środa, 17 lutego 2021

Rahzel - ROZDZIAŁ 15 - Idiota

 

Czuł się jak dziecko. Nastolatek, który niedługo ma wejść w dorosłe życie, ale nie ma pojęcia jak. Jakby miał siedemnaście lat i trafił do nowej rodziny zastępczej, do obcych ludzi, którzy czegoś od niego chcieli, czegoś się spodziewali, ale nie mówili niczego głośno, a on miał się domyślić.

Ciotka Amber przyjęła go do siebie. Parterowy, ciasny domek, który powstał przez podział większej posiadłości, zajmowała tylko ona i jej trzy koty. Oprowadziła Andre po pomieszczeniach, pokazała mu łazienkę i kuchnię, a potem pokój, który miał być do jego dyspozycji. Wciąż stało tam szkolne biurko. Kiedyś pokój zajmował syn Amber, Michael. Ten, któremu urodziły się trojaczki. Teraz miał już swój własny dom, kupiony w znacznym stopniu dzięki pieniądzom, jakie zostawili po sobie rodzice Andre.

Nie mógł powstrzymać parsknięcia, mimo że obok stała ciotka. Z burdelu trafił do studenckiego pokoju. Nawet nie wiedział, jak to nazwać. Paranoja nie była dobrym słowem. Farsa. Tak, farsa brzmiała lepiej.

Może odpocznij – zaproponowała ciotka Amber. – Zawołam cię na obiad.

Z lotniska jechali taksówką. Andre gapił się przez okno przez całą podróż, również po to, by nie musieć rozmawiać z ciotką. Nie, źle. Jeśli udawał, że jest czymś zajęty, cisza między nimi była mniej krępująca i niezręczna. Patrzył na budynki, domy, sklepy, siłownie. Niektóre zostały przebudowane od zera, inne wyremontowane. Świat poszedł do przodu, a on stał w miejscu.

Teraz był tu i nie miał pojęcia, co robić. Rzucił torbę z jedną parą ubrań na zmianę i paszportem na łóżku. Położył się na nim. Wystarczyła sekunda, by wiedział, że to nie jest jego dom. Zapach pościeli był inny. Biurko poobklejane było jakimiś naklejkami przedstawiającymi bohaterów z gier albo książek fantasy. Nie kojarzył, bo nie był na bieżące. Na szafce musiało kiedyś stać akwarium. Na blacie było widać prostokątny ślad. Sam kiedyś chciał mieć zwierzę, najlepiej psa, ale rodzice się nie zgadzali. Mówili, że jest zbyt nieodpowiedzialny, a pies to przede wszystkim obowiązek. On zaś był według nich bardzo nieobowiązkowy. I mieli rację. Dużo imprezował, dużo uciekał, wagarował. Był wściekły, gdy postanowili, że zabiorą go ze sobą do Brazylii. Myślał, że zostanie w Ameryce, a bez ich nadzoru dopiero sobie pohula. Chyba chciał im zrobić na złość, jak mały, rozpuszczony dzieciak, dlatego w Brazylii oddał się szaleństwu już całkowicie. Czy powiedział im kiedykolwiek, że ich nienawidzi, bo każą mu siedzieć w domu i się uczyć? Nie pamiętał, ale musiało mu się kiedyś wymsknąć.

Teraz nie miał rodziców, nie miał wykształcenia, a przede wszystkim, nie miał celu. W Brazylii musiał starać się przeżyć każdego dnia chociaż z ociupinką zachowanej godności. To go zajmowało. Jakoś trwał z dnia na dzień, pochłonięty właśnie przez tę codzienność. Teraz zaś nie musiał robić nic. Mógł tak leżeć całe dnie i myśleć. I właśnie zaczął, a jego oczy natychmiast zrobiły się wilgotne.

Chyba zasnął. Ciotka już wołała go na obiad. Dziś było spaghetti, do popicia do wyboru – woda albo Coca-Cola. Amber nie przejmowała się całym tym zdrowym żywieniem. Była raczej pulchna. Jak powiedziała, ostatnio wkręcił ją Netflix. Po pracy w salonie samochodów siedzi przed komputerem, ogląda seriale i dzierga. Ażurowe serwetki i narzuty były w tym domu wszędzie.

