niedziela, 8 stycznia 2023

Rahzel - ROZDZIAŁ 31 - Cesare

 Cesare Caligari obudził się z okropnym bólem głowy. Czuł, że całe jego ciało jest pokryte potem. Lepił się do pościeli. Obrzydliwe. Włosy wydawały się sztywne, jakby czymś zlepione. Chciał usiąść, ale przeszkodziło mu w tym ramie leżące na jego brzuchu. Zrzucił je z siebie, nie przejmując się tym, czy obudzi w ten sposób jego właściciela. Popatrzył na śpiącą po jego lewej stronię Evę. Leżała na brzuchu z policzkiem przyklejonym do poduszki. Zmierzwione, pokryte lakierem włosy tworzyły kłęby wokół jej drobnej twarzy. Resztki makijażu spłynęły z jej powiek na policzki. Była naga. Jej piękne ciało przykrywało jedynie satynowe prześcieradło. Cesare patrzył na nią przez dłuższą chwilę. Nawet taka „wczorajsza” dla niego wciąż miała pełno gracji i uroku. Osobie śpiącej po jego drugiej stronie nie poświęcił nawet krótkiego spojrzenia. Nie chciał go widzieć. Nie chciał, żeby tam był.

To Eva zaproponowała trójkąt ze swoim dobrym znajomym. Chciała znaleźć się między dwoma pięknymi mężczyznami. Zniewolona, tak mówiła. Rzeczywistość przyjęła zupełnie inny obrót. Inną konfigurację. To on znalazł się w pułapce między dwoma ciałami. Cesare chciał wiedzieć, ile w słowach Evy było prawdy. Chciał też wiedzieć, dlaczego się na to zgodził. Miło było myśleć, że zrobił to dla niej. Nie był jednak głupcem. Ale sam nie wiedział, czy chodziło jedynie o karę dla samego siebie.

Wstał i udał się do łazienki. Przed skorzystaniem z toalety sięgnął do pasa włosów na szycie głowy. Boki golił. Wyciągnął garść włosów i wrzucił je do toalety. Na białych, podłogowych kafelkach było ich mnóstwo. Te siwe nie rzucały się tak bardzo w oczy. Zaczął łysieć i siwieć po śmierci brata. Wysikał się, a potem spojrzał w lustro. Zobaczył w nim mężczyznę z zapadniętymi policzkami i przekrwionymi po wczorajszej imprezie oczami. Miał pod nimi ciemne sińce. Te zagościły na stałe na jego twarzy również po śmierci brata.

Przemył nad umywalką twarz, a potem machnął dłonią, przejechał nią po gładkiej tafli, by zamazać obraz w lustrze kroplami wody. Mimowolnie spojrzał na wewnętrzną stronę swojego przedramienia. Biegła wzdłuż niego długa blizna od noża. Nie mógł podciąć sobie nadgarstków w melodramatycznym, kobiecym akcie. Był szefem mafii. Zimnym, wyrachowanym, dążącym do celu po trupach. Jedna z jego ofiar była tak mała, drobna, że można ją było pomylić z lalką. Nie udało mu się umrzeć.

Zabił dziecko. W szale, przez rozpacz i ze strachu. Umarł król, niech żyje król. Nie chciał nim być. Myślał, że zawsze będzie mógł bawić się w cieniu brata. Odebrano mu to, odebrano mu brata, więc on musiał odebrać coś innego. Tak też zrobił. Czekał teraz na karę. Nie miał na tyle odwagi, by samemu ją wykonać. Gdy tylko ujrzał krew sączącą się z rozcięcia, przestraszył się i ją opatrzył. Czekał więc teraz na karę od Boga, od Szatana, od kogokolwiek. Może dlatego zaniechał zemsty na tamtej dwójce. Sam już niczego nie wiedział.

***

Były chuligan stał się wzorowym synem. W poniedziałki, środy piątki chodził na terapię grupową. We wtorki miał jeszcze sesję z psychologiem. Resztę czasu w tygodniu poświęcał na naukę z korepetytorami, za których płacili rodzice. Zamierzał zdać maturę. W weekendy dorabiał na stacji benzynowej. Sprzedawał ludziom hot dogi. Nie mógł tego pojąć, oswoić się z tym, ale rodzicie go nie znienawidzili. Po śmierci córki, zamiast go znienawidzić, na co zasługiwał, skupili całą uwagę na nim. Z ich pomyłki stał się ich ukochanym synem. Szukali zastępstwa, chcieli skupić się na czymś innym. Osiągnąć to, co było osiągalne.

