pewien, że Rahzel śpi. Mężczyzna wyglądał wcześniej na wykończonego, a może nawet chorego. Znowu dzieliła ich taka mała odległość. Był tak blisko, na wyciągnięcie ręki, a jednocześnie tak daleko. Może dlatego tak pasjonował Andre. Dziś znów nie mógł spać, ale z innego powodu niż zwykle. Mimowolnie jego wzrok wciąż uciekał w stronę drugiego mężczyzny. Chciał go dotknąć, tej czekoladowej skóry, twardych mięśni i dredów, które mogłyby kreślić na jego ciele wzory, gdyby znalazł się pod nim. Gdyby tylko mężczyzna chciał, Andre byłby cierpliwy. Tresowałby go powoli, jak dzikie zwierzę. Krok po kroku. Tylko tyle, by jemu dał się pogłaskać od czasu do czasu po pysku, lekko przy tym powarkując. Innych mógł pożreć.
– Opowiedz mi.
To nie było mówienie przez sen. Andre nie zadał żadnego pytania, bo nie uzyskałby odpowiedzi. Był zaskoczony, że Rahzel chciał to wiedzieć. Interesowało go to. Musiał myśleć o tym przez cały ten czas.
Andre położył się na plecach i zaplótł dłonie na brzuchu. Jeszcze nigdy nikomu tego nie mówił. Nigdy nie znalazł kogoś, kto mógłby stać się jego powiernikiem. Zaczął.
– Moi rodzice byli archeologami i pracowali na uczelni. Zostali wysłania na pół roku do Rio, by przyuczyć tutejszych naukowców i wdrożyć ich w jakieś nowe metody badawcze. Wtedy nie interesowało mnie, co robią. Zabrali mnie ze sobą. Miałem piętnaście lat i cieszyłem się na wakacje w środku roku szkolnego. Oni siedzieli cały dzień na wykopaliskach, których ja nie miałem ochoty nawet zobaczyć. Wykorzystywałem wolność, brak kontroli i bawiłem się na całego. Wreszcie seks nie był tylko przez kamerkę internetową. – Zaśmiał się gorzko na myśl o tym, co wtedy było dla niego najważniejsze. Dla głupiego gówniarza. – Myślałem, że jestem największym farciarzem, aż do tamtej nocy. Rodzicie nie wrócili poprzedniego dnia do hotelu, ale ja nie mogłem o tym wiedzieć, bo korzystałem z wolności. Wróciłem do pokoju dopiero kolejnego ranka. Byłem gotowy na awanturę, ale rodziców nie zastałem. Zadzwoniłem do nich kilka razy na komórki, ale nie odbierali. Potem zadzwoniłem na wykopaliska i uczelnię. Nikt ich nie widział od poprzedniego dnia. Zadzwoniono na policję. Pojawili się po kilku godzinach. Nie poznali jeszcze sprawy, a już mieli odpowiedź. Moi rodzice albo zostali porwani przez mafię dla okupu albo już nie żyją. Policjanci nie zamierzali nic robić. Gliny zarabiają tutaj mniej niż moje panie i są od nich gorzej wyposażeni w sprzęt. Wszyscy są przekupieni przez gangki i są od niej gorzej uzbrojeni, dlatego tylko udawali, że coś robią. Chciałem iść do ambasady, ale mnie powstrzymano. Wtedy tego nie rozumiałem, byłem zrozpaczony i sam. Nie chciano rozgłaszać zaginięcia dwójki Amerykanów, bo posypałby się głowy. Zaczynając od komendanta policji, przez rektora uczelni i tak dalej… Wjechałoby tu FBI, CIA, czy nie wiadomo, co jeszcze. Srali ze strachu, a ja ryczałem i łykałem tabletki na zmianę. I w końcu przyszli też po mnie. Zapukali do pokoju. Otworzyłem, bo przecież jednak to byli policjanci. Mieli mundury, ale mieli też rozkazy. Nadal nie wiem od kogo. Czy od gangu, który stał za zamordowaniem moich rodziców i chciał po sobie posprzątać, czy może to były rozkazy z góry. Nie wiem. Wiem za to, że obudziłem się w jednej z tych rozpadających się bud, w których żyją tutaj ludzie. Byłem w faweli i tu już zostałem.
Westchnął i zamilkł na chwilę. Zagryzł wargi, gdy zapiekły go oczy. Jego serce zaczęło szybciej bić, gdy znów rozpamiętywał tamte wydarzenia. Rahzel się nie odzywał, ale chyba słuchał. Dzielił ich parawan, dostrzec mogli tylko zarysy swoich sylwetek. Wyglądało to trochę jak spowiedź.
– Chcieli mnie zabić i pewnie porzucić tam moje ciało. W slumsach po prostu bym przepadł, ale to oni wtedy zginęli. Ktoś jeszcze był w tamtym domu. Malował właśnie kwiaty na ścianie w drugim pokoju. Chodził po opuszczonych domach, które tutaj zawsze szybko zajmuje kolejna rodzina i malował. Gdy później zapytałem, po co to robi, odparł, że dla przyszłych mieszkańców, którzy zajmą ten pustostan. Powiedział, że gdyby dał im do ręki pieniądze, to pewnie by je przepili, a tak przynajmniej będą mieli coś ładnego. Był idiotą. – Zaśmiał się. – Po prostu nie mógł nikomu pokazać swojej prawdziwej natury, bo by go zagryźli. Zostałem z nim. Dał mi dom, schronienie i miłość, a potem on też odszedł. Ślubowali mu wierność, a gdy został zamordowany, kolejny z nich zajął jego miejsce i zaraz o nim zapomnieli. Ot, taka moja historia.
Znów cisza, a potem niski śmiech.
– I od tej pory siedzisz tutaj? – spytał Rahzel. W jego głosie słychać było niedowierzanie, a nawet lekką pogardę. – I nic nie robisz? Nie znalazłeś tych, którzy zamordowali twoich rodziców? Nie zabiłeś tego, kto rozwalił tego twojego kochasia? Nie zemściłeś się?
– A co by to dało? – parsknął Andre. – Nikogo to nie przywróci do życia.
– Może przywróciłoby ciebie.
Zdziwiony Andre aż otworzył usta. Może ten mężczyzna nie był aż taki głupi i prymitywny, pomyślał. Nie chciał jednak rozważać tego, co właśnie usłyszał na swój temat.
– Teraz ty – napomniał.
– Co?
– Cokolwiek? Może być o patologicznej rodzinie – parsknął Andre. – Albo o tym, co w ogóle tutaj robisz.
– Hm? Dobra – zgodził Rahzel. – To tak. Jak jeszcze raz wspomnisz o mojej rodzinie, to cię zabiję. A robię to, co mi kazano.
– Amen – rzucił sarkastycznie Andre. – Jakiś ty gadatliwy. To powiedz coś o tym  twoim spaczonym poglądzie na seks. To też ciekawe.
– Spaczonym? Seks służy do tworzenia nowych przegrańców losu albo wyładowania na kimś swoich frustracji. Na chwilę pozwala ci spuścić trochę powietrza.
– A tak, wiesz, z miłości? Bez wykorzystywania drugiej osoby? Bez upokarzania?
Już nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Poczekał chwilę, ale gdy nic się nie stało, po prostu odwrócił się na bok, by spróbować zasnąć. Trochę zgadzał się z Rahzelem. Sam chętnie odkręciłby teraz wentyl. Wykorzystałby ciało leżącego nieopodal mężczyzny, ale on wiedział, że dało się inaczej, a Rahzel chyba nie. Andre pierwszy raz w życiu pomyślał, że miał szczęście, bo w ogóle spotkał Santoro, chociaż później mu go odebrano.
– Dobranoc – szepnął.
Nie otrzymał takiej samej odpowiedzi.
– Wczoraj w barze podeszła do mnie tutejsza dziewczyna. Miała taki śmieszny, mocny makijaż i spodenki nie zakrywające jej tyłka. Powiedziała, że nigdy nie spotkała takiego faceta jak ja i że jestem wyjątkowy. Przeleciałem ją za tym barem. Po wszystkim poprawiła ubranie i makijaż. Powiedziała, że było spoko i poszła. Nie pamiętam jej imienia. Może nawet nie zapytałem. Jutro zapomnę, jak wyglądała jej twarz. I ona też zapomni.