Zupełnie nie interesowało go to, co Amber robi wieczorami. Rozmawiali jedynie o takich błahych rzeczach, gdy uczyła go gotować. Powinien przecież umieć, jeśli chce sobie poradzić w życiu. Tak mu powiedziała. Jej syn, Michael, do tej pory ich odwiedził, a minęły już dwa tygodnie.

Powietrze w domu Amber z każdym dniem było coraz gęstsze. Nie tylko przez kalifornijski klimat. W powietrzu wisiały dwa tematy jak ostrze kata. Prędzej, czy później musiały spaść. Pierwszym było czterysta tysięcy dolarów jego rodziców.

Co się tam właściwie stało? Co stało się z moim bratem? Policja przyszła do nas, ale… Później to całe chodzenie po sądach. Ech...

Nadziewali właśnie kurczaka. Andre tarł ser, którym miał być oprószony. Pytanie padło znikąd. Nie było żadnego kontekstu.

Zostali zamordowani, gdy pracowali na wykopaliskach. Prze gang, albo dla pieniędzy albo dlatego że nie podobało im się, że Amerykańcy rozgrzebują to, co należało do ich kultury. Nie wiem… – Przez ostanie dwa tygodnie był cicho. Uśmiechał się i przytakiwał. Uczył się gotować, oglądał seriale. Czekał, aż wszystko się posypie. No i proszę. – Nie wiem! Umarli i ich nie ma! Po co znowu o tym mówić?! I nie pytaj, co robiłem przez cały ten czas. Patrzysz z tą pretensją. Nie wiem, czy myślisz, że mógłbym ich uratować, czy może powinienem wrócić od razu, a może w ogóle nie powinienem wracać. Błagam, nie rób mi tego. To już było… I tak byś nie zrozumiała.

Patrzyła na niego skonsternowana. Wypluł z siebie to wszystko naraz, bo chciał to skończyć jak najszybciej. Najchętniej chwyciłby teraz plecak, wybiegł i gdzieś uciekł. Tylko nie pojęcia gdzie. I nienawidził samotności. Rodzice nie żyją, Sanotoro nie żyje, Carlos nie żyje, a on nadziewa pieprzonego kurczaka, bo za chwilę ma przyjechać jego kuzyn z żoną i trójką dzieci. Będę siedzieć przy stole, sztucznie się uśmiechać, oglądnął coś na Netflixie, gdy trojaczki udadzą się na popołudniową drzemkę.

Najgorsze było to, że ci ludzie nie byli źli. Nie byli jego wrogami. Może naprawdę chcieli się nim zaopiekować, dać mu rodzinę, którą utracił. Tylko że oni nie zrozumieją. Boże, przecież nie mógł miłej rodzinie z przedmieść z trójką małych dzieci rzucić na baraki całego swojego syfu. Nie mógł im przecież powiedzieć, że prowadził burdel, który należał kiedyś do mężczyzny, którego był utrzymankiem. To brzmiało fabuła drugorzędnego filmu puszczanego po dwudziestej trzeciej w telewizji.  Popatrzył na tego biednego kurczaka, którym mieli się posilić podczas rodzinnego obiadu. Przecież ich rzeczywistości były zupełnie różne. Pochodzili z dwóch różnych światów.

Przepraszam – szepnął zawstydzony tym dziecinnym wybuchem. Wytarł dłonie w ścierkę. – Ja… muszę się przewietrzyć.

Poszedł do centrum. Zauważył małą knajpkę, budynek trochę się rozpadał. Restauracja przegrywała walkę z sąsiadami, wielkimi sieciówkami. Od wąsatego gościa, imigranta z Meksyku, zamówił zwykłego hamburgera. Tylko bułka, mięso, sałata, sos BBQ. Żadnych udziwnień, żadnych egzotycznych dodatków. Nie zapomniałby tego smaku. W Brazylii nie mógł go odnaleźć. Usiadł przy odrapanym stoliku i wbił zęby w różowe mięso, odpowiednio lekko podsmażone. Przymknął oczy,  uradowany smakiem.