Wiedział, że sprzedali wszystko, co mogli i zaciągnęli pożyczki, żeby wynająć jakichś oprychów. Nie mieli złapać zabójcy ich córki, tylko Rahzela, czarnego zbira, który przypadkowo wpadł w to bagno aż po szyję. Tylko on był osiągalny. Policja najpierw nie dawała wiary jego zeznaniom. Potem próbowali mu wmówić, że człowiekiem w jego ogrodzie to nie był Cesare Caligari. W końcu wydano za nim list gończy, jednak nic to nie zmieniło. Cesare Caligari wciąż mieszkał w swojej willi. Ludzie mieszkający w okolicy mogli palcem wskazać, kto jest szefem lokalnej mafii, gdyby tylko pokazał się na ulicy. Wiedziała o tym policja, wiedzieli politycy. Wszyscy wiedzieli i nie wiedzieli jednocześnie. Cesare Caligari był królem życia i królem śmierci.

***

Rahzel siedział na niskim murku zniszczonego ogrodzenia płatnego, prywatnego parkingu, który tak naprawdę był kawałkiem błotnistego pola bez asfaltu, czy żwiru. Jadł hot doga zakupionego na stacji paliw stojącej obok. Chodzenie do sklepu, w których kamery obserwują każdy twój krok, nie było najmądrzejszą rzeczą na świecie, ale nie przejmował się tym. Andre siedział obok i pił shake’a. Amerykańskie jedzenie, pełne cukru i niezdrowego tłuszczu było najgorsze i najlepsze jednocześnie. Zatykało żyły, niszczyło wątrobę, ale jednocześnie dawało niesamowitą satysfakcję. Cieszył się, że wrócili, nawet jeśli miało się to zakończyć źle. Brakowało mu cywilizacji.

– Dowiedziałeś się czegoś? – spytał Rahzela.

Ten zostawił go w motelu na trzy doby, aby zbadać teren i sytuację, jak to określił. Andre oczywiście chciał z nim iść, ale Rahzel mu to wyperswadował, mówiąc, że będzie tylko przeszkadzał. Musiał potrząsnąć kilkoma typkami spod ciemnej gwiazdy, handlarzami narkotyków, którzy coś wiedzieli, ale nie mieli bezpośredniego kontaktu z trzonem gangu.

– Przejął całkowitą władzę w grupie. Skupili się bardziej na narkotykach, hazardzie i pewnie wyłudzaniu podatków, a odpuścili sexbiznes z jakiegoś powodu. Utrzymują dobre stosunki z sąsiadami. Niestety. Wojna gangów działałby na naszą korzyść. Może uznaliby to wtedy za wykonanie zlecenia.

– Hmm… – skomentował to Andre. Nie miał nic mądrego do powiedzenia.

– To jest ostatnia szansa, żeby się wycofać.

– A jak nie?

Rahzel przeżył ostatni kęs i rzucił papierek, który wpadł do błota.

– Raczej umrzemy.

– No cóż… – Andre posłał mu swój cudny uśmiech. – To spędźmy choć jeszcze jedną dobę w hotelu.

– Wspiąłeś się teraz na szczyty romantyzmu – zakpił Rahzel, wstając z murku.

Andre wzruszył ramionami. Krytycznie spojrzał na ziemię przy swoich stopach.

– Podnieś ten papierek i wyrzucić do kosza.

Rahzel spojrzał na niego swoimi zielonymi ślepiami, szczerze zaskoczony. Zaraz na jego ustach zagościł lekko kpiący uśmiech. Schylił się jednak, żeby podnieść śmieci. Rozglądnął się za koszem na śmieci. Dojrzał jeden przy wyjeździe w parkingu.

– Dobry z ciebie chłopiec – mruknął.

Andre kazał mu przestać to powtarzać, nie powiedział więc tego głośno. On nigdy nie powinien znaleźć się w tej sytuacji, w tym świecie, wśród ludzi takich jak on. Zawiódł on i ten dupek, Santoro. Powinni go puścić. Nie chciał odejść, więc go do tego zmusić. Obaj jednak okazali się samolubnymi sukinsynami. Trzymali go przy sobie, bo ich kochał i nie chciał niczego w zamian. On jedyny, spośród całego świata. Był taki naiwny. Sami go uczynili tak słabym, uzależnili go od siebie, by nie potrafił żyć sam. Obaj byli egoistami.

 

Rahzel patrzył przez okno, gdy ściągał przez głowę bluzę z kapturem i biały bezrękawnik. Andre zaś nie interesowało to, co znajdowało się na zewnątrz. Stał za Rahzelem i patrzył na niego. Uśmiechnął się na widok tatuażu na jego plecach. Zawsze uważał, że ten rekin wyskakujący z wody do niego nie pasuje. Kilka miesięcy zajęło mu spostrzeżenie, że w więzieniu Rahzel dodał nowy szczegół w tle. Był to zarys flaminga stojącego daleko z tyłu. Rahzel nie był najlepszy w wyrażaniu tego, co chciał przekazać, słowami. Radził sobie inaczej.

Andre podszedł do niego i objął w pasie. Przytulił policzek do szerokich pleców Rahzela. Pachniał tanimi kosmetykami dla mężczyzn. Mulat stał bezruchu, dając mu się nacieszyć sobą i tą pozycją. W końcu odwrócił się, by go pocałować. W jego głowie pojawiła się myśl, że to zawsze on musiał się nachylać, a jego partnerka lub teraz partner, starał się go dosięgnąć. Podzielił się tą myślą z Andre, gdy już ich usta się rozłączyły.

– Rzeczywiście – skomentował chłopak.

Zaraz coś przyszło mu do głowy. Uśmiechnął się niemal szelmowsko. Wskoczył na materac łóżka. Przywołał do siebie Rahzela gestem dłoni. Ten prychnął pod nosem, ale pomysł mu się spodobał. Było inaczej. Andre położył dłonie na jego barkach. Patrzył na niego z góry, jakby był jego panem. I w sumie, tak właśnie było. Robił dla niego wszystko i bynajmniej nie było mu z tym źle. Andre patrzył mu w oczy dłuższą chwilę. Badał wzrokiem jego twarz.

– Dziwna perspektywa – skomentował.

Sięgnął dłonią do szyi Rahzela. Przejechał palcami po wypukłej bliźnie. Nienawidził jej, bo wiedział, jak się tam znalazła. Nie obrzydzała go jednak, bo w jakiś sposób pasowała do Rahzela. Teraz to on się nachylił, aby go pocałować. Mulat jedynie oddawał pocałunki, jemu oddając władzę. Pozwalał mu nadawać rytm, Andre przez moment był tym zachwycony, ale potem poczuł się niezadowolony. Nie satysfakcjonowało go to. Lubił, gdy się nim opiekowano. Czy bardziej, nie potrafił sam zająć się sobą. Podobno niektóre ptaki, umierają z żałości, gdy nie mają towarzysza w klatce. Zeskoczył z materaca i znów musiał unieść głowę, by spojrzeć Rahzelowi w oczy. Były takie dziwne. Za każdym razem wydawało mu się, że ich kolor jest trochę inny.

– Tak lepiej – przyznał Rahzel, nachylając się, by Andre mógł go dosięgnąć.

Wszystko jakby zwolniło. Dalej tylko się całowali. Andre jak zwykle bawił się jego dredami. Uwielbiał je z jakiegoś powodu. Dalej miał na sobie ubrania. Nigdzie im się nie śpieszyło. Rahzelowi przypomniały się te paskudne numerki w szkolnych kiblach, napędzane zwykłym, prostym instynktem. Kiedyś tak nie myślał, każda zaliczona cipka była kolejnym triumfem dla czarnego szczeniaka z biednej dzielnicy. O tym nawijali raperzy – przechwalali się, ile mieli samochodów i jak były wypasione, ile złotych łańcuchów wisiało im na szyi i jak były grube, ile dup zaliczyli i jak były duże. Wydawało się, że są najszczęśliwszymi ludźmi na świecie, a każdy przecież chce być szczęśliwy. Nie potrafił rapować, ale udało mu się zupełnie wymazać, zamrozić sumienie. Nie był mądry, ale miał w sobie na tyle brutalności, by stała się użyteczna. Dała mu pieniądze i dała kobiety. Jednych ani drugich nie potrzebował. Wcale nie uczyniły go szczęśliwym. I gdy sobie to uświadomił, nie miał pojęcia, co powinien zrobić.

– Co? – spytał Andre, jak zwykle bez błędu wychwytując każdą zmianę w jego gestach czy spojrzeniu.

– Mamy strasznie wolne tempo.

– Chcesz przyśpieszyć?

– Nie. Tak jest dobrze.

– Tak, dobrze. Bardzo dobrze.

Rahzel mruknął na zgodę. Miał taki niski, zachrypnięty głos, jakby codziennie wypalał kilo zioła, chociaż ostatnio wcale tego nie robił. Pocałował Andre w podbródek, a potem pomógł mu ściągnąć ubranie. Przejechał dłońmi po jego bokach. Odcinały się na tle jego jasnej skóry. Znał wszystkie łuki jego ciała, zagłębienia, nierówności. Wiedział, gdzie skóra staje się cieńsza, a gdzie grubsza. W którym miejscu jest sucha, gdzie ciało jest twarde, a gdzie bardziej sprężyste. Wiedział, gdzie zacznie czerwienić się najpierw. Znał to ciało na pamięć, ale nie nudziło mu się. To jak z Colą, curry albo burgerem z fast-foodu. Znasz ten smak od dawna, ale wciąż chcesz więcej i wiesz, że nie ma nic lepszego. Wszystko inne to tylko podróbki.

Andre schudł. Rahzelowi wydawało się, że gdyby ścisnął go mocno w pasie dłońmi, to mógłby spleść swoje palce. Skóra na boku w wytatuowanymi kwiatami miała inną fakturę. Całował ją i głaskał. Całego, krok po kroku, od szyi po pępek. Gdy rozpiął mu spodnie i pomógł je ściągnąć, Andre pociągnął go w górę, by wstał z klęczek. Obaj już nadzy położyli się na hotelowym łóżku. Było stare, sprężyny skrzypiały, a materac był twardy. Normalnie Andre nie odpuściłby sobie ponarzekania, ale teraz nie było mu to w głowie. Nie miało to żadnego znaczenia. Nic już nie istniało. Podłoga, ściany, okna, meble. Byli tylko oni. Kochał i wyczekiwał tej każdej kolejnej chwili zapomnienia w ramionach Rahzela.

To on miał dzisiaj być tym dopieszczonym. Rahzel nie chciał, żeby nic robił. Andre naprężył mięśnie swojego ciała, wziął głęboki wdech a potem się rozluźnił. Leżał płasko na plecach już zupełnie nagi. Zastanawiał się, jak wygląda w oczach Rahzela. Czy jego półdługie, kręcące się lekko włosy mu się podobają, czy może zbyt bardzo upodabniają go do kobiety, tworząc jakąś śmieszną hybrydę? Co sądził o jego ciele, o jego penisie? Czy tylko go tolerował? Rahzel siedział teraz między jego nogami. Dredy spadły mu na piersi. Miał dużo blizn i przebarwień. Był znacznie masywniejszy od niego, szerszy w ramionach, lepiej wyrzeźbiony. Genetycznie przystosowany do walki. Jego spojrzenie było dziwnie łagodne teraz. Mrużył lekko oczy. Andre zawsze kojarzył się z kotem, dzikim, wielkim i niebezpiecznym. Teraz wydawał się zadowolony, jak dachowiec wygrzewający się na dachu albo jak kot, który złapał już swoją ofiarę i bawi się z nią w okrutną grę, zanim ją pożre.

Andre głupio wyciągnął do niego ręce, niczym dziecko. Rahzel chwycił jedną z nich i położył mu za głową, przyciskając do pościeli. Teraz wisiał nad nim, trzymał go za dłoń. Splótł z nim palce. Miał szorstką skórę. Andre oddał uścisk, a potem pocałunek. Czuł, jak naprężone są mięśnie jego ramienia, które Rahzel przyciskał do łóżka. Dreszcze szły od palców dłoni, którą miał za głową, przez pachę, całym jego bokiem, aż do bioder, pachwiny. Jego sutki były naprężone. Nie widział tego, bo wpatrywał się bez przerwy w twarz Rahzela, ale był pewien. Mulat pogłaskał go po włosach, które rozsypały się na pościeli. Chyba je lubił, podobały mu się, choć oczywiście nigdy tego nie powiedział. Puścił jego nadgarstek i przejechał dłonią po ciele Andre dokładnie tą ścieżką, o której ten przed chwilą myślał, jeszcze wzmacniając doznania. Nic jeszcze nie zrobili, a on już czuł coś na kształt spełnienia. Nie tego najprostszego, fizycznego, po prostu czuł się zadowolony, że jest tu, właśnie z tym mężczyzną, który poświęca mu tyle uwagi.

Rahzel uśmiechnął się do niego bokiem ust, trochę go zaskakując, a potem zaskoczył jeszcze bardziej. Usiadł przy jego boku, a potem nachylił, wykręcając mocno tors, ale bynajmniej nie w stronę jego twarzy. Położył dłoń na jego udzie. Andre zgiął w kolanie drugą nogę i odchylił ją, dając mu więcej miejsca. Podparł się na łokciu. Rahzel nie chciał, żeby widział jego twarz, a on wręcz przeciwnie. Chciał go obserwować. Na początku było im trochę niewygodnie, dziwnie poskręcani, ale w końcu każdy znalazł swoje miejsce jak w jakiejś układance. Rahzel w przypływie szczerości, po którymś z rzędu piwie, powiedział, że on tam całkiem lubił cipki na twarzy. Lubił zaspokajać dziewczyny oralnie i to nawet nie dlatego, że one z wdzięczności same przykładały się bardziej. Podobało mu się, że sprawiał im przyjemność i lubił to uczucie.  Andre był zszokowany, gdy to usłyszał, bardziej samym wyznaniem, niż treścią.

W penisy, a właściwie tej jeden, nie podchodził mu tak bardzo, ale radził sobie. Popisowe branie do gardła odpadało, ale język miał całkiem sprawny, może dlatego, że rzadko używał go do mówienia, wyspecjalizował się w czymś zgoła innym. Takie głupkowate myśli miał Andre o tym człowieku, który od momentu ich poznania w Brazylii, zmienił się nie do poznania na wielu płaszczyznach, a potem nie myślał już o niczym. Rahzel zabrał mu tę umiejętność w zamian dając rozkosz. To była świetna zamiana.

– Już… – zaczął ukontentowanym głosem, czując zbliżający się orgazm, ale w tym jego głos zmienił się w syk. – Kurwa!

Rahzel wypuścił jego sztywnego penisa z ust i ścisnął go dłonią, sięgając do jąder. Miał wielką łapę, Andre czuł się, jak ptaszek schwytany w klatkę. Zaśmiał się pod nosem na to porównanie. Zaraz jednak sapnął, czują napięcie, które nie miało, gdzie znaleźć ujścia. Przetarł spoconą, rozgrzaną twarz dłońmi. Przekręcił się bardziej na brzuch, jak chciał Rahzel. Podkurczył jedną nogę. Poczuł wilgotne palce przesuwające się powoli po jego rowku, a potem wsuwające się w niego. Szybko znalazły jego prostatę. Rahzel rozluźnił uścisk na jego penisie, jeszcze chwila wystarczyła, by Andre doszedł, dusząc jęk. Skulił się, nie wiedział już, co zrobić z rękami, gdy poczuł język pomiędzy pośladkami, który wędrował w górę do jego pleców. Było mu wspaniale, więc mógł tylko odczuwać. W głowie miał tą boską pustkę, którą za chwilę, dłuższą lub krótszą, miała zapełnić kolejna fala przyjemności. Rahzel pocałował go w miejsce u nasady pleców, a potem znów się cofnął, ta samą gorącą, wilgotną ścieżką. Pieścił go językiem, pomagając sobie palcami. Przygotowywał ich obu do zabawy, tej wisienki na torcie.

Był dobry, oddany, sięgał głęboko i mocno. Dokładnie wiedział, co robić, jak i gdzie, żeby doznania były jak najlepsze. Jednak palce i język nie mogły dostarczyć tej ostatecznej przyjemności. Andre zmiął w palach poszarzałe, szorstkie od wielokrotnego, chemicznego prania prześcieradło, gdy Rahzel przestał go pieścić, zawisł na nim i pocałował w łopatkę.

– Trzymaj się… – mruknął, podniecony.

– Trzymam – odparł Andre, przymykając oczy.

Uśmiechnął się, gdy poczuł, jak penis Rahzela ociera się o jego ciało. Wydawało mu się, że jest wręcz nieznośnie gorący i zostawi na jego skórze czerwone ślady. Rahzel był ciężki i masywny, jego penis szeroki i długi. Dominował go w każdy możliwy sposób, przy tym był strasznie powolny we wszystkim, co robił, zaczynając od pocałunków, przez rozpieranie, a kończąc na mozolnym wsuwaniu się w niego. Pieprzył go już żwawiej, Andre wydawał się niezwykle jak na niego ukontentowany. Bawili się razem.

Niczego więcej nie potrzebował oprócz tych pchnięć wewnątrz niego. Serce biło mu jak szalone, Rahzela też musiało. Ciekawe, czy miały wspólne tempo. Był już na skraju, po raz drugi, ale teraz było znacznie lepiej. Zacisnął mocniej palce na pościeli, którą cały czas miętosił w dłoni, jego mięśnie zacisnęły się jeszcze mocniej na penisie Rahzela. Jego ciało kompulsywnie całe zadrgało. Doszedł na pościel z głośnym jękiem. Nie wyłapał, czy był to krzyk, czy nie. Może sąsiedzi go usłyszeli, ale to nie miało najmniejszego znaczenia. Rahzel wtulił się w niego bardziej, przygniatając do pościeli. Przykrył jego dłoń swoją. Doszedł w nim z głębokim pomrukiem satysfakcji. Dyszał mu do ucha podniecony, zmęczony i ukontentowany.

Andre patrzył na ich splecione dłonie. Gdy ochłonął, poczuł się nagle senny. Chciał mieć dobry sen. Jakąś głupotę, jak ta, którą opowiadał kiedyś Rahzelowi. Że będzie robić drinki w budzie na plaży w Barcelonie. Rahzel zmienił lekko pozycje. Zsunął się z niego, by go nie przygniatać, ale wciąż trochę na nim polegiwał. Jego oddech w końcu spowolnił. Andre poczuł na głowie jego dłoń bawiącą się włosami. Uśmiechnął się.

– Przekręć się na plecy. Chcę cię widzieć.

Rahzel wykonał prośbę, by Andre mógł się przytulić do jego boku.

– Musimy być sprytni – zaczął Rahzel po jakimś kwadransie leżenia w ciszy.

Wstał i nalał im obu wody ze szklanej butelki do szklanek. Stały odwrócone spodem do góry na podkładce w wydrukowanym, niezbyt ładnym logo motelu. Miał smugi. Podał jedną Andre, który leżał teraz na boku, podpierając głowę na dłoni.

– Sprytni? – powtórzył, by Rahzel wrócił do tematu.

– Nie wiemy, czy ten dupek nadal mieszka w tym swoim pałacyku. Miejsce wciąż jest aktywne, to dalej ich centrum, ale to nie znaczy, że on tam przebywa. Jest teraz bossem, jeszcze więcej ludzi chciałoby go wykończyć, może się gdzieś ukrywa. Nawet jeśli nie, to dostanie się tam, tak żeby nas nie zauważono, wymaga sprytu i cierpliwości.

– Ja ostatnio nie musiałem popisać się sprytem, żeby trafić do ich piwnicy – parsknął Andre.

Tak naprawdę wspomnienia wciąż go dręczyły. Najgorsze jednak było to, czego dowiedzieli się w Meksyku. Może był przeklęty? Zło i pech wciąż za nim ciągnęły i nie chciały go opuścić. Wszyscy wokół niego, na których mu choć trochę zależało, umierali. Może chociaż Rahzelowi się uda? Chciał w to wierzyć.

– To moja wina, ale nie zaczynajmy tego tematu, bo zaczniesz tyradę obwiniania siebie, potem się pewnie rozpłaczesz.

– Bardzo śmieszne. Haha. I cholernie prawdziwe… To nie możemy zrobić na niego zasadzki?

– Zawsze będzie z obstawą, do tego jest nas tylko dwójka. Jednak to nie jest zły pomysł, ale brakuje nam dwóch rzeczy, czyli planu i broni. Pierwsze wymaga rekonesansu, a drugie znalezienie najbardziej parszywych gości w tym mieście.

Zaczną jutro. Dzisiaj mogą jeszcze pospać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz