Cześć :) Kolejny rozdział "Rahzela". Mam straszny problem z przelaniem tego, co mam w głowie, na strony w wordzie, odwrotnie niż w pracy, gdzie też wgapiam się w monitor. Myślę, że cierpię na nadmiar "komputeryzacji". Dzięki za komentarze, które wciąż czasami zostawiacie pod rozdziałami na obu blogach. To cud :D
Rahzel stanął na nogach w garażu. Bolał go kark. Bolało go wszystko oprócz głowy, ją miał zupełnie pustą przecież, jak sam uznał już dawno temu. Nie było innej możliwości, patrząc na to, co właśnie robił. Tak, nie miało go co boleć w tej pustej łepetynie. Gdyby był sprytniejszy, nie byłoby go tu teraz, nie miałby rąk splamionych krwią, a szyi nie szpeciłaby blizna. Z drugiej strony, gdyby dawno temu, gdy jeszcze miał wolną wolę, podjął mądrzejsze decyzje, nie spotkałby Andre w tych brudnych slamsach. Już sam nie wiedział, postanowił więc poddać się instynktowi, hedonistycznie i narcystycznie uszczęśliwić samego siebie.