Nie, nie chciał wracać do Brazylii. Boże, nigdy nie chciał tam wracać. Tylko że to, niski domek ciotki Amber otoczony równo przystrzyżonym ogródkiem, to też nie było miejsce dla niego.

Gdy skończył już posiłek, wytarł usta, a potem przetarł jeszcze okulary, sięgnął do kieszeni dżinsów. Jego place napotkały mały, zimny kształt. Przejechał po długiej szyi. Flaming. Różowy flaming. Wyciągnął go i postawił na porysowanym stoliku. Rahzel wsadził do jego pustego wnętrza kartkę. Mógł ją teraz zobaczyć przez barwione, odbijające światło sufitowych lamp szkło. Jeszcze nigdy jej nie wyciągnął. Jeśli to zrobi, podejmie decyzję. Znowu ukryje się w ramionach kogoś silnego.

Pogładził opuszkiem palca długą szyję flaminga. Gdy siedział w fotelu samolotu, obiecał sobie, że tym razem będzie silny. Schował go z powrotem do kieszeni dżinsów. Ciekawe, co Rahzel zrobił ze swoim. Może też trzyma go przy sobie, a może, gdy tylko się rozstali, rzucił go na ziemię i zgniótł pod butem. Nawet nie miał jego numeru telefonu, uświadomił sobie nagle. Nie wiedział, jak się nazwał. Miał tylko ten adres.

Gdy wychodził z restauracji, jego uwagę zwróciła jedna z porozrzucanych na parapecie ulotek. Miejskie schronisko szukało wolontariuszy do wyprowadzania psów na spacery. Wcisnął ją do kieszeni dżinsów. Trochę uspokojony, ale zawstydzony swoim zachowaniem, wrócił do domu ciotki Amber. Na podjeździe stał zaparkowany samochód. Na tylnym siedzeniu zobaczył trzy foteliki dla dzieci. Michael już przyjechał na rodzinny obiad.

Pewnie już mają mnie za świra – mruknął do siebie.

Pewnie ciotka Amber zdążyła już opowiedzieć synowi i synowej o jego wybuchu i trzaśnięciu drzwiami. Żałował teraz, że nie miał brata lub siostry. Kogoś bliskiego, komu mógłby powiedzieć wszystko i zostałby zrozumiany, przytulony i poklepany po głowie.

Cześć – rzucił, gdy wszedł do domu. Chyba nie na tyle głośno, by usłyszano go z salonu.

Na podłodze, w równym rządku pod ścianą, stało sześć identycznych, różowych bucików. Do tego adidasy i żeńskie trampki w gwiazdki. Może nie będzie tak źle, pomyślał. Żona jego kuzyna nie wydawała się sztywniarą zawsze w trybie mamuśki. Na to przynajmniej wskazywały jej buty.

W salonie oczywiście najpierw w oczy rzuciły mu się dzieci. Amber już mu o tym mówiła. Pokazywała mu zdjęcia, ale i tak był zszokowany. Wcześniej nawet nie wiedział, że istnieje coś takiego jak potrójna ciąża jednojajowa. Patrzyły na niego wielkimi, niebieskimi ślepkami trzy identyczne siostry. Każda miała inną fryzurę. Jedna dwa kucyki, druga warkocze, a trzecia koczki przypominające najsłodsze na świecie diabelskie różdżki.

Cześć – powtórzył jeszcze raz.

Dopiero teraz spojrzał na trójkę siedząca przy stole. Michael uśmiechał się do niego. Był przeciętnym, niewyróżniającym się niczym specjalnym facetem pod trzydziestkę. Na nosie miał okulary. Chyba wszyscy, wliczając w to Andre, mieli w tej rodzinie słaby wzrok. Aż dziw, że Michael, sprzedawca aut, miał tak piękną żonę. Szczupła blondynka, ubrana w zieloną sukienkę na wąskich ramiączkach, uśmiechała się do niego radośnie. Była jedną z tych osób, które śmiały się także oczami i zarażały swoim humorem wszystkich naokoło.

Cześć – odezwała się pierwsza. – Jeszcze nie mieliśmy przyjemności się spotkać. Jestem Ellie, żona tego sztywniaka. – Wskazała na starającego się utrzymać przyjazną minę Michaela. – A to moje trzy diabełki: Ivy, Jasmine i Kelly.

Jak na zawołanie diabełki odwróciły się do matki, a po jej zachęcie podbiegły do Andre. Ten nie miał pojęcia, co powinien zrobić. Uśmiechał się tylko głupia i czekał, aż ktoś go uwolni i będzie mógł się ruszyć. Nie przepadał za dziećmi i dotąd nie miewał z nimi kontaktu. Cóż, prostytutki pracujące w burdelu przez niego prowadzonym miewały dzieci, ale miały też zakaz ich przyprowadzania.

Obiad był długi. Ellie każdej z córek osobno kroiła kurczaka na małe fragmenty i zachęcała, by zjadły same, a gdy stół zaczął wyglądać jak pobojowisko, karmiła je wraz z Michaelem. Amber zachwycała się nad tym, jakie jej wnuczki są piękne, słodki, ładnie uczesane i grzecznie. I katar, który ostatnio miały trojaczki. Kolejny temat.

Gdy rozmowa zaczęła skupiać się na temacie koloru śpików dzieci nawet Michael się z niej wycofał. Spojrzał porozumiewawczo na Andre i wyciągnął z kieszeni bluzy paczkę papierosów. Wyszli przed dom, na ganek. Andre dobrze wiedział, że główny cel był inny niż relaks po obiedzie.

Matka daje ci popalić? – spytał Michael, jednocześnie wyciągając w stronę Andre paczkę z papierosami. – Ona tylko dużo gada, ale zawsze chce dobrze.

Nie jest źle – odpowiedział Andre, uśmiechając się lekko. – Nie, dzięki. Nie palę.

Jasne. Wiesz, jak ci ciężko samemu mieszkać ze starą babą… – syn Amber zaśmiał się, bo miał swoje własne doświadczenia w tej kwestii. – To możesz sobie zamieszkać z nami, póki sam sobie czegoś nie kupisz. Chociaż z trójką dzieciaków może być jeszcze gorzej niż tylko z mamą. Sam nie umiem ocenić.

Był zaskoczony tą propozycją oczywiście. Wydawała się naprawdę szczera i niewymuszona. Michael teraz uśmiechał się lekko i sprawiał wrażenie kogoś całkiem miłego. Po prostu był nieśmiały. Andre w zakłopotanym geście przeczesał swoje jasne włosy.

Chyba jednak będę mniejszym obciążeniem dla twojej mamy. Muszę zacząć coś robić. Zapisać się na jakieś kursy, zacząć pracować w Starbucksie. Jakoś nie mogę się zebrać.

Michael zanim coś powiedział, namyślił się dłużej nad papierosem.

Myślałeś może o jakiejś pomocy?

Miał na myśli terapeutę albo psychologa. Andre już wcześniej o tym pomyślał. Nie był idiotą. Wiedział, że ma problemy z przystosowaniem się do nowego życia i nie ma się komu wygadać.

Myśleć myślałem, ale się nie wybrałem.

A kiedy chcesz się wybrać do notariusza? Już rozmawiałem z bankiem, ale musisz sam złożyć trochę podpisów, żeby przekazali ci majątek twoich rodziców. No i jeszcze dom. Matka nie ogarnia takich rzeczy.

Majątek? Amber mówiła, że kupiliście z Ellie dom, kiedy dowiedzieliście się o trojaczkach. Serio, wszyscy się tak spinacie o to, a ja naprawdę nie mam żalu o te pieniądze. 

Michael zrobił zdziwioną minę.

Co? Matka tak mówiła? Że ich nie ma? – spytał zszokowany. – Boże. Twoi rodzice zostawili testament. W przypadku ich śmierci przed twoją pełnoletnością, spadkiem rzeczywiście zarządzać miała matka. To prawda, że wzięliśmy pewną kwotę na wkład własny, ale oddałem już wszystko co do centa.

Andre aż się roześmiał. Ciotka Amber chodziła wokół niego, wyczekując momentu aż podejmą ten temat, a jego w ogóle nie było. I jeszcze dom. Zupełnie o nim zapomniał, czy raczej, jakoś nie przyszedł mu do głowy. Dom, w którym się wychował. Nie był pewien, czy chce go zobaczyć.

Nie został sprzedany? – spytał.

Jakim prawem? Zajeżdżam tam co jakiś czas i sprawdzam, czy ściany nieprzemokły i nie zagnieździły się korniki.

Miał dom. Miał pieniądze. Miał rodzinę, w tym kuzyna, który okazał się całkiem normalnym gościem, i trójkę pyzatych, różowych siostrzenic, które bardzo chciały zrobić mu warkoczyki.

Wracajmy, bo wyjdzie, że uciekliśmy – rzucił, bo Michael skończył już swojego papierosa.

Czasami mam ochotę – odparł rozbawiony mężczyzna.

Już na przedpokoju czekała go niespodzianka. Trzy dziewczynki przydreptały do niego widocznie podekscytowane i wlepiały w niego swoje wielkie, okrągłe oczka.

Wujek Andre! – zawołały radośnie. Ellie musiała je na niego nasłać. – Naprawdę jesteś naszym wujkiem? Nie byłeś na naszych urodzinach.

Cóż, tak mi się zdaje, że jestem – odparł zakłopotany. – Nie mogłem być na waszych urodzinach, bo byłem na wycieczce. Bardzo długiej.

Błękitne trzy pary oczu znów jasno zabłysnęły.

To masz dla nas prezenty? Z wycieczek przywozi się prezenty.

To był w kropce. Naprawdę nie potrafił rozmawiać z dziećmi. Znacznie lepiej szło mu to z bandziorami pokroju Rahzela, a nawet prostytutkami. Teraz musiał gryźć się w język. „Rozpuszczone bachory” odpadały.

A to? – spytała jedna z dziewczynek. Nie umiał powiedzieć, jak miała na imię. Miały inne fryzury, ale jeszcze nie umiał przypisać która, była która.

Hm? – zdziwił się. Po chwili zrozumiał, że wskazywała palcem na wystającą z kieszeni jego spodni głowę różowego flaminga.

Dasz nam?

Nie – odparł po prostu, ale dość stanowczo. Miał nadzieję, że nie przesadził.

Chciał mocniej wcisnąć figurkę do kieszeni, ale zahaczył o zagiętą szyję. Flaming spadł na podłogę, na szczęście się nie potłukł, tylko poturlał pod nogi trojaczek.

Ooo!

Ta, która zasypywała go gradem pytań, najpewniejsza siebie z całej trójki, chciała podnieść flaming, ale Andre był szybszy.

Mówiłem, że nie! – warknął.

Jego wzrok automatycznie powędrował do stołu, przy którym siedziały Elli i Amber nad poobiednią kawą. Dotąd wszystkiemu przyglądały się z rozbawieniem przez nieporadność Andre. Teraz ciotka piorunowała go wzrokiem. Wyglądała wręcz na wściekłą. Nic dziwnego, bo jedna z trojaczek, tak z warkoczykami, się rozpłakała.

To szkło – bronił się. – Mogą się pokaleczyć.

Ellie podeszła do nich i uwolniła go od dziewczynek. Powiedziała, żeby przestały tak zadręczać nowego wujka. Na szczęście szybko straciły nim zainteresowanie, gdy na stole pojawiły się czekoladowe ciasteczka.

Czuł się głupio. Nie wiedział, gdzie się podziać. Przecież nie mógł, jak niegrzeczny dzieciak pobiec do góry i ukryć się w pokoju. Bycie dorosłym było trudne. Trzeba się zawsze pilnować, odpowiednio zachowywać.

Popatrzył na flaminga, który leżał na jego wyprostowanej dłoni. W środku miał zwiniętą kartkę. Andre jeszcze jej nie wyciągał.

Chyba teraz była ta chwila. Musiał podjąć decyzję. Złożyło się nawet symbolicznie, bo nadal stał w przedpokoju, a za plecami miał otwarte drzwi. W tę albo we w tę, pomyślał. Czy chciał zostać kierowcą UPS, czy chłopakiem gangstera, który jeszcze niedawno pluł na takich jak on, ale ponoć „coś się w nim zmieniło”? Dobra odpowiedź była oczywista.

Wtedy wmawiał sobie, że było to „niemal” oczywiste. Że jakiś pierwiastek nieoczywistości kazał mu wyciągnąć tę kartkę, spakować wszystko, co miał, a zmieścił to w jednym plecaku i jechać.

Naprawdę był idiotą.

***

Nigdy nie zdecydował się sprzedać tego domu. Matka umarła trzy lata temu, a on ciągle stał pusty. Nie sprzedał go, a ni w nim nie zamieszkał. Nie mógł się do tego zmusić. Czuł, że nie powinien bezcześcić go swoją osobą. Zawiódł jedyną osobę na świecie, której zależało na jego życiu. Zawiódł przez to, kim się stał i przez to, że nigdy nie ukatrupił tego skurwiela. Słowo „ojciec” nie przechodziło mu przez gardło. Nie zasługiwał na nie. Nawet matka wobec człowieka używała określenia „dawca spermy”. Zawsze się przy tym uśmiechała rozbawiona. Mimo wszystko zawsze się uśmiechała.

A teraz tu siedział. W salonie, grał na Playstation, jadł skrzydełka BBQ i popijał je piwem. Czekał. Na prawdę czekał. Nie mógł tego zrozumieć. Wiedział też, że się nie doczeka. Odszedł z gangu, a więc stracił też ochronę. Kartotekę założono mu jeszcze, gdy był nastolatkiem. Bójki, rozboje kradzieże. Nie było w niej nic poważniejszego niż napaść, bo reszta nigdy nie wypłynęła na powierzchnię. To była kwestia tygodni, może miesięcy, gdy psy zgarną go za byle gówno. Dlatego Rahzel sąsiadowi oddał klucze do domu, na wypadek gdyby jego już tu nie było.

Andre zapewne nigdy się tu nie pojawi. Miał przecież rodzinę. Nawet gdyby uznał, że nie potrafi żyć z tymi ludźmi, normalnymi ludźmi, którzy nie stracili wszystkiego, co kochali, to spróbuje ułożyć sobie życie w jakiś inny sposób. Mógł robić wszystko, jego karta przecież zupełnie czysta. Przyjdzie tu tylko w przypadku, gdyby całkiem mu się nie powiodło. Wtedy przyczłapie tu jako przegrany. Prosto do niego. Dlatego Rahzel czekał.

Chyba że Andre był idiotą.

Brakowało mu tego ciągłego pieprzenia bez sensu. Andre ciągle gadał i gadał, nawet gdy on nic nie odpowiadał. Nie bał się go. Drwił z niego. Traktował go jak człowieka. Chwalił jego „czarną pałę”. Płakał cicho w nocy, gdy myślał, że on śpi. Był tchórzem. Śmiał się, nawet kiedy był smutny.

Chciał, żeby Andre był idiotą.


2 komentarze:

  1. Och jak mnie strasznie denerwuje jak dzieci uważają że należą im się prezenty... Ciotka Andre mnie zagotowała trochę swoją miną. W ogóle to ona albo próbuje być sprytna albo jest nieźle głupia gadając że nie ma spadku dla Andre. W ogóle nie musiał do niej przyjeżdżać, a tym bardziej mieszkać skoro ma dom i jeszcze jak się okazało pieniądze. Dobrze że ten Michael taki normalny. No ale Andre już i tak podjął decyzję :) Nie wiem czy dobrą ale taką którą uważa za lepszą opcję ;) A to że Rahzel na niego czeka jest słodkie 😍 Dzięki za rozdział i pozdrawiam serdecznie 😘

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie współczesne wychowanie. Rosną mali "konsumenci" :)
      No Andre trochę nie ogarnia. W Brazylii został sam bez rodziców, w sumie sam nie wiedział, co ma, a czego nie ma. A samemu zaś to trudno na świecie, więc nie miał za dużego wyboru, z kim zostać.
      Czy lepsza opcja to zostanie z Rahzelem? To w pierwszym rozdziale można sprawdzić :D
      Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

      Usuń