6 komentarzy:

  1. No i teraz jest mi żal Rahzela... On też nie miał za wesoło... Andre tak samo. Ciekawe ile ludzi ginie w takich niewyjaśnionych okolicznościach? Ale juz zaczeli ze sobą w miarę normalnie rozmawiać :) to duży krok naprzód. I wygląda też na to, że Rahzel niekoniecznie od razu bierze się do bicia. A może to jakaś słabość w stosunku do naszego Andre? 😁 Bardzo dziękuję za rozdział i serdecznie pozdrawiam 💙

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ilu ludzi ginie w takich okolicznościach? Odkąd oglądam "Zagadki kryminalne" Karoliny Anny na YT, mam wrażenia, że co druga na świecie :D (polecam) Ale pewnie w mniej rozwiniętych krajach takich przypadków jest więcej. Rahzel ma drugą twarz za grubą maską i Andre będzie się teraz starał do niej dobrać ;) Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  2. Lubię jak tak po kawałeczku pokazujesz przeszłość Andre. Ciekawa historia. A Rahzel jak na niego wyjątkowy rozgadany :D czekam z niecierpliwością na tą tresurę;) dzięki za rozdział

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zamyśle obaj mają się powoli poznawać, pozwolić drugiej osobie poznać to, co zawsze chciało się ukryć. Fajnie, że cię podoba :) Tresura... Yeah. Też się nie mogę doczekać ;D
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń
  3. Mimo że bardzo współczuję Andre ciężkiego życia, to jednak Rahzel jest bardziej sponiewierany... Co trzeba przejść żeby we wszystkim radzić sobie wyłącznie agresją? Jasne może nigdy się w nikim nie zakochał, ale żeby nawet na sex patrzeć przez pryzmat agresji i upokorzenia? Odnoszę jednak wrażenie, że wszystko mu jedno czy byłaby to kobieta, czy mężczyzna on nie została przez nikogo nauczony delikatności i miłości :(
    Coraz bardziej ich kocham! I przykro mi, ale dramat jednak pasuje do nich najbardziej... Obym się myliła!
    Pozdrawiam ciepło
    MaWi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludzie, którzy dużo przeszli, w szczególnie w dzieciństwie, często później nie potrafią normalnie współżyć w społeczeństwie. Ciężko się piszę postać Rahzela i w sumie, też mi go żal :) Wiesz, dramat to nie to samo, co tragedia. Może mieć szczęśliwe zakończenie ;)
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń