czwartek, 15 lipca 2021

Rahzel - ROZDZIAŁ 20 - Namiętność


Andre ze świecznikiem w dłoni i wściekłością w oczach czekał na decyzję Justina. Ten znieruchomiał na widok mężczyzny, który stanął w drzwiach piwnicy. Widząc jego minę, Andre wiedział w momencie, że to już koniec. Świecznik mógł wrzucić z powrotem do pudła albo walnąć się nim we własną głowę. Sam nie miał żadnych szans.

Nigdy wcześniej Cesare Caligari go nie odwiedzał, jeśli można było to tak nazwać. Widział go raz, gdy przywiązany do krzesła słuchał historii o Rahzelu w więzieniu. Potem wrzucono go tutaj, a jedzenie podrzucali mu ponurzy lub zbyt bardzo rozweseleni mężczyźni. Dzisiaj odwiedził ich po raz pierwszy szef gangu, Cesare, ale Andre szybko domyślił się, że nie pofatygował się na dół dla niego. Justin znów był biały jak porcelana i jak sarna stojąca na drodze, patrzył rozszerzonymi oczami prosto na predatora i nie ruszył się o centymetr. Andre Cesare poświęcił jedno, bardzo przelotne spojrzenie.

-- Chodź – mruknął jedynie do chłopaka.

Andre znów został sam.

***

Znowu siedział przy tym samym stole naprzeciwko Cesara. Ten za to wyglądał dzisiaj inaczej. Jego czarna marynarka była rozpięta, koszula rozchełstana pod szyją. Pasma włosów wydostały się z jego charakterystycznego warkocza i spływały mu na lewe ramię. Wyglądał na wzburzonego i może nawet wyczerpanego. Palił papierosa, a kolacja stojąca na stole wydała się już wystygnąć. Justin nie miał pojęcia, jak powinien się zachować. Cesare jeszcze nic nie powiedział. Zabrał go z piwnicy i zaprowadził tutaj. Siedział więc sztywno z dłońmi wciśniętymi między uda. Patrzył tępo na danie przed sobą. Spaghetti, ale nie takie z sosem pomidorowym. On innego nie znał. Na tym był boczek. Długi makaron, boczek i jakiś jasny sos. W kieliszkach nalane było już wino. Na tym bliższym jemu zobaczył ślad szminki. Teraz doszedł do jego nozdrzy słodki, kwiatowy zapach mocnych perfum. Kobieta. Justin przypomniał sobie imię, jakie padało z ust Cesara. Eva.

Kolacja dla dwojga najwyraźniej nie poszła po myśli Włocha. Kieliszek był do połowy pusty. Dlatego był taki wzburzony. Pokłócił się z kochanką.

– Więc farma – odezwał się niespodziewanie Cesare. – Słabo to zaplanowałeś.

Justin spojrzał na niego z przerażeniem. Wiedział, że wczorajsze słowa gangstera o ucieczce były tylko kpiną. Trafił za nią do piwnicy, gdzie poznał jeszcze jedną tajemnicę tego wielkiego domu, którą był uwięziony tam kochanek Rahzela. Wciąż nie mógł do końca w to uwierzyć.

– Może następnym razem będzie lepiej? Ale najpierw musisz użyć tego. – Cesare popukał się w czoło. Zgasił papierosa. – Jedz, musisz być głodny. Chyba nie jadłeś do wczoraj.

– Najpierw zamykasz mnie w piwnicy z wiadrem i szczurami, a teraz karmisz makaronem? – spytał Justin, nawijając spaghetti wokół widelca. Byl głodny. Bardzo.

– Za to przepraszam. Moi ludzie są bardzo gorliwi podczas wykonywania swoich obowiązków.

Obowiązki – powtórzył w myślach Justin. Dla tych ludzi to była codzienność, pomiatanie ludźmi. Jeszcze gorsze rzeczy, których pewnie nie umiał sobie wyobrazić, też nią były.

– Dlaczego ja jestem tutaj, a Andre jest tam? – odważył się spytać.

Cesare naprawdę się nim bawił. Nie wierzył nawet w powodzenie jego ucieczki. Kpił z niego, siedząc naprzeciwko z kieliszkiem wina w dłoni. Nie miał nawet broni przy sobie. Gangster uśmiechnął się lekko bokiem ust na to pytanie.

– On też jest ślicznym chłopcem, ale jego nie mogę wypuścić z klatki. Gdyby tylko miał okazję, dopadłby do mojego gardła i je rozszarpał. Tylko sprawia pozory takiego niewinnego – potwierdził przemyślenia Justina. – Jak ci się spodobał kochanek twojego wybawiciela? Zszokował cię?

Justin wzruszył ramionami, ale prawda była inna, niż próbował pokazać. Oczywiście, że tak. Nie mógł uwierzyć, że Rahzel był taki. Cesare uśmiechnął się, patrząc na dzieciaka. Był tak żałosny i zagubiony, że człowiek miał ochotę poklepać go po głowie i przytulić do piersi, ale on by wtedy syczał i drapał jak zdziczały kot, który przychodzi po resztki z obiadu, ale nie da się pogłaskać.

Usłyszał stukot szpilek na korytarzu. Eva nie była ucieszona z tego, że ostatnio poświęcał jej mało czasu. Nie będzie miał go więcej, dopóki jego brat nie wróci, ale według prawników to miało się stać lada dzień. Niesamowite, co można uzyskać dzięki pieniądzom i paru obietnicom. Władza, pieniądze i seks. To rządziło światem. Każdy, kto myślał inaczej, był idiotą. Eva weszła do salonu. Spojrzenie jej zielonych oczu od razu spoczęło na chłopaku, który jeszcze przed chwilą uporczywie wpatrywał się w talerz pełen carbonary.

– Idę spać – powiadomiła Cesara. – Wyjeżdżam jutro z rana, skoro mnie nie potrzebujesz.

– Nie powiedziałem tak.

– Tak robisz. Mówisz mi ciągle, jaki ważny we włoskiej rodzinie jest szacunek. Ja jestem tylko głupią Amerykanką, ale też go oczekuję.

Okręciła się na pięcie, a jej zakręcone w złote spirale włosy zatańczyły wokół głowy. Przed wyjściem z pokoju spojrzała jeszcze raz na chłopaka i życzyła mu „Smacznego”. Cesare odprowadził ją wzrokiem z uniesionymi wymownie brwiami. Nic nie odpowiedział. Dolał sobie wina do kieliszka. Najdziwniejszego było to, że nie wydawał się zły. Kobieta mu odmówiła, upokorzyła go publicznie, a on nie zareagował. Szacunek. Justin wiele razy słyszał to słowo w więzieniu. Dario Caligari żądał go cały czas na różne sposoby. Nie mógł znieść, gdy nie otrzymywał tego, co jak mu się wydawało, do niego miało należeć. Brał to wtedy przemocą.

Cesare podrapał się po policzku.

– Czasami myślę, że powinienem znaleźć sobie chłopaka. – Zaśmiał się. – Jak sądzisz?

Justin popatrzył na niego spłoszony. Nie chciał być niczyim „chłopakiem” już nigdy.

– Twój wybór – burknął na pozór twardo. – Byle nie mnie.

– Ech, z tobą nie byłoby zabawy.

– Twój brat miał ze mną dużo zabawy – rzucił kwaśno Justin. Sam zdziwił się, że potrafi z tego kpić. – Taki byłem zabawny, że aż się śmiał.

Uśmiech wreszcie zniknął z ust Cesara. Powiedział coś cicho pod nosem, Justin nie mógł zrozumieć słów.

– Najważniejsza jest namiętność. Z tobą nie miałbym jej nawet krzty – odparł już głośno. Próbował kpić, ale Justin słyszał w jego głosie kłamstwo. – Zamiast patrzeć mi w oczy, gapisz się w talerz, jakby miało zaraz z niego coś wyskoczyć. Kluczem jest to, co jest przed, a nie w trakcie. Cały w tym ambaras, żeby dwoje chciało naraz – zarymował. – I żeby chciało tak samo mocno. Najfajniejsze są podchody. Ubierasz się, czeszesz, perfumujesz, mówisz gestykulujesz. Jesteś świadomy każdego swojego ruchu, każdy ma swój cel, jeden jedyny, ten sam. Ma uwieść. Nawet to, jak podnosisz widelec z nawiniętym makaronem do ust. I tak samo pilnie obserwujesz gesty jej albo jego. W słowach szukasz drugiego znaczenia. W barwie głosu szukasz podniecenia, w perfumach kokieterii. Okrążacie się jak dwa koty, jak ptaki tokujące na łące. Uda się, czy nie? Uzna się za wystarczająco uwodzicielskiego, a może tobą wzgardzi? Czujesz, jak ze zdenerwowania i niecierpliwości pot spływa ci po plecach, a koszula lepi ci się do pleców. Spodnie stają się ciasne, gdy nawija na place pukiel włosów i zakłada za ucho. To wystarczy. I może, jeśli uzna cię za godnego, będziesz mógł zlizywać pot z jej lub jego ciała, ciesząc się z tego, że nie tylko ty się niecierpliwiłeś. Sam akt jest tylko wisienką na słodkim torcie. A ty nie masz niczego, czym mógłbyś mnie uwieść. Nie masz mnie czym zaskoczyć.

Bo mój brat ci to zabrał – dodał w myślach. Znów wypowiedział coś pod nosem tak cicho, że chłopak na szczęście nie miał szans na odgadnięcie słów. Kurwa. Był wściekły. Nie mógł przez to poświęcić Evie pełni uwagi, a ona to wyczuła i ostentacyjnie odwróciła się na pięcie. Patrzył na tego dzieciaka i z każdą chwilą rosła w nim wściekłość, aż czuł, jak rozsadzała mu klatkę piersiową. Nikomu nie mógł tego powiedzieć, nikomu nie mógł tego pokazać. Nikt nie mógł o tym wiedzieć. Rozkazy wydawał tym samym chłodnym tonem co zwykle. Nie mógł stracić szacunku.

Z zamyślenia ocknął się dopiero, gdy usłyszał brzdęk. Kawałek boczku z jego talerza porwał kot, który pojawił się w pokoju nie wiadomo skąd. Zeskoczył na trzecie z krzeseł i wolno, ostentacyjnie spożył kawałek mięsa. To był pręgowany kocur z nadgryzionym uchem. Stary, dziki i doświadczony przez życie. Składał w willi niezapowiedziane wizyty co jakiś czas. Jak to robił? – pozostawało zagadką. Panoszył się zwykle po kuchni przez parę godzin, a potem znikał. Był bezczelny, ale dzisiaj przesadził. Gdy Cesare zastanawiał się, jak go ukatrupić, kocur wskoczył z powrotem na stół i zajął się tym razem talerzem Justina, na którym jednak zostały już tylko resztki. Gdy chłopak chciał go chwycić za kark, kocur zasyczał ostrzegawczo, ale po chwili usiadł na jego kolanach i przeżuwał powoli.

Justin spojrzał błagająco na Cesara, jakby prosił go, aby nie filetował tego kota. Cesare poczuł się niemal urażony. To tylko kot.

To tylko dzieciak.

***

Dzieciak wraz z kotem trafił do tej samej sypialni co poprzednio. Eva ugościła się w sąsiedniej i nie życzyła sobie towarzystwa młodszego z braci Caligari. W willi był jeszcze tylko jeden pokój, który nadawał się do spędzenia w nim nocy.

Cesare usiadł na szerokim łóżku i rozplótł do końca warkocz na środku głowy. Proste, czarne włosy opadły mu na jedną stronę. Przejechał dłonią po tych krótko podgolonych nad uchem. Widział swoje odbicie w lustrze na drzwiach szafy. W rodzinie wielu rzeczy nie ubierano w słowa. One nie były aż tak potrzebne. Znaleźli się tacy, którzy to w nim wyczuli, a potem go nauczyli. Nigdy żaden z nich nie nazwał tego, co było między nimi, a działo się w ukryciu przez wzrokiem rodziny. W zakamarkach, na strychach, w lesie, w samochodach.

Rozebrał się. Pedantycznie złożone ubrania położył na krześle. Na komodzie w ozdobnej ramce stało zdjęcie. Wziął je do ręki. Był na nim on. Miał wtedy około pięciu lat. Pamiętał te święta. Siedział między kolanami klęczącej na podłodze mamy. Miał na sobie zrobiony przez nią na drutach sweter z sosnową gałązką i przytroczonymi do niej dzwoneczkami. Obok mamy stał Dario. Miał wtedy dwanaście lat i już był duży. Wzrostem dorównywał piętnastolatką. Za nimi żywa choinka mieniła się bombkami i łańcuchami. Wszyscy się uśmiechali.

Kochał brata, szanował go. To on bronił matki przed ojcem. Stawiał mu się za każdym razem, gdy podnosił na nią rękę, nie bojąc się konsekwencji, a te były straszne. Wiedział, że nie miał żadnych szans, ale robił to, co kazał mu honor. Rodzina była najważniejsza. Cesare kochał go, szanował, był mu wierny. Odłożył ramkę na półkę.

W portfelu miał drugie zdjęcie. Był na nim Rahzel. Zdjęcie było kopią z policyjnych akt. Cesare czekał na tę walkę. Wyczekiwał jej wręcz niecierpliwie. Widział to w tych zielonych, zwierzęcych ślepiach. Rahzel będzie dla niego wyzwaniem. Był prawdziwym żołnierzem, prawdziwym zabójcą. Czerwone szminki, czerwone wino i czerwona krew. To dawało Cesarowi radość z życia. Lubił zdobywać, ujarzmiać i być ujarzmianym. Lubił walkę. Płynęła w nim włoska krew, było więc w nim dużo namiętności. Dlatego trzymał Andre w tych spartańskich warunkach, chociaż nie musiał. Chciał go upokorzyć, a przez to rozjuszyć jego kochanka jeszcze bardziej. Teraz jednak nie wiedział, kogo chciał zabić bardziej: Rahzela czy swojego brata. Był skołowany. Kochał Dario, szanował go, był mu wierny.

Według prawników Dario lada dzień powinien dostać zwolnienie warunkowe. Niedługo zajmie tę sypialnię.

Cesare zmarszczył wąskie brwi i nos, zupełnie jakby poczuł coś nieprzyjemnego. Przecież w pierdlu roiło się od ciot i od takich, którzy marzyli o cipkach, ale za parę przemyconych tabletek wypinali się z radością.

– Kurwa – powtórzył któryś już dzisiaj raz.

Miał wielką ochotę ukręcić komuś kark. Pierwszemu, który się napatoczy, byleby tylko był dla niego jakimś wyzwaniem.

***

Do tej pory nie miał nawet czasu na pomyślenie o czymś tak błahym. Kolejny dzień miał na sobie te same ciuchy. Zastanowił się chwilę, ale w końcu ściągnął przez głowę bluzę i rzucił ją na łóżko. Czuł się bezpieczniej niż wczoraj, bo w końcu „brakowało mu namiętności”. Dziwne, ale wierzył słowom młodszego Caligari.

– Pierdol się z tą swoją namiętnością – syknął i kopnął w nogę łóżka.

Brudny kot, z którym wylądował w tym samym pokoju, co wczoraj zasyczał, a potem wzdłuż ścian obszedł całą sypialnie, szukając wyjścia. Wskoczył na parapet, a potem wrócił do drzwi i zaczął w nie drapać. Justin mógł po prostu otworzyć mu okno, ale nie chciał zostać sam. Umył się i w spodniach położył na wznak na łóżku. Zupełnie nie rozumiał. Nie rozumiał tego, co się działo. Dlaczego ten Caligari zabrał go z piwnicy i nakarmił? Nie był zły za jego ucieczkę. Drwił sobie z niego, ale nic mu nie zrobił. Gdy Justin zamknął oczy, od razu pojawił mu się pod powiekami obraz tego pięknego mężczyzny. Dlaczego on musiał zostać w piwnicy?

Andre. Piękne imię należące do pięknego mężczyzny. Nie mógł sobie wyobrazić, jak Rahzel je wypowiadał, ale jednak musiał uwierzyć, że to robił. Raz, w więziennej stołówce przez ułamek sekundy widział jego uśmiech. Bardzo ich pilnował, jakby chciał je zachować dla kogoś. Na plecach miał wytatuowanego rekina wyskakującego z wody. W więzieniu dodał czarny zarys flaminga, który stał daleko, na brzegu.

Jednego nie mógł zrozumieć, wytłumaczyć sobie, ani wyobrazić. Tej całej namiętności. Gdzie miała ona być między ich dwojgiem?

Zasnął, jak leżał. Rano obudził go syczenie kota i skrzypnięcie drzwi. Zerwał się na równe nogi. Panicznie spojrzał na Cesara, który stanął w drzwiach. Dziś nie było śladu po wieczornej niechlujności. Czarna marynarka doskonale opinała się na jego silnym ciele, a z warkocza na środku głowy nie wyślizgnęło się nawet jedno pasemko. Był też świeżo ogolony.

– Ten sierściuch ma większe jaja od ciebie – parsknął na jego widok. Butem lekko szturchnął butem kota, który zdążył wbić już pazury w jego łydkę.

Rzucił na łóżko złożone w kostkę ubrania. Spodnie i podkoszulek.

– Ubieraj się – rozkazał. – Za pięć minut masz być na dole. Kota też zabierz.

Zamknął za sobą drzwi. Dario nienawidził kotów, a gdy czegoś nienawidził, to zazwyczaj kończyło marnie. Czasami nie dało się tego rozpoznać po wszystkim. Justin już po trzech minutach pojawił się przed wejściowymi drzwiami. Kota trzymał za kark na wyciągniętej ręce. Inaczej nie dało się uniknąć jego pazurów.

– Nie zabiłbym cię, gdybyś się trochę spóźnił, a ten czas poświęcił na umycie się – rzucił Cesare na widok chłopaka.

– Tego nie wiedziałem.

Cesare przewrócił ciemnymi oczami. Obejrzał się w naściennym lustrze osadzonym w pozłacanej ramie. Przejechał palcem po świeżo ogolonym policzku.

– Chyba nie jestem taki straszny? – rzucił jakby do siebie. – Cesare Caligari to niezły przystojniak.

– Bo zaraz pęknie – mruknął cicho Justin, nie mogąc się powstrzymać.

Nie miał pojęcia, po co ten człowiek go wezwał. Wyobrażał sobie, że wywiezie go teraz gdzieś do lasu i każe kopać własny grób albo zabetonuje mu nogi i wrzuci do rzeki. Tak robili mafiozi w filmach.

– Chodź.

Na podjeździe czekał czarny mercedes. Jechali sami. Kot nie był zadowolony z tego, że został porzucony na tylnym siedzeniu. Tapicerka na pewno na tym ucierpi. Justin nie miał pojęcia, gdzie jadą. Cesare się nie odzywał. Przejechali przez las oddzielający willę od cywilizacji. Znaleźli się na drodze prowadzącej do miasta.

– Co powiedzieli twoi rodzice, gdy wróciłeś z więzienia? – spytał nagle. – Wyrzucili cię?

– Nie. Chcieli, żebym poszedł na terapię, a potem wrócił do szkoły.

Cesare pokiwał głową.

– Mądrzy ludzie. Nie posłuchałeś ich, co?

Justin zmarszczył brwi.

– Miałem się jakiemuś doktorkowi zwierzać z tego, że opasły makaroniarz posuwał mnie w pierdlu? Że nie mogę spać? I że nie staje mi, nawet jak oglądam lesbijskie porno? Nie, dziękuję. I jakiej szkoły? Jestem społecznym gównem. – Zaśmiał się, pociągając nosem.

Cesare przymknął na chwilę oczy, gdy stali na światłach. Ja pierdolę, kurwa. Nagle Beretta zaczęła go uwierać. Zaparkował.

– Brawo. Dotarłeś dalej niż wczoraj. Obiecałem ci nagrodę.

Justin rozejrzał się. Nie rozumiał. Stanęli na parkingu przed dworcem autobusowym. Już raz na nim był. Cesare wyciągnął coś z wewnętrznej kieszeni marynarki i wcisnął mu to w dłoń. Zwinięty i obwiązany gumką recepturką plik banknotów. Po sto.

– Na bilet.

Chyba na setkę biletów, pomyślał Justin. Zacisnął spoconą pięść na rulonie.

– Słuchaj teraz uważnie. Kupisz bilet i wsiądziesz do pierwszego autobusu, który zabierze cię do domu. Tam padniesz na kolana i ucałujesz stopy swoich rodziców. Będziesz ich błagał o wybaczenie tak długo, jak będą tego chcieli. A potem pójdziesz do szkoły. Daleko, najlepiej po drugiej stronie Stanów i z internatem. Nigdy więcej się tu nie pojawisz. Zapomnisz o zielonookim czarnuchu, a spasionym makaroniarzu i wszystkim innym. Rozumiesz mnie?

Nie uzyskał żadnej odpowiedzi. Chwycił chłopaka za twarz i przyciągnął go do siebie. Justin panicznie próbował się wyrwać, ale uścisk palców boleśnie wbijających mu się w policzki był stalowym. Uciekał wzrokiem w bok. Ich twarze dzieliły centymetry. Nie chciał patrzeć mu w oczy i nie chciał czuć jego palców na sobie.

– Rozumiesz?! – syknął Cesare.

Justin pokiwał głową, na ile mógł.

– Dobrze. – Cesare puścił go i wyprostował się na swoim siedzeniu. Poprawił marynarkę. – To teraz wypieprzaj. I zabierz kota.

Justin wychylił się do tyłu, by chwycić kocura i uciekł z samochodu. Pobiegł do budynku dworca, nie oglądając się za siebie. Cesare wyciągnął z paczki Marlboro papierosa. Zaciągnął się. Może powinien rzucić to wszystko w chuj i zostać drwalem w Kanadzie? – pomyślał. Tylko że było to bardziej niż niemożliwe. I wcale tego nie chciał. Czerwona krew, czerwone wino.


Kasjerka poinformowała go, że kot musi być w klatce, jeśli chce go zabrać na pokład autobusu. Justin poinformował kobietę zgodnie z prawdą, że ma to w dupie. Z kotem pod pachą i biletem w dłoni ruszył na peron numer cztery na górnej płycie. Autobus, który zabrałby go prosto do domu odjeżdżał dopiero późnym popołudniem. Kupił więc bilet na pierwszy lepszy, który jechał w odpowiednim kierunku.

Przebijał się przez tłum, nie zważając, czy kogoś przy tym popychał lub deptał. Nagle stanął jak wryty, nie zważając na to, że teraz to on jest popychany. Nie słyszał przekleństw kierowanych w jego stronę, ani syczenia kota. Nie czuł jego pazurów wbijających mu się w dłoń. W tłumie zobaczył Rahzela. To musiał być on. O głowę przewyższał niemal każdego. Towarzyszył mu niższy Afroamerykanin o ciemniejszej karnacji, równie mocno zbudowany. Nie widzieli go.

Nadawano już komunikat o wjeździe autobusu na platformę. Ruszył przez tłum. To, co zamierzał zrobić, było zupełnie nieracjonalne. Jednak teraz miał przed oczami tego pięknego mężczyznę, nad którym kiwała się smutno pojedyncza żarówka w ciemnej klitce.


Rahzel odwrócił się gwałtownie, czując wzrok na sobie. Automatycznie sięgnął do paska. Opanował się równie szybko. Byli w miejscu publicznym. Zielone, nienawistne i niesamowicie puste jednocześnie spojrzenie utkwił w mężczyźnie, który trzymał pod pachą kota. Spodziewał się makaroniarzy, policji, innych ludzi, z którymi miał zatargi, ale nie dzieciaka z kotem. Wiele już doświadczył, a życie wciąż go zaskakiwało.

Nawet mnie nie poznał, pomyślał gorzko Justin. Gdyby nie otaczał nas tłum i kamery przemysłowe pewnie już by zachłystywał się własną krwią.

Widziałem go – powiedział. – Widziałem Andre.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz